Wpisz i kliknij enter

Hati i Zev – Poznań, W Starym Kinie 23.04.2006

Gdy przeczytałem, że Hati grać będzie razem z Zevem, po pierwsze ucieszyłem się, że chłopakom udało się spełnić ich marzenie. W wywiadzie dla Anteny Krzyku mówili o tym, że amerykański bębniarz, często nazywany industrialnym szamanem, był dla nich inspiracją i jest jedną z osób, z którymi chcieliby zagrać. Torunianie wysłali swoje nagrania Zevowi, a ten przysiadł nad nimi i doprawił je dodatkową głębią.     Gdy przeczytałem, że Hati grać będzie razem z Zevem, po pierwsze ucieszyłem się, że chłopakom udało się spełnić ich marzenie. W wywiadzie dla Anteny Krzyku mówili o tym, że amerykański bębniarz, często nazywany industrialnym szamanem, był dla nich inspiracją i jest jedną z osób, z którymi chcieliby zagrać. Torunianie wysłali swoje nagrania Zevowi, a ten przysiadł nad nimi i doprawił je dodatkową głębią. Efektem tego płyta „Hati vs. Zev #1” wydana dla włoskiej Ars Bene Vola Mater (w przeszłości też wydawca Job Karmy). Natomiast trasa po Polsce ma promować ów album, który w Polsce dystrybuuje Nefryt.

    Jednak dobrze by było, żeby przyczyniła się ona do zwiększenia popularności Zeva, który wydaje się być jedną z nieodkrytych kart współczesnej awangardy. Aktywny od lat 70., wydawał między innymi dla Touch, Tzadika, Staalplaat, Soleilmoon, nagrywał [znów między innymi] z KK Null, Pitą, Francisco Lopezem. W graniu bazuje na różnego rodzaju bębnach, gongach, rozmaitych metalowych instrumentach perkusyjnych, lub ich pochodnych własnej konstrukcji. Interesuje go aspekt transowy dźwięku, jego moc.

    Dał temu wyraz w swojej części występu. Jednak najpierw zaprezentowało się toruńskie duo. Powoli budowali atmosferę swego występu – początkowo nakładali na siebie tylko dźwięki gongów i perkusyjnych talerzy, które wspomagane lekkim delayem dawały wspaniałe drony.























Potem używali też małych rogów, które dawały wysokie tony, jednak w tym względzie wszystko przebiła malutka ligawka, która świszczała w najwyższych rejestrach. Polacy rzadko wchodzili na obszar rytmu, a dokładniej tego łatwo zauważalnego, jasno zagranego. Bo ich kompozycje (oparte na motywach z wydanych już płyt) trzymały się struktur, jednak te struktury rzadko się w nich objawiały. Chyba był tylko jeden moment takich ostrych, blaszanych dźwięków, kiedy hałas narastał aż do kakofonii. Na szczęście Hati nie przeciągnęło tego ponad miarę, nie zrobił się z tego bezmierny zgiełk. Występ ujęli w klamrę dźwięków uspokojonych, jednak bez new ageowej tandety.

    Po kilku minutach na scenę wkroczył Amerykanin. Obawiałem się, że podczas tej krótkiej przerwy mogła zniknąć swoista atmosfera, jaka się wytworzyła, skupienie. Nawet jeśli tak było, to Zev natychmiast zaprowadził swoje porządki i nie było mowy, żeby ktoś go nie słuchał. Grał na dużym płaskim bębnie [być może wzorowanym na syberyjskim bębnie ramowym], przy użyciu dwóch marakasów. Efekt był niesamowity, brzmienie bardzo złożone, ale przenikające z ogromną łatwością do wewnątrz. Nie grał jakiś plemiennych, tradycyjnych rytmów, ale było to coś zupełnie pierwotnego. Poczułem, że żeby w ogóle jakoś się w tym odnaleźć muszę zamknąć oczy. Jednak znów je otworzyłem, gdy [jakby wewnątrz] zobaczyłem Picassowską Guernicę – to wizja, która robi na mnie zawsze ogromne wrażenie.























Podobną siłę rażenia miała muzyka Amerykanina. Po takim wstępie na szczęście trochę obniżył poziom napięcia emocjonalnego – nie sądzę, żeby takie dźwięki były do wytrzymania na dłuższą metę. Potem grał również raczej hałaśliwie, ale nie tak gęsto – używał metalowych obręczy, talerzy perkusyjnych, gongów. Ciekawy efekt uzyskał przejeżdżając kciukiem po membranie bębna – wielokrotnie powtarzany dźwięk przypominał startujący samolot.

    Po takich ekstremalnych przeżyciach nie spodziewałem się, że album, który promowała trasa będzie do tego stopnia stonowany. Nie jest to z pewnością muzyka relaksacyjna, ale słuchanie jej nie jest sprawą bolesną. Zev poddał obróbce studyjnej fragmenty dwóch pierwszych płyt duetu. Co ciekawe często skupia się na walorach brzmieniowych, rozbudowuje, rozciąga wybrzmienia instrumentów i jakby je szlifuje, tonuje. W ten sposób stawia je na równi z motywami, które na płytach Hati były na pierwszym planie, przyznaje im znaczącą rolę w całości kompozycji. Choć płyta nie otwiera żadnych nowych światów, to jest ciekawym podejściem do nagrań Polaków, interesująco reinterpretuje, przesuwając je bardziej w kierunku mrocznego ambientu.























    Gdyby porównać podejścia obu artystów, to da się zauważyć wiele punktów zbieżnych – podobną filozofię tworzenia, wyczulenie na dźwięk. Podstawową różnicę można ująć tak: Hati doprowadza do wyciszenia, Zev do ekstazy. Polacy za pomocą muzyki medytują, Amerykanin odprawia szamański rytuał. Górę bierze jednak wspólnota światopoglądu, czego dobrym zobrazowaniem był krótki [chyba około 25 minut] wspólny występ. Połączone siły dźwięku pozwalały zbudować bardziej złożone struktury, okraszone wieloma niuansami zachodzących na siebie brzmień. Krótkie granie razem było znakomitym spuentowaniem tego ciekawego wydarzenia.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
pt
pt
18 lat temu

o ile to dostrzeglem to w poznaniu nie uzywal zadnego narzedzia, tylko kciuka.

iaiko
iaiko
18 lat temu

wydaje mi sie, ze z ev nie robil tego kciukiem, lecz patyczkiem zakonczonym gumowa kulka(nie wiem czy to sie jakos fachowo nazywa), ale mozliwie ze w poznaniu robil to palcem… pozatym odnioslem identyczne wrazenia. najpierw duet, potem trio oczarowaly publike, co poznalem po bardzo dlugich brawach 🙂 dodam jeszcze, ze na lodzkim koncercie jako support wystapil wiktor skok, spec od postindustrialnego rzniecia i to co zaprezentowal przeszlo moje najsmielsze oczekiwania. zagral niszczacy set harsh noise owy i przyznam, ze czegos takiego jeszcze nie przezylem. byl to moj pierwszy kontakt z noisem na zywo, podczas koncertu, ale czuje sie uzalezniony. MA-SA-KRA!

Polecamy