Wpisz i kliknij enter

Jaga Jazzist – Pozna? 04.05.05 – relacja

W końcu pojawili się wszyscy przy swoich magicznych instrumentach, których było na scenie całe krocie – od prostych przeszkadzajek po laptopa, od jazzowego kontrabasu po nowoczesne samplery i grooveboxy. Co więcej, każdy z muzyków obsługiwał co najmniej dwa instrumenty, dzięki czemu koncertowe utwory Jagi wydają się równie różnorodne, jak ich albume odpowiedniki..>>         Przez jednych nazywani są fenomenem, przez innych jedną z najlepszych koncertowych grup Europy; są również tacy, według których Jaga Jazzist to obecnie najciekawszy i najprężniej rozwijający się reprezentant nowej sceny norweskiej [a przyznać trzeba, że szczególnie w przypadku Norwegii – nu-jazzowa konkurencja jest tam niezwykle silna]. Skąd bierze się to powszechne uniesienie, towarzyszące grupie przy różnych, koncertowo – wydawniczych okolicznościach? Powodów jest kilka, wspólnym mianownikiem zaś: nietypowość, niezwykłość. Nie-przewidywalność. Jaga Jazzist to muzyczna maszyna złożona z dziesięciu perfekcyjnie dobranych elementów – wspaniale uzdolnionych muzyków, kompozytorów i producentów; którzy w komplecie pojawiają się na scenie. Wszyscy uczestniczą zarówno w nagraniach, jak i późniejszych „odegraniach” Jaga-muzyki na żywo. Nie-zwykłość pojawia się również w przypadku samego brzmienia grupy.

        W ciągu kilku ostatnich kilku lat ten norweski „big band” niejednokrotnie wprawiał swych fanów w stan ekscytującego zaskoczenia. Kolejne albumy Jagi to ciągłe odkrywanie nowego: wydaje się, że sami muzycy uwielbiają wzajemnie się zaskakiwać, tak jakby pozwalali prowadzić się tej wielkiej energii, którą potrafią wspólnie wytworzyć. „What We Must” – nowa płyta kolektywu jest tego doskonałym przykładem.























Złożona, gęsta, czasem przygniata swym brzmieniem, czasem zdaje się wymykać samym twórcom: mimo, iż całość trwa około 45 minut, kompozytorskimi i producenckimi pomysłami moglibyśmy obdzielić kilka niezłych nu-jazzowych albumów. Taka właśnie jest muzyka Jagi – wspaniale nieuchwytna, wymykająca się klasyfikacjom, a co najważniejsze – sprawiająca niewzykłą przyjemność. Że takie są również koncerty grupy – mieliśmy okazję przekonać się 5 maja w poznaskim klubie Eskulap, do którego Jaga przyjechała w swym pełnym składzie.

        Sam występ zaczął się z tradycyjnym już chyba, godzinnym opóźnieniem. Jeszcze 20 minut po godzinie 20.00 [to właśnie wtedy miał się zacząć występ] muzycy Jagi rozmawiali ze sobą przy barze, udzielali wywiadów, sprawdzali i stroili sprzęt. W końcu pojawili się wszyscy przy swoich magicznych instrumentach, których było na scenie całe mnóstwo – od prostych przeszkadzajek po laptopa, od jazzowego kontrabasu po nowoczesne samplery i grooveboxy.

        Co więcej, każdy z muzyków obsługiwał co najmniej dwa instrumenty, dzięki czemu koncertowe utwory Jagi wydają się równie różnorodne, jak ich albume odpowiedniki. Wspaniale było obserwować te zmieniające się konstelacje instrumentów, ten arażnacyjny przepych, który ani przez chwilę nie męczył – przeciwnie: dawał muzykom możliwość zaprezentowania pełni swojego potencjału, a co za tym idzie: pełnej potęgi brzmienia Jagi.























Norweski kolektyw na scenie przypomina małą orkiestrę, a może – jak już wspominałem – maszynę, której żaden z trybików ani przez chwilę nie pozostaje bezczynny. Prym bez wątpienia wiedzie dwójka założycieli grupy – bracia Martin i Lars Horntveth.

        Ten pierwszy wprawiał w zdumienie swą ekspresyjną grą na perkusji, ten drugi – główny kompozytor Jagi – zdawał się czuwać nad całością, schowany za różnej maści klawiszami i elektroniką. W sumie: dziesięć różnych osobowości: od showmana Martina, przez zblazowanego, sączącego papierosa za papierosem gitarzystę Andersa Hane, po skromnego, schowanego gdzieś z tyłu Ketila Einarsena, grającego najczęściej na flecie. Dziesięć osobowości, dziesięć perfekcyjnie rozdzielonych ról – może właśnie dlatego Jaga na żywo z jakąś wielką swobodą jest w stanie odtworzyć bardzo skomplikowane aranżacje, jakie znalazły się choćby na ostatniej płycie kolektywu. To właśnie materiał zawarty na „What We Must” stał się przewodnim motywem koncertu – mogliśmy więc usłyszeć zarówno przepiękny, otwierający album „All I Know is Tonight”, również większość pozostałych utworów z ciepłej jeszcze płyty, z monumentalnym „Oslo Skyline” na koniec.























        Między utworami z nowego krążka Jaga zagrała kilka kawałków ze starszych albumów – nie zabrakło muzyki z „The Stix” [z kawałkiem „Day” na czele], nie zabrakło również dźwięków z albumu, który przyniósł grupie prawdziwą popularność – „A Livingroom Hush”. W sumie – półtorej godziny grania + obowiązkowe bisy. Satysfakcja gwarantowana.

        Czego zabrakło? Być może większej ilości improwizacji? Używając również stricte jazzowego instrumentarium Jaga stara się uciekać od jazzowych konwencji; konstruując swe kawałki z większym rozmachem zespół nie decyduje się jednak na trochę więcej rozimprowizowanego szaleństwa podczas koncertów. Pamiętajmy jednak, że nawet mimo tego ta niezwykła grupa z wielką łatwością jest w stanie wprowadzić widza/słuchacza w prawdziwe uniesienie i trans. Nie może być inaczej, kiedy wspaniałe, zawiłe utwory z wielką perfekcją wykonywane są przez dziesięć fascynujących artystów.

        W Eskulapie Norwegowie skutecznie ukazali nam przyczyny powszechnego zauroczenia zjawiskiem pod tytułem Jaga Jazzist. Rozmach, perfekcja, a podczas koncertów – swoisty muzyczny „kidnapping”, któremu ulegamy z przyjemną błogością. Krótko mówiąc – nietypowość. Niezwykłość. A może po prostu: Jaga.

Zdjęcia, dokumentujące występ Jagi w Barcelonie [23.04.05] pochodzą z oficjalnego serwisu zespołu: www.jagajazzist.com.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy