Wpisz i kliknij enter

Pink Freud & Tim Berne, Poznań, 04-12-2005

Jakiś czas temu w jednym z wywiadów Wojtek Mazolewski opowiadał, że chciałby skupić się na koncertach, że ta forma wydaje mu się bardzo twórcza i jej zamierza się poświęcić. Jednym z efektów takiego zapatrywania jest pewnie zaproszenie na dwa koncerty nowojorskiego saksofonisty Tima Bernea. Takim spotkaniom zawsze warto towarzyszyć, tym bardziej, że Pink Freud pełnię swych możliwości objawia na żywo. Jak uczy niesamowita sesja w studiu Jazz Radia kapela Mazolewskiego improwizując potrafi porzucić bezproduktywne i często powtarzające się chwyty i patenty na momentami zbyt łatwą i zbyt ładną muzykę.I wtedy grają aż wióry lecą.     Jakiś czas temu w jednym z wywiadów Wojtek Mazolewski opowiadał, że chciałby skupić się na koncertach, że ta forma wydaje mu się bardzo twórcza i jej zamierza się poświęcić. Jednym z efektów takiego zapatrywania jest pewnie zaproszenie na dwa koncerty nowojorskiego saksofonisty Tima Bernea. Takim spotkaniom zawsze warto towarzyszyć, tym bardziej, że Pink Freud pełnię swych możliwości objawia na żywo. Jak uczy niesamowita sesja w studiu Jazz Radia kapela Mazolewskiego improwizując potrafi porzucić bezproduktywne i często powtarzające się chwyty i patenty na momentami zbyt łatwą i zbyt ładną muzykę.I wtedy grają aż wióry lecą. Tego samego spodziewałem się na poznańskim koncercie. Może nawet spodziewałem się więcej, po zapoznaniu się z dwoma niedawnymi albumami Bernea, który zaprezentował się tam jako intrygująca osobowość.

    Koncert zaczął się dość średnio, od bawienia się w każdy gra swoje. No niby fajnie, że takie wyzwolone, że zabawa, że żonglerka. Ale coś nie do końca – zabrakło albo umiejętności albo idei, która by przekonała do tej metody.























Należało się tylko odwołać do mądrości narodu i mieć nadzieje, że to tylko pierwsze śliwki. Oczekiwanie na jaskółki, które uczyniłyby jakąś lepszą muzycznie porę roku nie trwało zbyt długo. Konkretnie do momentu, gdy zabrzmiały pierwsze dźwięki „Come as you are”. Ta kompozycja mogłaby być wizytówką całego występu – zawiera wszystkie jego plusy i minusy. Mamy więc chwytliwy temat nadawany przez trąbkę, ale też saksofonistę, który odnajduje się ledwo i to grając to samo, co Ziętek. Poza czarem tąpnięcia ściany dźwięku widać niestety pewne przekombinowanie, wręcz nienaturalność, utwór rozpada się na części, które się ze sobą nie zazębiają.

    To niedopuszczalne w kolektywnie improwizowanej muzyce. Podstawową wadą całego pomysłu na granie tego wieczoru było chyba na siłę wciskanie się w jazzowy standard temat-improwizacje-powrót do tematu. Oczywiście, że muzyka musi się na czymś opierać, ale w wypadku tego składu powracanie do klarownego tematu po środkowej części, która była czystą maestrią, wygląda na nieumiejętność okiełznania [znalezienia formy] dla swoich poczynań. Moim zdaniem elementem, który wystarczyłby, żeby zorganizować, ująć w karby, tą muzykę, jest czujny puls basu Mazolewskiego. Ujmowanie całośći w ramy melodyjki brzmiało anachronicznie.

    Innym problemem było średnie zgranie gościa z członkami PF. Miałem wrażenie, że czuł on presję ze strony tria, które znakomicie rozumie się ze sobą. Jakby nie do końca orientował się co jest grane i z której strony ma się w to wgryźć. Przez większą część wieczoru nie mógł się przebić ze swoją grą, która w opozycji do grania Ziętka, określić można jako zaczepną, skradającą się. Podczas gdy trębacz PF swoją grą pokrywa dużą powierzchnię, jakby operuje płaszczyzną.























Nie chciałbym go winić, ale nie był specjalnie gościnny.

    Na szczęście wiele zmieniło się w drugiej połowie koncertu, muzycy znaleźli wspólny język, w którym było miejsce i na jazgoty Mazolewskiego i na zaskakujące paletą brzmienia solówki perkusji, które nagle przestawały być solówkami i przechodziły w genialny popis wszystkich czterech muzyków. Wtedy Berne odkrywał w pełni swój nieuczesany styl.

    Na koniec koncertu Mazolewski powiedział „To był występ Pink Freud”. I nie wiem, czy była to freudowska pomyłka. Bo choć energia jaka uwolniła się w późniejszych utworach i w bisie rekompensowała czas rozgrzewki z początku, to jednak pozostaje pytanie, co ze słynną, polską gościnnośćią? Bo tym razem ta zaleta nie ujawniła się w pełni co też spowodowało chyba zablokowanie sporej częśći potencjału jaki mógł uwolnić się z tego spotkania.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy