Wpisz i kliknij enter

Jesu & Mono – koncert w Glasgow

Czy jeszcze można wymyślić cokolwiek nowego w muzyce? Z tym pytaniem bije się od dawien dawna, tym bardziej cenie sobie zespoły, które starają się wyznaczać nowe szlaki w tej dziedzinie sztuki. Do takich zespołów bez wątpienia należą Jesu oraz Mono, których to drogi skrzyżowały się w listopadowy wieczór w Glasgow. Jesu & Mono
Oran Mor
Glasgow 16.11.07

Czy jeszcze można wymyślić cokolwiek nowego w muzyce? Z tym pytaniem bije się od dawien dawna, tym bardziej cenie sobie zespoły, które starają się wyznaczać nowe szlaki w tej dziedzinie sztuki. Do takich zespołów bez wątpienia należą Jesu oraz Mono, których to drogi skrzyżowały się w listopadowy wieczór w Glasgow.
Niewielki pub znajdujący się w piwnicach pięknego kościoła wypełniony został po brzegi. Frekwencja dopisała zapewne dlatego, iż bilety były tanie jak barszcz. Zapewne głównie z tego powodu na sali pojawiła się spora grupka dość przypadkowych słuchaczy, którym słuchanie dźwięków wychodziło – umówmy się – dość średnio.
Jako pierwsi na scenie pojawili się JESU z utworem „We Are Faulter”. Wraz z pierwszymi akordami rozmyte zostały moje wątpliwości co do jakości nagłośnienia – było powalające. Ściana dźwięku uderzała za każdym razem, gdy tylko Justin Broadrick dotykał swojego 7-strunowego Ibaneza. W godzinnym secie znalazły się, obok wspomnianego już kawałka, również m.in. „Old Year”, „Conqueror”, przepiękny „Silver” i kończący koncert „Friends Are Evil”.
Niestety nie obyło się bez wpadek i problemów technicznych. Pierwszy przytrafił się tuż po rozpoczęciu występu – Justin poprosił publiczność, aby ta przestała palić papierosy, których dym szkodzi jego laptopowi. Figlom komputera nie było końca – choćby podczas wykonywania „Silver”, kiedy Justin zaproponował mała przerwę tłumacząc „Im really sorry, but that happen on every night of my life…”
Na koniec Justin i spółka cofnęli się do czasów pierwszej płyty i uraczyli nas wspomnianym „Friends Aare Evil”. 15 minut transu – tak najprościej można zdefiniować to, co się tam wydarzyło. Przyznam szczerze, ze dość ciężko jest mi przebrnąć przed debiutancki krążek Jesu – na żywo jednak ta kompozycja zyskała zupełnie nowy wymiar. Całość zakończył 5-minutowy, gitarowy drown Justina, będący prawdopodobnie czystą improwizacją.

Po krótkiej przerwie na scenie pojawił się japoński kwartet Mono. Tak jak w przypadku Jesu, Mono uderzyło już od samego początku, porywając gromadzona w Oran Mor publiczność. Materiał pochodził z jeszcze świeżego albumu z B-sideami oraz z krążka „Gone”. Wrażenie było niesamowite – oto czwórka filigranowych japończyków tworzyła prawdziwą ścianę dźwięku, walącą się co chwilę na publiczność. Mono na koncercie to prawdziwy potwor, który najpierw usypia spokojniejszym motywem, aby zaraz potem wywołać prawdziwą dźwiękową burzę.
Nie potrafię jednogłośnie stwierdzić który koncert bardziej mi się podobał. Obie grupy zaprezentowały się naprawdę dobrze. Być może górą było Mono – choćby dlatego, że muzykom nie przeszkadzały żadne techniczne problemy. Po koncercie udało mi się porozmawiać z członkami obu grup. Muzycy wytrzeszczali oczy na wiadomość, że mają spore rzesze fanów w Polsce. Członkowie Mono nie nawet byli pewni czy u nas grali (a grali…). Wracając do Edynburga z nosem przyklejonym do szyby myślałem „zostałem pocałowany przez mamę kolesia z Napalm Death…wow…”. To był piękny wieczór.









Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy