To debiutancka solowa płyta wrocławskiego producenta, który na swoim koncie ma już kilka istotnych projektów (rozpoczynał w zamierzchłym roku 2000). Tym razem Lu oferuje nam w pełni autorski materiał, odwołujący się najczęściej do klasyki dwóch głównych „hopów” – trip i hip. Ten drugi hop definiuje kilka ostatnich lat dźwiękowej aktywności Lu, temu pierwszemu producent jest bliższy dziś – „Night Moves” to płyta rymowana tylko fragmentarycznie, najczęściej zaś prezentująca chilloutowe, sączące się jak koktajl „instrumentale”.
Na początku trzeba jednak napisać o najgorszym. Strzelam, że okładka tego albumu zniechęci nawet największego graficznego ignoranta. Banalne efekty, kiepskie zestawienie kolorów, to wszystko przepełnia kwaśnym poczuciem dziejącej się amatorszczyzny, co przecież w odniesieniu do samej muzyki jest wnioskiem mylącym i niesprawiedliwym. Cover „Night Moves” zdaje się mówić „omijaj”, zamiast „weź” czy „kup”. No szkoda, bo tracą na tym i dźwięki, i – zapewne – sam twórca. Na szczęście audio trzyma się bardzo mocno – mimo, iż całość nie zamyka się nawet w 40 minutach. Lu znakomicie zaplanował ten materiał i chyba jeszcze lepiej swój plan zrealizował. Wybrane utwory z „Night Moves” słyszałem wcześniej w jednej z radiostacji, i przez głowe mi przejść nie chciało, że to może być rodzimy produkt. A jednak – wrocławski muzyk zaangażował kilku zaprzyjaźnionych instrumentalistów, umiejętnie i z wyczuciem wplótł ich obecność w samplerowe otoczenie, na końcu zaś wypełnił ową scenografię kilkoma błyskotliwymi kompozycjami. Nocne posunięcia Lu zbliżają go zarówno do najsłynniejszych momentów Mobyego, jak i dokonań kilku znanych Dji (Shadow, Krush) – oczywiście z zachowaniem pewnych proporcji. Krótko mówiąc – Lu ma wielkie szanse stać się jednym z największych specjalistów autorskiego downtempo w naszym kraju. Może szkoda, że pojawiają się tutaj niezgrabne rymy w wykonaniu Jota czy Roszji, osadzających fragmenty albumu w rodzimym, nie zawsze porywającym hiphopie. Znacznie lepiej wypada w tej roli OSTR, choć i tak osobiście czekam na rozpływającą się w ustach (uszach) pozostałą część albumu.
Lu przyjemnie mieści się gdzieś w lekkich chilloutowych nastrojach, zgrabnie również kłania się swym hip-hopowym korzeniom. To również kolejna interesująca postać wrocławskiej sceny, muzyk, którego dźwięki mogłbyby wzudzić zainteresowanie gdzieś na Zachodzie. I chodziać takie klimaty są tam popularne już od dawna, u nas Lu jeszcze długo będzie należał do wyjątków. Chlubnych, jak najbardziej.
2006
czytam czytam juz po fakcie i zastanowila mnie jedna rzecz
od czego wzial sie wyraz rodzimy
dziennikarz uzyl go w zdaniu rodzimy hiphop , zastanowilo mnie to
bo gdyby chodzilo o rodzinny to bylby wyraz rodziny 🙂
co to za slowo? skad sie wzielo?
plyta dobra
zgadzam sie! bardzo dobra plyta. polecam! mam nadzieje ze i na winylu bedzie dostepna