Koncert w innym składzie miał się przedstawiać, bo planowana była trasa Troum & Hati, do której chłopaki razem przygotowywali się przez trzy miesiące, ale z powodu choroby ciężkiej jednego z członków Troum, zespół zza Odry nie pojawił się. Mirt i Hati – Łódź, AOIA
Łódź, AOIA, 26. października 2007
Koncert w innym składzie miał się przedstawiać, bo planowana była trasa Troum & Hati, do której chłopaki razem przygotowywali się przez trzy miesiące, ale z powodu choroby ciężkiej jednego z członków Troum, zespół zza Odry nie pojawił się. Ci, co znają ich muzykę, to pewnie wiedzą, że szkoda. Ja mogę jedynie przypuszczać.
Koncert okazał się być darmowy właśnie z w/w powodu, co ucieszyło, a jednocześnie zastanowiło, za co oni żyją w takim razie. Na widowni było może z 50 głów. Najpierw zagrał Mirt, przesłonięty swoją długą grzywą i pochylony nad sprzętem, pokrętełkami zaczął wytwarzać dźwięki. Powstało coś dziwnego, co jednak przerodziło się w regularny i miły dla ucha rytm zapętlonego jakiegoś sampelka. A potem trąbka na pogłosie, na której Mirt grał osobiście, co miło zaskoczyło. Rozczarowało natomiast to, że rytm w następnych utworach był powielany, mniej lub bardziej słyszalny, ale jednak. I przy okazji myśl taka, że nic odkrywczego pan nie robi, że słyszałam o wiele ciekawsze zapętlenia, choć na gorszym sprzęcie.
A potem Hati.
Na scenie poustawiane talerze, gongi, beczki i przeszkadzajki wszelkiego rodzaju, bite i dmuchane. (natychmiastowe skojarzenie z koncertami Einsturzende, o których jedynie czytałam.)
I się zaczęło. Powolutku, delikatnie, ale z lekka transowo. Chciało się zamknąć oczy, by poczuć ten rytm, a jednocześnie trudno było oderwać wzrok od tego widowiska tworzenia dźwięków. Bo tak to właśnie odbierałam – jak swego rodzaju przedstawienie. Wyczekiwanie w co teraz uderzy? Jaki dźwięk się pojawi? I najbardziej w pamięci chyba zostało wrażenie, że słyszę uderzenie w strunę, a to gumowa pałeczka otarta o ścianę beczki. I jeszcze zgranie się dwóch osób na scenie – że wiedzą w co i jak teraz uderzyć, by zabrzmiało tak właśnie; jak się uzupełniać wzajemnie. Widać było tę ciężko wykonaną pracę specjalnie dla nas.
I bolał fakt, że jest nas tak mało, a część znalazła się tam chyba przez pomyłkę – bo ciepło, i dach nad głową, i piwa można się napić. Syk otwieranych puszek, jakkolwiek mógł tworzyć fajne tło do dźwięków na scenie, był jednak irytujący.
zawsze jest was malo…od lat przy tego typow eventach jest to samo, malo ludzi a czesc przypadkowa.
z tego tez powodu od dawna zlewam wszelkie ambienty/postindustriale bo staly sie przerazliwie nudne i jakies takie wymeczone te koncerty.
Wg mnie MIRT wypadł bardzo dobrze, być może dlatego, że lubuję się w tego typu ambientach. HATI – ciekawie i zjawiskowo, ale czegoś mi tam brakowało – być może to dlatego, że mieli grać wspólnie z TROUM. Albo basisty chociaż, ale nie chcę wchodzić z butami w koncepcje jaką maja HATI. A piwko na koncertach w AOIA piję zawsze 🙂