Dwie klasyczne płyty polskiego weterana noise’u powracają w starannych edycjach.
Trudno dzisiaj wyobrazić sobie historię polskiej sceny industrialnej bez odnotowania w niej działalności Genetic Transmission – projektu, który w pewnych kręgach mógł zyskać miano legendy, czy status kultowego, a który z pewnością odcisnął mocno swoje piętno na aktywności wielu innych artystów w naszym kraju, zainspirował ich do działań na polu muzyki eksperymentalnej. Historia Genetic Transmission zaczęła się tam, gdzie zamknęły się wcześniejsze inkarnacje Tomasza Twardawy, działającego w pojedynkę lub w zespołach Zilch, Ładne Kwiatki, Godzilla.
Debiutancki album projektu ukazał się pierwotnie w 1997 roku na kasecie słynnego Obuha. Teraz wraca – wzbogacony i zmasterowany. Od pierwszej publikacji mija niemal 20 lat jednak ów zapis muzycznych poszukiwań brzmi nadal świeżo i intrygująco. Odnajdziemy tutaj kompozycje utrzymane w charakterystycznym dla GT stylu; szorstkie, metaliczne brzmienie, mechaniczne struktury, brutuistyczne kolaże tworzone wyłącznie za pomocą analogowych źródeł dźwięku i rejestrowane dokładnie w taki sam sposób – bez użycia komputerów. W tych zwartych strukturach, artysta zawarł cały swój manifest, deklarację własnych poszukiwań, które rozwijał konsekwentnie na kolejnych sesjach.
„Chrząszcz brzmi w trzcinie” po raz pierwszy ujrzał światło dzienne nakładem Tochnit Aleph w 2006 roku na krążku CDr. W dość krótkim czasie nakład został wyczerpany i praktycznie do dzisiaj materiał był niedostępny w żadnej innej formie. „Chrząszcz brzmi w trzcinie” to zapis sesji opartej o rejestrację najbardziej pierwotnych źródeł dźwięku, które zostały jedynie ułożone w odpowiednie struktury tak, aby tworzyły zwarty materiał, jednak nie podlegały żadnym modyfikacjom, ani postprodukcyjnej obróbce. Na album składa się 6 kompozycji, około 60 minut noise’owej przestrzeni dźwiękowej, charakterystycznej dla twórczości Genetic Transmission.
Genetic obok pierwszego albumu Rongwrong to klasyka polskiego industrialu.
Raczej post-industrialu. Klasyka polskiego industrialu to Wahehe. Pozdrawiam!