Wpisz i kliknij enter

Herbert w Poznaniu – relacja

Na mistrza zmuszeni byliśmy czekać ponad godzinę, coraz bardziej zniecierpliwieni i ciekawi dźwięków, które miały popłynąć w naszą stronę. Matthew zaprosił na trasę promującą najnowszy krążek Scale kameralny skład wytrawnych muzyków. On sam obsługiwał całą elektronikę, efekty i czuwał – niczym dyrygent – nad całokształtem.    Występ czołowego producenta przełomu wieków w poznańskim SQ wywołał sporo dyskusji i różnych opinii, aczkolwiek wrażenia były generalnie pozytywne. SQ po raz pierwszy zorganizował regularny koncert, inicjując w jednym z kątów dużej sali coś na kształt sceny. Pomijając akustycznie niewytłumaczalny powód takiej decyzji, pochwalić należy próbę wprowadzenia ożywczego ducha w dotąd stricte elektroniczne, djskie ramy oferty tego skądinąd ciekawego klubu.

   Na mistrza zmuszeni byliśmy czekać ponad godzinę, coraz bardziej zniecierpliwieni i ciekawi dźwięków, które miały popłynąć w naszą stronę. Matthew zaprosił na trasę promującą najnowszy krążek Scale kameralny skład wytrawnych muzyków. On sam obsługiwał całą elektronikę, efekty i czuwał – niczym dyrygent – nad całokształtem. W instrumentalnym składzie mieliśmy perkusję, saksofon, flet, klawisze, bas, trąbkę. Największą uwagę tego wieczoru skupili jednak na sobie (pomijając oczywiście całość zespołu odzianą w…ręczniki, pidżamy i szlafroki) wokaliści – znany ze Scale debiutant, 20-letni Neil Thomas oraz Valerie Etienne, która na polskiej części trasy zastąpiła nieobecną niestety Dani Siciliano.























Według zapowiedzi, to ona miała przejąć lwią część wokaliz Dani, w rzeczywistości okazała się jednak atrakcyjnym skądinąd tłem dla popisów skromnego i lekko onieśmielonego Neila, którego głęboki głos o wyrazistej, aksamitnej barwie nabrał podczas koncertu siły i porazil wszystkich.

Była to spora niespodzianka; na Scale Neil udziela się, co prawda, w kilku utworach (m.in. w The Movers And The Shakers), jakkolwiek głos jego brzmi tam niczym kolejny instrument, nie wchodzi na pierwszy plan. Podczas koncertu to właśnie Thomas wyśpiewywał niemal wszystkie strofy należące do Dani i uczynił to w sposób, który zapamiętamy na długo. Można już dziś przepowiedzieć mu wielką karierę, jeśli nie producencką, to na pewno wokalną.

   Obecność Valerie Etienne była oczywiście jak najbardziej uzasadniona, ponieważ w wielu utworach na nowej płycie, nawet tych wykonywanych wyłącznie przez Siciliano, równoległych linii wokalnych jest co najmniej dwie. Całe szczęście, że Valerie zrezygnowała z ekspozycji niewątpliwych walorów natężeniowych swojego głosu i postawiła na skromność i wyciszenie, będąc na pewno świadomą, że tej właśnie, charakterystycznej dla Dani delikatności i subtelności oczekuje publiczność.
Interpretacje kolejnych kawałków tylko częściowo pokrywały się z albumowymi.























Przede wszystkim niezbędnym było napisanie wcześniej partytury na skład kameralny, a nie biorącą udział w nagraniu studyjnym orkiestrę, stąd brzmienie wykonywanych utworów trochę mniej filmowe, mniej okazałe, a bardziej bigbandowe, idealnie ewokujące kameralną klubową atmosferę. Herbert bawił się całą baterią efektów, przetwarzając zarówno głosy, jak i dźwięki wszystkich instrumentów w czasie rzeczywistym i dokładając własne z zapewne pokaźnej biblioteki sampli – przy pełnym aplauzie słuchaczy. Nowością był jeden instrumental wykonywany podczas chwilowej nieobecności wokalistów – porywający, frywolny, futurystyczny jazz house o ładunku energii jakiego nie powstydziłaby się orkiestra Dukea Ellingtona. Nie można było ustać w miejscu, a atmosfera sięgnęła zenitu. Scenę od samego początku niczym stroboskop zatrzymywało w ruchu światło fleszy padające kilkadziesiąt razy na minutę. Miało się wrażenie, że spontanicznie reagująca publiczność wiedziała o swoim uczestnictwie w występie jednego z najważniejszych artystów naszych czasów i chciała niepowtarzalne przecież, ważne dla siebie chwile i emocje uwiecznić.

   Zwieńczenie koncertu stanowił podwójny bis, po czym cała żegnana owacjami ósemka nieodwołalnie zniknęła ze sceny. Opinie, jak już wspomniałem, były pozytywne, choć nie wszyscy byli jednakowo zachwyceni – jednym brakowało Dani, inni narzekali na mało selektywne nagłośnienie, jeszcze inni na niezaprzeczalny mankament jakim był zdecydowanie zbyt krótki czas występu. Mnie ujęła muzyczna maestria wszystkich bez wątpienia członków zespołu i numer jeden tego wieczoru – Neil Thomas.























Valerie Etienne również stanęła na wysokości zadania, wzbudziła sympatię i oddaliła nieco dojmującą, jak sie mogło wydawać kilka godzin wcześniej, perspektywę nieobecności Dani Siciliano. Przede wszystkim jednak dużo emocji, pozytywnej energii i radości płynącej ze sceny w naszą stronę i zwracanej z nawiązką. Po koncercie artyści zgodnie orzekli, że dawno nie zetknęli się z publicznością podobną w swej żywiołowości do poznańskiej.

   Już niedługo kolejny występ Matthew Herberta w Polsce, tym razem na festiwalu Opener w Gdyni. Ciekawe, czy ten idealnie sprawdzający się w niezbyt dużych wnętrzach patent na muzykowanie zaprezentowany w SQ zda egzamin w warunkach masowych. A może arysta zaskoczy nas czymś spektakularnym? Odpowiedź uzyskamy w przyszłym miesiącu; w każdym razie tournee Matta może okazać się najważniejszym tegorocznym wydarzeniem koncertowym w naszym kraju.

Zdjęcia z konceru – tutaj







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
Chemiqway
Chemiqway
17 lat temu

Kiedy potasosiarczek selenu? :]

Polecamy