Wszyscy gdzieś zmierzamy…
„Minimalistyczne trio rockowe” – jak sami opisywali siebie członkowie grupy Shellac – wraz z 7 maja 2024 r., czyli nagłą śmiercią Steve’a Albiniego, zgasło! Ale jestem przekonany – jak też tysiące fanów na całym świecie – że to, co wniósł, dał muzyce Albini nigdy, przenigdy nie zniknie, chyba jedynie wybuch Ziemi mógłby ten ogromny dorobek zatrzeć i wymazać.
Nadal trudno jest uwierzyć, że tak genialny inżynier dźwięku, twórca słynnego studia Electrical Audio w Chicago, producent, kompozytor, muzyk, wokalista, dziennikarz jak Albini odszedł w tak młodym wieku! Znamy go z kilku genialnych składów z okolic noise rocka czy post hardcore’a, czyli zespołów Big Black, Rapeman i Shellac, a lista artystów z którymi współpracował jako inżynier dźwięku jest gigantycznie długa!
Pozwolę sobie zacytować oświadczenie, które można przeczytać na stronie Electrical Audio:
„W nocy 7 maja niespodziewanie zmarł nasz kapitan Steve Albini. Próbujemy zrozumieć i przepracować tę stratę.
Steve był bohaterem dla nas wszystkich, naszym przyjacielem i mentorem. Był jednym z najwybitniejszych żyjących inżynierów nagrań, niestrudzenie oddanym uchwyceniu twórczej pracy zespołów i artystów, z którymi współpracował. Nagrywanie postrzegał jako niemal etyczny imperatyw dokumentowania muzyki otaczającego go świata.
Steve miał niezwykle hojnego ducha; zawsze chętnie dzielił się swoją wiedzą i doświadczeniem, a także swoim czasem i uwagą. Dał nam wszystkim w studiu szansę w stale kurczącej się branży i stał się naszym zaciekłym orędownikiem, podobnie jak przez lata zrobił to dla niezliczonej liczby innych osób na jego orbicie.
Jesteśmy zaszczyceni, że mogliśmy spędzić z nim czas w trwającym całą karierę projekcie budowy i utrzymania studia nagraniowego, które stało się bazą wypadową dla każdego, kto chce tworzyć muzykę na własnych warunkach. Jesteśmy wdzięczni, że otrzymaliśmy łaskę jego wiedzy, lojalności, pokrewieństwa i miłości.
Dziękujemy, Steve. Kochamy Cię”.
Nie chcę jakoś przesadnie sięgać po kronikarskie wywody na temat Shellaca, ale mam zawsze na uwadze, że może właśnie teraz ktoś pierwszy raz słyszy tę nazwę i dopiero poznaje postać Steve’a Albiniego. Ale czy są takie osoby, które chociażby trochę otarły się o muzykę rockową ostatnich kilku dekad i nic im nie mówi Albini? Być może, nic nie jest pewne. W tej sytuacji postaram się zamknąć w kilku zdaniach pisząc o grupie Shellac (po więcej informacji odsyłam do sieci), której historia rozpoczęła się jeszcze w 1992 roku. Dla mnie to jeden z najważniejszych zespołów, ulepiający moją wrażliwość wiele lat temu.
Grupę Shellac tworzyli od samego początku aż do końca ci sami muzycy: Steve Albinie (gitara/wokal), Bob Weston (gitara basowa/wokal) i Todd Trainer (perkusja/wokal). Z małym wyjątkiem na samym początku działalności, gdzie podczas pierwszych prób i w pierwszym singlu słychać bas Camilo Gonzaleza. Innowacyjność i oryginalność Albiniego przejawiała się na wielu płaszczyznach i kryła często w szczegółach, jak używanie miedzianych plektronów, gitar z aluminiowym gryfem czy owijanie paska gitarowego wokół talii, a nie przez ramię, jak robi to 99,9 % gitarzystów. Unikali częstego grania koncertów, a przede wszystkim na festiwalach i zdecydowanie wybierali małe, intymne kluby. Oczywiście były od tego odstępstwa i zmiany w optyce, jaka nastąpiła dzięki brytyjskiemu festiwalowi All Tomorrow’s Party.
Jak sięgam daleko pamięcią to przypominam sobie, że wielu krytyków borykało się z szufladkowaniem nagrań Shellaca, ponieważ trio omijało szerokim łukiem wszelakie utarte schematy odnośnie układu kompozycji, rytmu, połączeń, brzmień etc., pokazując także środkowy palec za pośrednictwem słów – i nie tylko – systemowi oraz wszelakim społecznym uchybieniom. I w tym roku mija 30 lat od ukazania się pierwszego studyjnego albumu Shellac „At Action Park” – genialnego pod wieloma względami, przynajmniej w moim odczuciu. Po drodze zespół uraczył nas jeszcze kilkoma wspaniałymi wydawnictwami, gdzie wśród nich „Terraform” (1998), „1000 Hurts” (2000), „Excellent Italian Greyhound” (2007), „Dude Incredible” (2014) i najnowszy mający dziś premierę „To All Trains”.
Trzeba było czekać 10 lat na nowe kompozycje amerykańskiego tria i nikt na tym świecie nie przypuszczał, że premiera „To All Trains” zbiegnie się z tą tragiczną informacją. Płytę Albini zapowiadał od wielu lat, podkreślając, że jest właściwie skończona, ale nie wie kiedy zostanie wydana. No i mamy blisko 30 minut nowej muzyki Shellac, która została zarejestrowana w latach 2017-2022. I nie wiem, na ile jest prawdziwa informacja podana pod opisem płyty, mówiąca, że zespół będzie nadal grał koncerty i trasy koncertowe (????).
Od pierwszych sekund „WSOD” dobiega do nas charakterystyczne arpeggio gitary Albiniego, pełnokrwiste brzmienie basu Westona i jak zawsze mięsisty sound perkusji Trainera. I konkretne post hardcore’owe pierdolnięcie w końcowych taktach! Automatycznie rozpoznawalne współbrzmienie gitar w „Girl From Outside” przywodzi na myśl jednego z podopiecznych Electrical Audio, czyli nieodżałowanego Jasona Molinę jako The Magnolia Electric Co. I słychać tu wyraźnie, że Albiniemu trochę obniżyła się barwa głosu.
Dwa numery za nami, które paraliżują oddech, ale nie ma czasu na taką prozę, kiedy nadciąga rozpędzona post-punkowa fala „Chick New Wave”. Transowość „Tattoos” wgryza się w trzewia, powodując osuwanie się po chropowatej, szorstkiej ścianie dźwięku, aż do przyklęknięcia i pełznięcia przez wąską szczelinę w „Wednesday”. Powykrzywiany morderczo brudny blues – do czego nas już przyzwyczaili wcześniej – rozlał się w całej krasie pod indeksem „Scrappers”. I czuć tu przesterowanego ducha Neila Young and Crazy Horse.
Posiekane metrum „Days Are Dogs” przypomina dobrze do czego są zdolni Amerykanie w rytmicznej materii. Przy „How I Wrote How I Wrote Elastic Man (cock & bull)” poczułem delikatny „swąd” łagodniejszego oblicza Big Black zmiksowanego z jedyną taką barwą Szelaku na świecie. Po tej niemal „balladzie” muzycy podłączają nas pod fascynujące trasowe pieszczoty „Scabby the Ra”, przechodzące do równie kapitalnego utworu w postaci przeszywającego – i nie chcę mówić proroczego – „I Don’t Fear Hell”. Jakieś szalone echo wczesnego Lou Reeda musiało wtedy nad nimi krążyć!
Mam wrażenie, że wraz z końcem „To All Trains”, jakby właśnie płyta dopiero się zaczęła, rozkręcała. Za to jest kolosalny niedosyt, którego nie uda się już zaspokoić. Steve Albini odpłynął, wyłączył wzmacniacz, odłożył gitarę a zwisający mikrofon na statywie nie przestaje drgać i – niczym wahadło Foucaulta – obiega nasz umysł jedna natrętna myśl; więcej już nie będzie!
Touch and Go Records | maj 2024
Strona FB Shallac: https://www.facebook.com/shellacofna
Strona Touch and Go Records: https://www.touchandgorecords.com/index.php
FB: https://www.facebook.com/tgrec/
Adamie. Miło, że lubisz Shelac,. Ale tylko 1 płyta, emotikon.
Przyjemna recenzja i świetna płyta.
Dziękuję i jestem tego samego zdania, że to świetna płyta, jakich próżno szukać dziś w gitarowym światku. I słuchając już epokowego „At Action Park” nie mam żadnego poczucia gorszości w stosunku do zwartości „To All Trains”. Każdemu muzykowi życzę takiego godnego odejścia.
Przecież ta płyta jest przeciętna. Może Albini był geniuszem ( ktoś kiedyś stwierdził, że oszustem dźwiękowym), może nie. Big black, to było to.
Dziwne, że nikt na tym portalu, nic nie napisał o Geordim. Też zmarł, i miał dużo większy udział w gitarkach, niż Steve Albini. Liczyłem na Pana Pawła Gzyla, ale on nic. Tylko marne techno.
Więc sam se mogę popisać o Kevinie. Nie licząc na portal ” nowa muzyka”. bez emokikonów
Killing Joke bardzo cenię, ale nie aż tak jak Shellac, Big Black etc. Dlatego licytowanie się kto miał więcej, mniej jest dla mnie zbędne i w dodatku nie do zmierzenia. Zwyczajnie dzisiejsze gitarowe kapele w 80% – a może i więcej – nawet nie dorastają do kurzu na gryfie gitary Albiniego.
Przywołany do tablicy: dla mnie „Nowa Muzyka” był i jest serwisem o nowej elektronice i stąd piszę tu o techno. Dlatego nie wspomniałem o Geordim, bo Killing Joke to zdecydowanie rock. A w temacie: też uważam, że Killing Joke miał znacznie większy wpływ na rozwój muzyki gitarowej niż Shellac czy nawet Big Black. Pozdrawiam!