Muzyczna transgresja.
To już reguła, że co ambitniejsi twórcy nowoczesnej elektroniki, z czasem zaczynają poszerzać swoją twórczość o „żywe” granie. Tak było w przypadku Carla Craiga, Matthew Herberta, a teraz Sasu Ripattiego. Jego najnowszy album, firmowany pseudonimem Vladislav Delay, to zwieńczenie trwającej prawie dekadę podróży – od ambientu i dubu do elektroakustyki. Nie przypadkiem „Tummaa” ukazuje się w barwach wytworni Leaf – znanej z upodobań do neoklasycznych dźwięków.
Choć płytę firmuje tylko Delay, to właściwie odpowiada za nią trio, które oprócz fińskiego artysty tworzy znany brytyjski pianista i kompozytor Craig Armstrong oraz grający na klarnecie basowym i saksofonie sopranowym ceniony improwizator Lucio Capece. Sam Ripatti, oprócz tego, że zajął się produkcją całego materiału, gra na perkusji – tak jak w jazzowych zespołach, które tworzył przed rozpoczęciem przygody z elektroniką.
Pierwsza część albumu to niezwykle wymagające utwory – właściwie bliskie muzyce współczesnej, awangardowym eksperymentom zasłyszanym nie w klubach, ale w filharmoniach. Rozpoczynająca krążek „Melankolia” idealnie wpisuje się w ten nurt, łącząc rwane partie perkusjonaliów z natchnionymi akordami fortepianu.
W podobnej konwencji utrzymany jest również utwór „Kuula (Kutos)”, rozpięty pomiędzy melancholijnymi pasażami Rhodesa a niepokojącymi dźwiękami klarnetu. Nieco bardziej przystępny charakter ma dopiero „Mustelmia” – to oparta na marszowym rytmie rozwibrowana psychodelia, w której przeciągłe solówki saksofonu podszywają drażniące wejścia bulgoczących syntezatorów.
Uspokojenie przynosi dopiero „Musta Planeetta” – najbliższa tradycyjnie pojętemu ambientowi. Oniryczne brzmienie nagrania tworzy płynny pochód klawiszy, podbity miarowym basem. Warstwa rytmiczna zostaje tu zredukowana prawie do minimum – dobiegających z tła chrzęstów i stuków. Dodatkowym czynnikiem tworzącym odrealniony nastrój kompozycji jest fortepian, jakby wywiedziony ze statycznych dokonań Erica Satie.
Centralnym momentem płyty okazuje się być „Toina” – coś, czego zupełnie byśmy się po Ripattim nie spodziewali. Podkład rytmiczny utworu stanowi bowiem industrialny pochód potężnych bitów – niczym w klasycznych nagraniach Laibacha. Przedzierając się przez zwichrowane kaskady zdeformowanych dźwięków klarnetu i saksofonu, narasta on z każdą minutą, eksplodując ostatecznie apokaliptyczną orgią hałasu. To jednak nie koniec nagrania – nieco mniej agresywny, ale równie mechanicznie wybijany rytm ciągnie je dalej, tocząc przed sobą mroczne tony, przypominające przesterowaną wiolonczelę.
Dwie kolejne kompozycje również flirtują z industrialem – ale w jego innej odmianie. Tytułowa „Tummaa” wprowadza medytacyjny nastrój, koncentrując się na wolno płynącym dronie, w które wplecione zostają nostalgiczne dźwięki fortepianu. Wszystko to podszywają metaliczne perkusjonalia, przywołując podobne w stylu nagrania niemieckich projektów Cranioclast czy Core sprzed dwóch dekad.
Finałowy „Tunnelivisio” przynosi dalsze rozwinięcie tych wątków. Prawie pozbawiony rytmicznego podkładu, rozkłada się na toksyczną falę przesterowanego Rhodesa i miarowo kroczący pochód pochmurnego basu, który przewierca świdrujący loop. Pod koniec nagrania zgiełk milknie – pozostaje tylko strumień monochromatycznej elektroniki, zwieńczony kaskadą żrącego noise`u. To jakby wspomnienie surrealistycznych preparacji Nurse With Wound – przeniesione na teren muzyki współczesnej.
„Tummaa” to płyta konceptualna – a jako taka, wymaga nie tylko poświęcenia czasu na jej wysłuchanie, ale też pewnego wysiłku intelektualnego. W ten sposób nawiązuje do najlepszych tradycji awangardy – w najszerszym tego słowa znaczeniu. Włożona w obcowanie z nią energia, zwraca się bowiem w zaskakujący sposób, ofiarowując rzadkie wrażenie muzycznej transgresji, pokonania dźwiękowych ograniczeń, zarówno u jej autorów, jak i odbiorców.
Leaf 2009
Też uważam że to rzępolenie o niczym. Koleś ponagrywał dźwięki spuszczania wody w kiblu i suwania szafy, dodał ambientowe odgłosy kosmosu i próbuje nas tym zainteresować. Marne to.
absolutna rewelacja. cieszę się, że zrezygnował z eksploatowanych od dobrych 8 lat przytulankowych asbtrakt-ambientów, a przestawił się na granie z pogranicza nowoczesnej eksperymentalnej elektroniki, elektroakustyki. słyszycie te szczątki techno, słyszycie ten dubstep? jest dobrze.
to idz sluchac luomo, a nie wydumanego rzepolenia. jakbym slyszal swojego starego…
Idealnie odnalazłby się w konwencji WarszawskiejJesieni… nie rozumiem już Vladka… nie rozumiem muzyki w stylu-nawrzucam do fortepinu kamieni i zagram a reszta niech męczy dysharmonicznie resztę instrumentów.Wydumane.