Wpisz i kliknij enter

Max Tundra w Poznaniu

Nie widziałem występu Tundry w ramach warszawskiego Projektu Praga będącego bodaj pierwszym zetknięciem z polską publicznością tego muzycznie dość osobliwego faceta. Skusiłem się natomiast na odwiedzenie poznańskich Kisielic, których z różnych względów nie dane mi było wcześniej pod żadnym kątem przetestować. Max Tundra miał tego wieczoru zaprezentować coś na kształt dj setu.    Nie widziałem występu Tundry w ramach warszawskiego Projektu Praga będącego bodaj pierwszym zetknięciem z polską publicznością tego muzycznie dość osobliwego faceta. Skusiłem się natomiast na odwiedzenie poznańskich Kisielic, których z różnych względów nie dane mi było wcześniej pod żadnym kątem przetestować. Max Tundra miał tego wieczoru zaprezentować coś na kształt dj setu.

   Kusząca była ograniczona do 60-70 liczba wolnych miejsc oraz oczywiście samo miejsce akcji – umieszczone w podziemiu starej kamienicy w centrum Poznania, niezwykle sympatyczne, o niemal domowej atmosferze, gdzie wszyscy zapewne się znają. Max wpadł jakoś około 21.00 z niewielkim plecaczkiem i reklamówką wypełnioną winylami różnej średnicy i bardzo różnego wieku; wyglądał obłędnie, przypominając gimnazjalistę, który zamiast na wf poszedł na imprezę. No i ten djski case…Byłem wniebowzięty, patrząc jak stopniowo rozkręca się za deckami niczym mały chlopiec. Bez wątpienia, nie o technikę w tym całym miksowaniu chodziło, nie o hi-tech sprzęt i warsztat, nie to było celem wieczoru.

   W djskim wcieleniu Maxa nic na pozór do siebie nie pasowało: ni w gruszkę, ni w pietruszkę mix obejmował muzykę starą i nową, akustyczną i elektroniczną, mniej lub bardziej irytującą, naiwną, śmieszną, żałosną, porywającą i nudną. Miałem wrażenie niekiedy, że ten facet naprawdę chce nas wystawić na dość ciężką próbę. Max puszczał kawałki także ze swojej komórki, ujmował czasem mikrofon i piał doń niczym krzyżówka kota i Beva Bevana z Electric Light Orchestra. Czasem obgryzał paznokcie w zadumie, by po chwili podskoczyć w górę i bawić się w swoim własnym towarzystwie, bawić się w sobie i dla siebie.

   Antycypując postawę Tundry, naturalnym biegiem rzeczy impreza z zasiedziałej przemieniła się w jak najbardziej zdynamizowaną; kisielicki miękki dywan podźwignął ciężar kilkudziesięciu rozbujanych, a reszta – w tym niżej podpisany – siedziała na kanapach i patrzyła na prawdziwego frika, który żyje po swojemu, tworzy po swojemu i bawi się po swojemu – ze szczerym, lecz nienaiwnym uśmiechem, nieskrywaną naturalną radością i fizjonomią nieco podstarzałego chłopasia. Niby nic nowego, bo nie pierwszy Max Tundra i pewnie nie ostatni. Ale wieczór w ostatecznym rozrachunku prawdziwie wiosenny, krótki i wrażeniowo intensywny, a po nim mnóstwo kolorowych snów…Czegóż więcej chcieć?







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
Chemiqway
Chemiqway
17 lat temu

a gdzie Tiga?mogliby sie zgrać. pozdrawiam serdecznie.

Polecamy