Amerykańskie trio rozpościera w obrębie swojego debiutu ciekawą siatkę odniesień, starając się jednocześnie nakreślić kilka założeń własnego stylu. Niemal pozbawione wyraźnej rytmiki, przestrzenne piosenki przybliżają dokonania Low w okresie bezpośrednio poprzedzającym „Great Destroyer” i wyraźnie odwołują się do Hope Sandoval w szczytowym okresie partycypacji w Mazzy Star. W ciągu niecałych czterdziestu minut, poza tymi dość oczywistymi wpływami udaje się Speck Mountain otrzeć także o możliwie najbardziej liryczne momenty Spaceman 3 i wywołać w odbiorcy ochotę na dalsze poszukiwania.
„Summer Above” to więc po części typowy album-reminiscencja, jednakże jeśli przyjrzeć się bliżej, nietrudno natrafić na ciekawe zjawisko stylistyczne. Rozpatrując po kolei elementy składowe tej niespodzianki i pomijając wspomniane już wyżej inspiracje, można by umieścić tę płytę w szufladce eterycznego goth-popu Cocteau Twins. Instrumentarium „Summer Above” budują bowiem narzędzia do bólu ograne wcześniej przez Brytyjczyków i ich naśladowców: klawiszowe drony, silnie zrewerbowana gitara (niechlujna i leniwa niekiedy przeistacza się w motor chwytliwej melodii) oraz czysty, damski wokal. Wraz z kolejnymi przesłuchaniami bliżej powierzchni wydobywa się jednak element oryginalności w postaci folkowej nuty tchniętej i w formę i w treść.
Opcja formalna opiera się na niestandardowych dla obranej stylistyki liniach basu. Mimo, iż niemal pozbawione towarzystwa perkusji z powodzeniem wcielają się to w bluesowe, to w delikatnie funkujące zagrywki zaczerpnięte z klasycznego wyobrażenia soundtracku do filmu drogi. Dając niekiedy spokój z pulsowaniem gdzieś w tle, bas wydobywa się na powierzchnię odwracając uwagę od drażniących dronów i braków produkcyjnych „Summer Above” (płyta powstawała rzekomo bez pomocy profesjonalnego realizatora i z maksymalnym ograniczeniem elektroniki, możliwe, że rzeczywiście tylko do rewerbu i wzmacniaczy), a jednocześnie daje odczuć obecność w tej muzyce pewnej naturalnej mocy płynącej ze skojarzenia przestrzenności z naturą, wolnością i wszystkim innym, czemu Devendra Banhart nie podołał próbując odnieść się do Eels, Mount Eerie czy co tam za folkowe poza-mainstreamowe klasyki sobie wymarzymy.
Pomimo owej folkowej nuty w brzmieniu całości, śpiewającej w Speck Mountain Marie-Claire udaje się uciec zarówno od hipisowskiej ludyczności, jak i od narkotycznych ballad Sandoval w stronę kołysanek i slow-coreowych walców Low. Wydaje się też, że, chociaż mniej wymagając od erudycji odbiorcy, cały skład wpisuje się w styl zdefiniowany przez Sparhawkea lepiej niż tegoż protegowana w Kranky – Jessica Bailiff. Tą przystępnością udaje się też zdystansować sąsiada z katalogu – tworzącą jako Valet Honey Owens . Bez wykorzystania czysto ambientowych zabiegów, bez siłowego parcia w egzotykę, udaje się na „Summer Above” stworzyć prawdziwie odrealniony klimat.
Zasługuje w tym kontekście na uwagę, że stokroć lepiej wypadało to wszystko na sprzęcie głośnogrającym niż na słuchawkach, co ujawnia przy okazji istotny mankament wizji projektu: tak znacząco wycofując ośrodek rytmu odbiera się odbiorcy punkty orientacyjne. W ich rolę nie są w stanie wejść drgnięcia tamburynu ani melodie, czy to gitarowe, czy wokalne. W ten sposób słuchacz otrzymuje zamierzonego klimatu za dużo – zamiast kadilaka prującego Route 66 obsługuje własną wytrzymałość w próbie przekroczenia piechtą tych czerwonych równin w Kolorado. Mimo tego dyskomfortu (który zresztą może umknąć w obliczu serio urokliwej reszty) kontakt z „Summer Above” pozostaje doznaniem przekonującym nie tylko do wielokrotnego odsłuchu tej konkretnej płyty, ale też śledzenia losu zespołu, jako że może on z czasem pokusić się chociażby o odświeżenie muzycznej propozycji Yo La Tengo.
2007
Jak dla mnie nuda, nuda, nuda… Pan recenzujący chyba zbytnio się podniecił podczas słuchania… Ciekaw jestem, czym…
Zdaje się, że na płycie, na ostatniej pozycji jest jeszcze kawałek pod tytułem Blood is clean .
Stary. Czy ty to przeczytałeś po napisaniu? Wypracowanie neurotyka.
brzmi intrygujaco, Twoja recenzja zacheca do przesluchania 🙂
pzdr.
frajerska recka