Wpisz i kliknij enter

Matthew Dear – Asa Breed


Matthew Dear intensywnie wykorzystuje swoje pięć minut sławy wszechstronnego producenta i dj’a. Ledwo co zdążył zbombardować nas kolejnymi ep-kami zrealizowanymi pod szyldem Audion, a już pojawia się pełnowymiarowy album, który artysta sygnuje własnym nazwiskiem.
Audion to szlachetne, funkujące minimal techno o brzmieniu tak wyróżniającym się na tle innych, że już zastępy naśladowców zdążyły go pozazdrościć i ponaśladować. Matthew Dear natomiast to najprawdziwszy, roztańczony – a jakże – pop na miarę obecnego wieku. Artysta zdaje się doceniać dobrodziejstwa naładowanej eklektyzmem współczesności i nie ogranicza, jako kompozytor i producent, swojego pola widzenia do sprecyzowanego obszaru – tak jak to ma miejsce w przypadku projektów Audion czy Jabberjaw, skierowanych ewidentnie na podbój awangardowych dancefloorów. „Asa Breed” to najlepsza, najdojrzalsza, najbardziej oryginalna rzecz jaka wyszła spod ręki zapatrzonego, wydawałoby się, w Niemców Brytola. Najbardziej odległe skojarzenia to Captain Comatose, The Soft Pink Truth, czasem nawet Death In Vegas z okresu „The Contino Sessions” – ten sam dystans, poczucie humoru, ale i niezwykła brzmieniowa wirtuozeria. Wszystkim, którzy oczekiwali kolejnej tanecznej produkcji na miarę „Leave Luck To Heaven” czy „Backstroke”, Matthew pokazuje środkowy palec. Tu nie ma miejsca na techno, tu jest miejsce na taniec w każdej możliwej pozycji.
W kilku kompozycjach, owszem, słychać dalekie echa klimatów znanych z produkcji Audion czy Jabberjaw (jak choćby w otwierającym płytę, hipnotycznym „Fleece of Brain” czy zblazowanym disco „Neighbourhoods”), jednak mało kto spodziewał się, że Dear poruszy w nowym dziele kwestię new wave, z której to estetyki skutecznie się nabija i profanuje, ozdabiając zdołowane minimal gitary romantycznymi dźwiękowymi okruszkami niczym z IDM-owej pozytywki a la Boards Of Canada („Deserter”). „Shy” rozkręca się w duchu soundtracków do pornoli sprzed dwudziestu lat, a „Elementary Lover” to nocny, aksamitny house jakby od Theo Parrisha, tyle że do góry nogami. „Will Gravity Win Tonight” obija się o terytorium delikatnie dusznego, rozerotyzowanego, minimal house’u spod znaku Perlona, „Death to Feelers” z kolei – czysta fantasmagoria. I tu się zaczynają największe niespodzianki: melancholijne w aurze, niepokojące w warstwie wokalnej „Give Me More” to gitarowa noir-balladka, której zaskakujące wątki kontynuuje temat „Midnight Lovers”.
Nastrojowo się robi i refleksyjnie i tańczyć można do tego raczej w pozycji poziomej. Do pionu ponownie przywraca futurystyczny, powykrzywiany we wszystkie możliwe strony i bardzo sexy funk dla pinup girls i ich plejbojów „Good To Be Alive”. I drażni się ze słuchaczem Matthew ponownie, ale i definitywnie – „Vine to Vine” brzmi jak jeden z lepszych kawałków…Becka. A gdyby ktoś jeszcze o cechy wokalistyki na tej płycie pytał, to odsyłam do Becka, Tenora, B. White’a, Captaina Comatose i drugiej płytki The Soft Pink Truth, bo tam właśnie znajdzie źródła, inspiracje i inne punkty odniesienia.
Bez wątpienia, „Asa Breed” to pop najwyższej próby – pop z polotem i obowiązkowym dzisiaj przymrużeniem oka. Tylko takie płyty mają szansę na przetrwanie w nadętym, nudnym i mało seksownym – choć coraz bardziej roznegliżowanym – mainstreamie. Ale to pod warunkiem, że w/w artyści nie popełnią już żadnej podobnej produkcji. Bo smutek nastanie.
2007







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Kroolewna
Kroolewna
15 lat temu

Dear jest amerykaninem

Heliosphaner
Heliosphaner
16 lat temu

Chyba najlepsza płyta tego roku… poczekam do 31 grudnia i wtedy ocenię 🙂

nybe
nybe
16 lat temu

plyta rewewlacja…..

nybe
nybe
16 lat temu

plyta rewewlacja…..

Polecamy