Wpisz i kliknij enter

Robotobibok w kinie Lwów

Samo kino jest niezwykle klimatyczne. W niczym nie przypomina dzisiejszych, stawianych na prędce multi-ekranowych pudełek. „Lwów” ma już mocno zapuszczone korzenie, zdaje się od zawsze trwać na swej ulicy Hallera. Dwa poziomy, balkon, archaiczne wnętrza – wszystko to sprzyjało rodzącej się powoli atmosferze obcowania z czymś coraz bardziej wyjątkowym.     Decydując się na udział w tym wydarzeniu miałem świadomość, że powtórzyć się może sytuacja sprzed jakiegoś roku, kiedy to Robotobibok „udźwiękawiał” na żywo kultowy „Man With A Movie Camera” Dzigiego Vertova. I mimo, że muzycznie, artystycznie, ideologicznie wszystko było bardzo ciekawe i nowe, tak zupełnie zakręcona organizacja, tłok w malutkim Ośrodku Postaw Twórczych, w końcu wielki czasowy poślizg i fatalne warunki muzyczno-wizualnego odbioru sprawiły, że magia całego wieczoru wzięła w łeb. Wracałem wówczas do domu z tymi kwaśnymi refleksjami, że oto kolejny raz fizyka, fizyczność, niewygoda okazały się decydujące. Nie „sztuka”, tak zwana. A więc – okoloczności, warunki, „pozycja”, jakkolwiek staralibyśmy się o nich zapomnieć – są istotne, czasami wręcz: decydujące. Na szczęście najnowszy filmowy projekt Robotobiboka związany był nie z kameralnym OPT, a z prawdziwym kinem – wrocławskim „Lwowem”. Była to pierwsza dobra informacja dotycząca imprezy. Jak się okazało później – nie ostatnia.

    Samo kino jest niezwykle klimatyczne. W niczym nie przypomina dzisiejszych, stawianych na prędce multi-ekranowych pudełek. „Lwów” ma już mocno zapuszczone korzenie, zdaje się od zawsze trwać na swej ulicy Hallera. Dwa poziomy, balkon, archaiczne wnętrza – wszystko to sprzyjało rodzącej się powoli atmosferze obcowania z czymś coraz bardziej wyjątkowym. Owa wyjątkowość miała dwa źródła.

    Pierwsze jest oczywiste – dzieło Clarenca Browna, dziś należące już do prawdziwych „pereł z lamusa kinematografii”, jeden z pierwszych filmów prezentujących Gretę Garbo w jej słynnej, onirycznej aurze. Sprawiająca dziś w jakiś sposób pocieszne wrażenie fabuła filmu, przedwojenne gagi, miny, intrygi sprawiały, że zgromadzeni w nadkomplecie widzowie bardzo szybko wpadli w ten specyficzny, uwodzicielski klimat dawnych romansów i zdrad.

    Drugie źródło wyjątkowości wieczoru pojawia się właśnie w tym momencie. Wrocławski Robotobibok kolejny raz zaprezentował bowiem wielkie muzyczne wyczucie i kunszt.























Stosując dość nowoczesne, nierzadko mocno elektroniczne środki, stworzył doskonałą dźwiękową oprawę filmowego widowiska. Było inaczej niż w przypadku „Człowieka z kamerą” – tam, z racji braku poukładanej fabuły filmu, Robotobibok grał niejako główną rolę. Nie tyle oglądaliśmy, co przysłuchiwaliśmy się temu filmu, śledziliśmy dialog między obrazem a muzyką, analizowaliśmy zastosowane środki i wybiegi. Podczas „Symfonii Zmysłów” po prostu oglądaliśmy nastrojowy film – Robot świadomie zszedł na dalszy plan, co okazało się posunięciem niezwykle skutecznym. Wrocławska grupa jedynie podkreślała, nie nakreślała. Starała się tworzyć klimat, nie warunki. I chyba właśnie o to chodzi, właśnie w tym twi przyczyna sukcesu, jakim okazał się ten specyficzny, przede wszystkim *filmowy* wieczór. Za osiągnięcie, jakim było stworzenie wrażenia naturalnej „kompatybilności” obrazu i dźwięku, należą się Robotobibokowi prawdziwe brawa.

    Jeszcze raz okazuje się, że czasami oszczędność środków sama staje się środkiem prawdziwie złotym. Robotobibok, nie siląc się na muzyczne akrobacje i popisy, stworzył muzykę bardzo dobrze funkcjonującą z obrazem, co więcej – dającą mu pierwszeństwo, rolę główną. Tym razem również warunki, mimo radykalnego nadkompletu publiczności, pozwoliły na w miarę wygodne śledzenie tego, co dzieje się na ekranie i pod nim. Tym razem wygrała sztuka, tak zwana. Tym razem również wspomnienia będą znacznie milsze.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
pasibrzucha
pasibrzucha
18 lat temu

Widziałam to samo w zimie zeszlego roku w Białymstoku 😉 Niestety nasze kino na pewno nie dorownuje klimatem opisywanemu, ale i tak bylo swietnie! Pozdrawiam

BisHoP
BisHoP
18 lat temu

Bylem tam i zgadzam sie z powyzszą relacją. Klimat świetny, magiczny nawet. I ten temat konczacy ostatni rozdzial filmu, jak ja bym chcial to jeszcze raz posluchac w domu… (moze ktos nagrywal 😉

Polecamy