Wpisz i kliknij enter

KTL – Stary Browar, Poznań

Stephen O’Malley i Peter Rehberg to dwie wielkie postaci współczesnej sceny awangardowych dźwięków. Rehberg, znany lepiej jako Pita od lat jest podporą wiedeńskiej sceny eksperymentalnej elektroniki rozsławionego przez Christiana Fennesza. Jesteś w ciemnym pomieszczeniu, nie widać żadnego źródła światła, ale mrok nie jest absolutny. Przestrzeń wydaje się olbrzymia, ale gdy robisz krok – wpadasz na ścianę. Dotykasz jej ręką, jest chropowata i mokra, w ogóle powietrze tutaj jest wilgotno-chłodne, oblepia. Chyba unosi się w nim jakiś pył, bo po chwili twój język robi się szorstki, czujesz się nieswojo. Słychać beznamiętny głos, który zaczyna mówić, nie rozumiesz wszystkich słów, tylko niektóre, ale wydźwięk całości jest przygnębiający, pesymistyczny, niemal nihilistyczny, słowa płyną powoli, ale nieprzerwanie, są niczym otępiająca mantra, co jakiś czas powracają rozpoznawalne wyrazy „śmierć”, „nicość”, „czerń”.

Tak to (mniej więcej) było w Starym Browarze podczas występu duetu Petera Rehberga i Stephena OMalleya. Szef Mego pierwszymi dźwiękami z laptopa zaczął testować wytrzymałość sali – od sub-basów trzęsły się metalowe części sufitu. Głośność była narzucającą się cechą koncertu KTL, w połowie stwierdziłem, że dla mnie to za wiele i włożyłem zatyczki (co Rehberg uczynił dużo wcześniej), potem i tak brzęczało mi w uszach. Ale nie chodziło o to, że panowie chcieli sobie po prostu pohałasować, natężenie dźwięku pozwalało odczuć go fizycznie, zanurzyć się w nim. Było to dziwne doświadczenie, mazistość tej muzyki, jej rozlewanie się, nieustanny, niepohamowany przepływ – wszystko to sprawiało wrażenie, jakby zalewało nas żwirowate błoto, jednocześnie płynne, ale pełne grudek, drapiących powierzchni. Zdarzały się chwile odpływu, przerzedzenia, ale były to dosłownie momenty (podczas jednego z nich wydawało mi się, że słyszę daleko w tle łańcuch, a gdzieś pod koniec jakby zawodzący głos, raczej jego skrawki).





Wtedy przez głowę przemykała iskierka nadziei, że oto pojawi się światło na końcu tunelu, ale zaraz zanikała, gdyż metoda działania KTL opiera się na nieustępliwości, umieszczaniu słuchacza w przestrzeni, która choć zmienna wydaje się odwieczna. Po koncercie czułem się zmęczony, ale gdybym mógł wybierać sposoby nadwerężania swojej wytrzymałości, to zdecydowanie jedną z najciekawszych opcji byłaby muzyka tego duetu.
KTL grało do filmu z 1921 roku w reżyserii Viktora Sjöströma – „Körkarlen”. Fajnie, że wybrane zostało mniej znane dzieło, że nie musieliśmy znów patrzeć na „Człowieka z kamerą” czy „Nosferatu”.

Choć projekcja zaczęła się od drugiej części, a skończyła na czwartej, to łatwo można się był odnaleźć w fabule, zresztą nie było to najważniejsze, chodziło bardziej o klimat. Muzycy znali dobrze ten film, ale raczej nie grali pod niego, zdarzyły się co prawda momenty zgrania (śmierć głównego bohatera), ale bywało też tak, że jakieś muzyczne wydarzenie nie korespondowało z tym, co dzieje się na ekranie. Nie zmienia to jednak faktu, że film był interesującym dopełnieniem, może komentarzem do muzyki.





















Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
vasen piparjuuri
vasen piparjuuri
15 lat temu

heh, bylem w cdq w wawie na ktlu, miazzzzzzzga, ale nie bylo wizualizacji ;(

Polecamy