Swoich solowych płyt Sascha Ring nie nagrywa zbyt często – na „Walls” musieliśmy czekać jakieś cztery lata. Mimo to nagrywający jako Apparat twórca jest dziś jedną z ciekawszych postaci nowej niemieckiej elektroniki. Po świetnie przyjętej, nagranej wspólnie z Ellen Allien płycie „Orchestra Of Bubbles” Ring wraca z premierowym, w pełni autorskim materiałem, którym błyskotliwie potwierdza swą silną pozycję w światku nowych brzmień.
Przed rokiem przeprowadziliśmy z Apparatem wywiad. Zagadnięty o nowy krążek mówił: „z tym materiałem jest ciężka sprawa, ponieważ dochodzę do wniosku, że kawałki nie bardzo do siebie pasują. Trochę zajmie mi zapewne logiczne uporządkowanie całości”. I faktycznie, okazuje się, że „Walls” pełne są elektronicznej różnorodności. Sporo tu oczywiście elementów znanych choćby z poprzedniego krążka artysty („Duplex”) – szkielet każdej kolejnej kompozycji oparty został na stricte IDMowych kanonach, Ring szatkuje warstwę rytmiczną, wywija barwami, komplikuje strukturę. Na znanej nam dobrze bazie pojawia się jednak zaskakująca momentami nadbudowa, w ramach której usłyszymy między innymi smyczki, wibrafon, gitarę i bas elektryczny. Wygląda na to, że Apparat za wszelką cenę stara się nadać swej muzyce cieplejszego, niemal akustycznego charakteru; co więcej, część kompozycji artysta zamknął w formie piosenek, w odniesieniu do których najbardziej śmiałym skojarzeniem jest muzyka…Radiohead (posłuchajcie „Arcadii”, z falsetowym wokalem samego autora). Na „Walls” pojawia się również Raz Ohara, dzięki któremu niektóre kompozycje zyskują bardziej wyrazisty, prawie rockowy pazur (świetny „Hailin From The Ednge”). Całość – mimo obaw sprzed roku – wypełniona jest dającym się dość sprawnie objąć, solidnym materiałem. Apparat prezentuje tu bardziej przystępne brzmienia – kto wie, może to pop? Elektroniczny, poszukujący, ambitny pop w najlepszym tego słowa znaczeniu, pop, w którym jest miejsce zarówno na ambientowo – akustyczne sentymenty, jak i IDMowe zobowiązania.
„Walls” to niezła ścieżka dźwiękowa dla dobrego relaksu. Nie znajdziecie tutaj muzycznych zagadek z wieloma niewiadomymi, Apparat podaje wszystko na tacy. Brawa jednak za umiejętny dobór przypraw, które w przypadku tego rodzaju muzyki pełnią funkcję bodaj najistotniejszą. Kupujcie, szukajcie niuansów i bawcie się dobrze.
2007
Jak dla mnie świetna płyta! Po prostu się w niej rozpłyyyyyywaaaam!
zdecydowanie ciekawszy niz Bonobo 😉
a jak dla mnie ciekawska plytka i mówta co chceta
No cóż, każdy ma raz lepsze, raz gorsze momenty w życiu. Apparat raczej przyżywa kryzys. Jednak i tak go lubię… i nic na to nie poradzę.
ja tego albumu nie moge przejsc, jest zdecydowanie slodko-pierdzacy i nie zaskakuje kompletnie. gorzej – w porownaniu z wczesniejszymi produkcjami jest wyjatkowo wtorny.
Nie jest nudna i to nie jest kwestia gustu.
na pewno nie jest nudna to zależy od gustu. Żeby wszystkie płyty były takie słabe to ten świat byłby troszkę piękniejszy
kompletna nuda
kompletne rozczarowanie
niektóre kawałki przypominają troszkę twórczość Boards of Canada, ale to nie jest zarzut
zdanie swe na temat tej plyty juz wyrazilem i kurczowo trzymam sie go nadal 🙂
majstersztyk!
podzielam zdanie. gdyby ta płyta brzmiała choć w części jak Silizium mógłbym mówić o naprawdę przełomowym i do tego przebojowym albumie. ale beau chyba na Random Noise Sessions nie masz co narzekać? Jak dla mnie bardzo udana płytka pana T. Pozdrawiam!
ja doskonale wyczuwam ten eklektyczny charakter Shitkatapult ale nie moge udzwignąc jednak nowego Apparata. bardzo tu gęsto ale jednakowoz jałowo i tak mętnie. No to nie jest Shit z czasow sami koivikko czy t.raumschmire…dołek