Amon Tobin nie śpieszy się z wydaniem kolejnego albumu. Na razie otrzymujemy od niego propozycje, które nie do końca można nazwać regularnymi wydawnictwami. Najpierw był szalony mixtape „Solid Steel Presents” a teraz na półkach sklepowych ląduje ilustracja do gry komputerowej „Chaos Theory: Splinter Cell 3”. W obydwu przypadkach Tobin potwierdza wysoki poziom.
W grze „Chaos Theory: Splinter Cell” przenosimy się do roku 2008, w czasy konfliktu między Japonią, a Koreą Północną, w który wkraczają Amerykanie. Słuchając ścieżki Amona Tobina łatwo dojść do wniosku, że nie jest to gra za wesoła. 48 minutowy krążek to chyba najmroczniejsze dzieło Brazylijczyka.
Znak rozpoznawczy Ninja Tune nie pozwalana na posądzenia o chałturę. Śmiem nawet twierdzić, że mamy tu do czynienia z małym dziełem. Do tego projektu Amon Tobin powołał specjalny zestaw muzyków, w skład którego wchodzi między innymi japoński flecista. Nie ma szalonej rytmiki, która była znakiem rozpoznawczym wcześniejszych albumów Brazylijczyka. Mroczne utwory zmieniają się jeden po drugim. Wszystko na tyle monotonne by ani przez chwilę nie mieć wątpliwości, że muzyka powstawała jako uzupełnienie do obrazu. Pełna grozy atmosfera, w której zatopione są wyjątkowo skromne wycieczki rytmiczne nie ustępuje ani na moment. Pośród zanurzonych w ciemności motywów wyłania się na chwilę prawdziwa perełka „El Cargo”. Pozostałe utwory raczej trudno zapamiętać, wszystkie płyną leniwie, coraz bardziej potęgując emanujący od płyty chłód. Jeśli Tobin pozwala sobie na jakieś szaleństwo to zaraz pojawia się ukojenie w postaci nieco podniosłych partii samplowanej orkiestry symfonicznej. Całość wykonana z niesamowitą precyzją, wykończona i pełna subtelnych wstawek, przeplatanych nerwowo- ambientowymi odjazdami nie pozostawia wątpliwości, że mamy do czynienia z mistrzem.
Z „Chaos Theory: Splinter Cell” jest jak z „Danny the Dog” ścieżką dźwiękową autorstwa Massive Attack. W obydwu przypadkach mamy do czynienia z utytułowanymi zawodowcami, którzy tworzą muzykę ilustracyjną na zamówienie. Obydwie propozycje są przemyślanymi i solidnymi albumami. Najlepiej, chyba spojrzeć na te płyty, jak na ciekawostkę w dyskografii tych wielkich, którzy swoje już udowodnili, a jeszcze nie jedno przed nimi.
2005
dokładnie nie.
najlepsza płyta Tobina, basta.
dokladnie tak.