Wpisz i kliknij enter

Matt Elliott we Wrocławiu

„Występując na scenie staram się jak najbardziej komplikować sobie zadanie. Oczywiście mógłbym zagrać to wszystko wyłącznie przy pomocy laptopa, jednak wówczas nie byłbym w stanie spojrzeć w stronę publiczności bez uczucia wstydu (…) Wybrałem taki a nie inny rodzaj występu na żywo, a co za tym idzie – popełniam sporo błędów na scenie, jednak przynajmniej publiczność ma okazję zobaczyć i – mam nadzieję – docenić to, co staram się robić.” Relację z koncertu Matta Elliotta rozpocząłem cytując słowa Chrisa Cole’a, z którym Elliott gra, i który prezentując własne dźwięki „rozgrzewał” publiczność przed gwiazdą wieczoru.       „Występując na scenie staram się jak najbardziej komplikować sobie zadanie. Oczywiście mógłbym zagrać to wszystko wyłącznie przy pomocy laptopa, jednak wówczas nie byłbym w stanie spojrzeć w stronę publiczności bez uczucia wstydu (…) Wybrałem taki a nie inny rodzaj występu na żywo, a co za tym idzie – popełniam sporo błędów na scenie, jednak przynajmniej publiczność ma okazję zobaczyć i – mam nadzieję – docenić to, co staram się robić.”

      Relację z koncertu Matta Elliotta rozpocząłem cytując słowa Chrisa Colea, z którym Elliott gra, i który prezentując własne dźwięki „rozgrzewał” publiczność przed gwiazdą wieczoru. Podczas gdy jednak tak zwane „supporty” wywołują zazwyczaj zainteresowanie co najwyżej umiarkowane, tak Cole, występujący jako Manyfingers, wprawił nas swoimi wyczynami w prawdziwe osłupienie. Bo Cole podczas koncertów gra elektronikę wyczynową, wymagającą wzmożonego, poniekąd również fizycznego wysiłku.























Jego utwory to konstrukcje budowane na bazie kolejno nakładanych na siebie melodyjnych motywów, które podczas koncertu odgrywane i nagrywane są zupełnie na żywo – Cole w pojedynkę tworzy skomplikowane, fascynujące aranżacje, a jego nieustanną krzątaninę wśród kolejnych instrumentów obserwuje się z wielką przyjemnością, również z podziwem dla szerokich, czysto technicznych umiejętności tego młodego artysty.

      Manyfingers obsługuje więc perkusję, hiszpańską gitarę, wiolonczelę, ksylofon, kantele [tradycyjną fińską harfę] i laptopa, uzasadniając niejako taki a nie inny artystyczny pseudonim. Dzięki niebanalnemu pomysłowi utwory Colea, tak spokojne i skromne na płycie, podczas koncertu zyskują zupełnie zaskakującą dynamikę, a publiczność zaczyna nie tylko słuchać z uwagą, ale prawdziwie „kibicować” biegającemu po scenie muzykowi, tak aby wszystko zdołał zagrać w tempo bądź nie pogubił się w złożonych gęstwinach wymyślonych przez siebie aranżacji. Mając taki support oraz taką pomoc na scenie [Manyfingers pozostał bowiem na niej do końca wieczoru], Matt Elliott nie miał wyjścia – musiał zagrać bardzo dobry koncert.

      Wyszedł na scenę z obowiązkowym opóźnieniem. Wcześniej przemykający wśród zbierającej się sukcesywnie, choć jednak nielicznej publiczności, Matt Elliott sprawiał wrażenie zupełnie normalnego faceta, który bądź to robił herbatkę pracującym przy stoisku Gusstaffa, bądź to mówił coś ze zrozumiałym chyba tylko dla siebie, uliczno-angielskim akcentem (pamiętacie Turkisha ze „Snatch”?). Wszystko co „normalne” prysło jednak wraz z początkiem pierwszego kawałka.























Wykorzystując przetestowany na wskroś przez Manyfingers system jednoczesnego samplowania i odgrywania dźwięków Elliott rozpoczął od mocnego uderzenia: „Kursk” to przecież jedna z najbardziej przejmujących pieśni na „Drinking Songs”, niezwykle wzruszająca, której nastrój również na żywo przybrał przepiękny kształt. Przejmujące, nagrywane i nakładane na siebie wokalizy Elliotta wbijały w ziemię, on sam robił wszystko, aby jak najlepiej oddać ten potężny smutek, którym po brzegi wypełniony został „Kursk” na płycie.

      Sam koncert dzielił się niejako na dwie części: pierwszą stanowiły typowe dla ostatnich nagrań Elliotta zadymione „pijackie songi”, podczas których artysta ograniczył się wyłącznie do przetwarzanej w różny sposób gry na gitarze; drugą część rozpoczął – i właściwie zakończył – monumentalny, zamykający również ostatni album artysty „The Maid We Messed”, w którym rolę główną odgrywał obsługiwany przez Elliota laptop. Właśnie ta kompozycja – obok „The Kursk” – sprawiła chyba największe wrażenie, bo „Maid We Messed” to prawie 20-minutowa – nazwijmy to – suita, rozpoczynająca się pojedyńczymi dźwiękami gitary, kończąca zaś dudniącym, drumnbassowym bitem i wymykającą się spod kontroli, przygniatającą porcją prawdziwego elektronicznego noisu.























Wspólnie z Manyfingers Elliott starał się kierować morze wytwarzanych dźwięków w różne, nierzadko zaskakujące rejony i nic dziwnego, że gdy było już po wszystkim – jedyne co mogła robić publiczność to klaskać, klaskać, klaskać…szkoda, że skończyło się tylko na jednym bisie.

      Zaproponowana najpierw przez Manyfingers, a później również przez Elliotta koncepcja występu na żywo była niemałym zaskoczeniem, ale również rzuciła nowe światło na problem elektronicznych live actów. Chris Cole nie bez powodu mówił o wstydzie, jaki czułby podczas występu laptopowego – to kwestia, z jaką elektronika borykać się będzie coraz częściej. Umiejętne wykorzystanie instrumentalnych możliwości, nad którymi laptop jedynie „czuwał”, okazało się jednak strzałem w dziesiątkę – wreszcie oglądaliśmy prawdziwy koncert! Nowoczesny, z lekkim posmakiem twórczego eksperymentu, w końcu po prostu bardzo piękny, zapadający na długo w pamięć.

      Tak jak na „Drinking Songs”, tak również podczas koncertu połączenie tradycyjnych piosenkowych [balladowych] form z nową elektroniką wypadło niezwykle błyskotliwie. Zafascynowany muzyką Europy Wschodniej Elliott pokazał nam indywidualną interpretację tych inspiracji, zawrócił w głowie śpiewem, wgniótł w ziemię potęgą bitów. I jedyne co możemy powiedzieć, powtarzać z uporem, to – dziękujemy, zapraszamy częściej.

Za zdjęcia dzięki dla ffwd.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Krzychu
Krzychu
16 lat temu

Też byłem na tym koncercie, był piękny! MAm prośbę do ffwd: mógłyś mi wysłąć na maila zdjęcia z tegi koncertu? Z góry dziękuję:)

ffwd
ffwd
18 lat temu

za dzięki dzięki

john mcenroe
john mcenroe
18 lat temu

nono, turkish idealnie trafiony 🙂

Polecamy