Wpisz i kliknij enter

Łukasz Ciszak – Auxin


Łukasz Ciszak, oprócz tego, że szefuje małej wytwórni SQRT Label, która specjalizuje się w muzyce powstającej gdzieś na skrzyżowaniu gitar, field recordingu i eksperymentalnych taktyk, sam jest twórcą i w praktyce realizuje program swojej wytwórni. „Auxin” jest Jego 4 solowym wydawnictwem (poprzednie to: „Nop” 2003, „Pragma” 2004, „Phloem” 2005) – moim zdaniem jak dotąd najlepszym. O ile poprzednia płyta Łukasza, „Phloem”, była jedną długą opowieścią, snutą momentami jakby od niechcenia i przez to tracącą czasami wątek, to w przypadku „Auxin” Ciszak zdecydował się zamknąć swoje pomysły w ramach 3 utworów, które zyskały przejrzystszą, logiczniejszą i spójniejszą konstrukcję, a przez to zwiększyła się ich moc prowadzenia słuchacza i utrzymywania jego uwagi. Nie wiem, co prawda, czy dla Łukasza takie zabiegi kompozycyjne są ważne, jednak ja jako słuchacz korzystam z tego jak najbardziej.
Płyta zaczyna się dźwiekami dysonansowo grających gitar, snujących swoją opowieść trochę w duchu post-rockowego Sonic Youth. Po chwili dołącza pianino, atmosfera robi się gęstsza, napięcie rośnie, stopniowo klimat zaczyna przypominać jakiś surrealistyczny sen. Jednak nie jest nam dane dłużej rozkoszować się tą atmosferą, gdyż z tła zaczynają przebijać się postindustrialne drony, by po chwili wziąć w posiadanie całą przestrzeń utworu, wibrując i wwiercając się w uszy. Gitary powracają na chwilę w kompletnie rozstrojonej wersji, by znowu ustąpić pola najróżniejszym smugom dźwięków. Słuchanie tego utworu ma coś z podróży przez coraz głębsze właściwości dźwięku – czujemy, że w pewnej chwili skupiamy się na kolejnym elemencie brzmienia i on rozrasta się w całą przestrzeń dźwiękową, z której, gdy się już jej przyjrzymy, znowu wydobywamy na światło dzienne kolejny detal. I tak dalej, bez końca podróżując w coraz bardziej wewnętrzne i intymne światy.
Kolejną podróż zaczynamy przy dźwiękach pianina, które dość szybko zostaje usuniete na bok przez, jesli mogę to tak określić, kontemplacyjne postindustrialne struktury, w których splatają się preparowane dźwięki otoczenia, szumy, melancholijna gitara i ostry, kłujący dźwięk syntezatorów. I znów detal rozrasta się do rozmiarów pełnej przestrzeni akustycznej, i znów możemy obserwować intymne życie dźwięków. W połowie utworu powracają rozstrojone gitary z najlepszym chyba motywem na płycie, idealnym do jakiegoś psychodelicznego westernu, który dzieje się na afrykańskich pustyniach (wiem, trochę to głupio brzmi, ale takie mam skojarzenia). Tę podróż kończymy przy dźwiękach kolejnego tematu gitar i subtelnego tła.
„This is chemical burn” rozpoczyna się z kolei od cyfrowo zniekształconych instrumentów, co przywodzi na myśl stare, rozstrojone i zdezelowane kuranty zegarów z „Bajek robotów” S. Lema. Nie inaczej, niż w poprzednich utworach, Łukasz Ciszak zabiera nas w podróż po kolejnych konstelacjach dźwiękowych, pokazując swoją wizję wewnętrznego życia muzyki. Tym razem jest to życie najbardziej gwałtowne, w którym jest najwięcej gniewu i złości. Poszczególne brzmienia narastają, kumulują się i…koniec. Zostajemy sami w nagłej ciszy.
Z powyższych zdań mozna wysnuć wniosek, że nie jest to płyta dla każdego, jednak uważam, że warto po nią sięgnąć i spróbować przebić się przez pierwsze, nie zawsze miłe, wrażenia, by wejść w świat kreowany przez Ciszaka. Bo pomimo tego, że wszystkie utwory na płycie są pełne brzmień i dźwięków, które mogą denerwować, drażnić czy po prostu powodować ból (ach, te wysokie częstotliwości), to jednak całość tworzy zdecydowanie medytacyjną i spokojną strukturę, a nastrój jest ważnym składnikiem tej muzyki – z całej płyty przebija swoista melancholia i smutek nieznanych nam światów.
Świetna płyta, przywołująca trochę ducha twórczości Nurse With Wound w zmieniającej się tkance utworów, jednakże w bardziej medytacyjnej a mniej zwichrowano-surrealistycznej aurze.
2006







Jest nas ponad 16 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy