Wpisz i kliknij enter

Monotype Tour w Poznaniu

Poznań był chyba jedynym miastem na trasie Monotype, gdzie muzycy tej wytwórni zagościli przez dwa wieczory. Występami podzieliły się dwa leżące nieopodal siebie małe kluby – Kisielice i Cafe Mięsna. Pierwszy wieczór otworzył Emiter, który zaprezentował bardzo gęstą muzykę, na swój sposób jednak przystępną. Artysta ten już od jakiegoś czasu podąża konsekwentnie własną ścieżką. Jego muzyka zawiera w sobie struktury muzyczne, czasem dość wyraziste, ale nie nachalne.       Poznań był chyba jedynym miastem na trasie Monotype, gdzie muzycy tej wytwórni zagościli przez dwa wieczory. Występami podzieliły się dwa leżące nieopodal siebie małe kluby – Kisielice i Cafe Mięsna. Pierwszy wieczór otworzył Emiter, który zaprezentował bardzo gęstą muzykę, na swój sposób jednak przystępną. Artysta ten już od jakiegoś czasu podąża konsekwentnie własną ścieżką. Jego muzyka zawiera w sobie struktury muzyczne, czasem dość wyraziste, ale nie nachalne.

      Natomiast na ich tle możemy cieszyć się obserwacją przetaczających się z wolna pojedynczych motywów, które poddawane są ciągłej metamorfozie. No i jeszcze coraz częściej zdarzające się fragmenty field recordings – jakieś przejeżdzające pojazdy, płynąca woda. Muszę przyznać, że już długo jestem fanem takiego grania – skupionego, ale otwartego, skomplikowanego, ale naturalnego, ludzkiego. Takiego, z którego czuć emocje. Tych emocji nie byli w stanie przekazać [ani wytworzyć] grający następnie Wolfram i Stworywodne.Jaszczury [ich połączone siły zwą się Komora A].

      Początek to niepokojące pasaże szumów, jednostajne mroczne częstotliwości. Ale chyba zabrakło temu siły, brzmiało to dość niepozornie. Ciekawiej zrobiło się, gdy w ruch [w bardzo ograniczonym zakresie] poszła gitara, jej mocno spreparowane strzępki dźwięków intrygująco rozszerzyły przestrzenie eksplorowane przez artystów.























Pod koniec do muzyków dołączył się Arszyn, który wzmocnił całość mocnymi rytmami, a nawet zapodał jakieś hiphopowe bity. To był najciekawszy moment, choć zastanawiam się nad sprawą konsekwencji w rozwijaniu się tej improwizacji. Trudno byłoby powiedzieć, że ona stopniowo narastała. Nie mówię, że to źle, kilka zdarzeń w obrębie tego występu zabrzmiało świeżo – ale całość nie przekonała.Drugiego wieczoru, gdy już Wolfram zasiadł za swoim laptopem, zaczęło być ciężko.

      Przede wszystkim, ze względu na publiczność, a raczej te osoby, które się właśnie do publiczności tego koncertu nie zaliczały. W tylnie części salki, gdzie rozbrzmiewały Wolframowe dźwięki ludzie cały czas gadali. No i oczywiście w tych rozmowach muzyka czasem im przeszkadzała, wtedy bieacy musieli nadwerężać gardła by być słyszalnymi. Po pierwsze, wkurza mnie to bo jest chamskie ze względu na artystów zwłaszcza i ze względu na ludzi, którzy akurat przyszli posłuchać. Po drugie, nikt z pracowników klubu nie raczył nawet próbować wpłynąć na tych zakłócających. A na przykład poprzedniego wieczoru, w Kisielicach, barmanka odważyła się na taki krok, co poskutkowało.

      W tym wszystkim, gdzieś zagubiła się dla mnie twórczość Wolframa. Która na pewno nie była łatwa, efektowna i przyjazna słuchaczowi. Była to rzecz o sporym ciężarze, wymagająca skupienia, którego wczoraj nie mogłem osiągnąć. Pomijam już aspekt, że Wolfram to skrajny przykład muzyka laptopowego, którego sceniczne zachowanie sprowadza się do nieznacznych ruchów myszką. Dla mnie to nie był jakiś problem – w końcu zawsze można zamknąć oczy i obserować, co dzieje się wewnątrz.

      Teraz nawet trudno mi coś powiedzieć o muzyce, jaka płynęła z głośników, pamiętam, że początek był ambientowy, w większości szumy i usterki, coś ciekawego rozegrało się wokół dźwięków startujących samolotów. Ale to wszystko było tak jakby obok mnie. Tak czy inaczej – ten występ dla mnie przepadł, być może uratowałyby go jakieś wizualizacje.























Choć z drugiej strony możnaby to uznać, za porażkę tej muzyki samej w sobie. W grę Wolframa włączył się Arszyn i wspólnie stworzyli ścianę siarczystego noiseu. Ten drugi przejął pałeczkę zabawiając się jakimś starym jazzowym tematem [czyżby wpływy Kida Koali?] po czym zaraz uderzył w bardzo abstrakcyjne rytmy, było dużo nieoheblowanych, czkających dźwięków, wiele brudów i zakłóceń. Z płyt samplował też hiphopowe podkłady [trochę jak Company Flow] i brzmienie skrzypiec. Naprawdę szalenie zrobiło się, gdy perkusyjny talerz z mikrofonem kontaktowym stał się platformą około-performerskich działań. Arszyn traktował go miotełkami, jakimś dziwnym szklanym przedmiotem i jeszcze stukał i obracał.

      Razem spowodowało to niemały chaos, ale zamieszanie to było porywające. Miło było udać się z tym artystą w wycieczkę bezdrożami, choć czasem gubiliśmy przewodnika. Całe zdarzenie pozostawiło we mnie dosyć mieszane uczucia, choć ogólnie odbieram je pozytywnie. Zresztą ja zawsze widząc takich zapaleńców, którym się jeszcz chce, jakoś lepiej się czuję. Pozostaje mieć nadzieję, że ten tour poszerzy choć trochę znajomość tego, co wytwórnia Monotype ma w zanadrzu i zjedna jej nowych fanów.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
ziolek
ziolek
18 lat temu

Co do zaklocania koncertu to musze przyznac autorowi artykulu racje.Bylo zbyt glosno, a momentami wrecz niebezpiecznie (przyjscie pana drogowca).

Polecamy