Wpisz i kliknij enter

Stars of the Lid – nasza rozmowa

Stars of the Lid to jeden z najbardziej znanych projektów nagrywających dla wytwórni Kranky. Brian McBride i Adam Wiltzie to pionierzy połączeń ambientu i post-rocka, którzy definicję swego wyjątkowego brzmienia nakreślili na dwóch doskonałych krążkach – „The Ballasted Orchestra” (1996) i „Per Aspera Ad Astra” (1998). W ubiegłym roku, po sześciu latach przerwy ukazał się siódmy album duetu – „Stars Of The Lid And Their Refinement Of The Decline” – m.in. na jego temat postanowiliśmy porozmawiać z Brianem McBridem. Stars of the Lid to jeden z najbardziej znanych projektów nagrywających dla wytwórni Kranky. Brian McBride i Adam Wiltzie to pionierzy połączeń ambientu i post-rocka, którzy definicję swego wyjątkowego brzmienia nakreślili na dwóch doskonałych krążkach – „The Ballasted Orchestra” (1996) i „Per Aspera Ad Astra” (1998). W ubiegłym roku, po sześciu latach przerwy ukazał się siódmy album duetu – „Stars Of The Lid And Their Refinement Of The Decline” – m.in. na jego temat postanowiliśmy porozmawiać z Brianem McBridem.

„And Their Refinement of the Decline” wydane w kwietniu 2007 jest siódmym albumem Stars of the Lid. Na płycie znajduje się 18 nowych utworów. Jak powstawał ten album?

Brian McBride: Nasze sesje nagraniowe nie są niczym specjalnym. Przeważnie większość materiału nagrywamy osobno, by za jakiś czas moc się spotykać, przedyskutować oraz obrać jakiś kierunek tego, co już stworzyliśmy. Potem swoje prace opieramy już tylko na dyskusjach prowadzonych za pomocą Internetu na temat tego dźwięku, bądź tamtej melodii. Obecność drugiej osoby w studio przydaje się jednak wówczas, gdy czujemy potrzebę bardziej wnikliwej dyskusji na temat tego, co aktualnie powstaje.

A więc fakt, że Ty mieszkasz w LA, a Adam Wiltzie w Brukseli nie jest jakimś szczególnym problemem?

To żaden problem. Co więcej, sądzę, że jest to wspaniałe. Uwielbiam ten rodzaj pracy z wielu powodów. Myślę, że gdybyśmy mieszkali z Adamem w tym samym mieście, nasza współpraca nie wyglądałby tak dobrze. Mam na myśli właśnie ograniczony czas, który sprawia, że nasze spotkania są bardziej wyjątkowe. Nie ma sytuacji typu „Hej! Posłuchaj tego koniecznie! Co o tym sadzisz? Popracujmy nad tym przez następny tydzień!” Po prostu nie ma możliwości, aby się spotkać tego samego dnia, w którym stworzyło się coś nowego. Dzięki temu obaj mamy więcej czasu, aby raz jeszcze się zastanowić, dłużej popracować nad danym motywem. Więcej czasu, aby zagrać to na przeróżne sposoby.

Nie uważam więc, aby współpraca na odległość mogła przynosić jakąś stratę dla naszych projektów. Jeśli tylko muzycy są odpowiednio zmotywowani, nie będzie żadnego problemu. W naszym przypadku wszystko opiera się na regularnej wymianie danych. Musisz rozmawiać o tym, co Ci się podoba, a co nie – choćby nie wiem jak bardzo byłyby to abstrakcyjne uwagi. Co ciekawe, konwersacje na odległość, na temat detali minimalistycznej muzyki okazują się bardzo skomplikowane. Dla nas najbardziej zabawną rzeczą na świecie jest moment, gdy z Adamem staramy się w jakiś sposób zaznaczyć nasz ulubiony motyw z danej kompozycji – „podoba mi się ta melodia z 2:15 – 2:50” – uważam jednak, że już do tego przywykliśmy.

Mogę powiedzieć, że żaden z nas nie ma jasno określonego sposobu pracy, dlatego również często się gubimy. Lecz zarówno ja, jak i Adam po prostu bardzo chcemy wspólnie nagrywać. Ważme, aby zachować pełen spokój, gdy druga połowa projektu neguje bądź wychwala pod niebiosa to, co zaproponowałeś. I w końcu potrzebujesz czasu na przemyślenie tego, co już dokonałeś. Potrzebujesz czasu na żonglowanie pomysłami. Nam zawsze to pomaga, a najlepiej jest, gdy nikt nam nie przeszkadza. Zazwyczaj, gdy się spotykamy, nie jesteśmy aż tak produktywni, jeśli chodzi o proces nagrywania. Więcej dyskutujemy na temat kierunku, w jakim powinniśmy dążyć. A potem każdy z nas pracuje sobie w swoim małym laboratorium.



Jakich narzędzi używasz do tworzenia tych dziwnych dźwięków?

Większość tych „dziwnych dźwięków” to po prostu gitary, skrzypce i tuby nagrane w odmienny sposób. Mam skłonności do nagrywania pewnych motywów, a dopiero później samplowania ich. Wszystko opiera się na tworzeniu nowych brzmień poprzez nakładanie na siebie dźwięków już znanych. Dla mnie najważniejszą rzeczą jest to, że wszystkie instrumenty są żywe. Nie tworzę przy pomocy żadnych wtyczek czy klawiszy. Posiadam mały sprzęt MIDI, lecz używam go tylko do grania własnych dźwięków.

Jeśli mógłbyś zaplanować współpracę z którymś z muzyków, kto by nim był i dlaczego? Steven Wilson? Robert Fripp? Preisner?

Trudno byłoby wybrać tylko jednego. Z jednej strony słucham bardzo dużo Harolda Budda i czuję, że wspólnie moglibyśmy wpaść na kilka niezłych pomysłów. Jednakże z drugiej strony chciałbym poobserwować prace kogoś takiego jak Gavin Bryars, Zbigniew Preisner czy Alexandre Desplat – czuję, że mógłbym się od nich wiele nauczyć.

Opowiedz więcej o swoich inspiracjach.

We wczesnym okresie naszej twórczości, skupialiśmy się na tym, czym nie powinniśmy być. Mieszkaliśmy wówczas w Austin (Texas, USA) i byliśmy wypełnieni umyślnym dystansowaniem się od bluesa, boogie i rocka.

Myślę, że miłość mojego ojca do muzyki klasycznej poniekąd odcisnęła na mnie piętno. Jego muzyka nie miała dla mnie większego znaczenia w wieku mojego dojrzewania, jednakże przez lata wiele z tego przeciekało przez moje ściany. Zatem kiedy słuchałem muzyki w swoim pokoju, prawdopodobnie zasypiałem przy tej zza ściany. Jestem pewien, iż to ukształtowało moje muzyczne usposobienia.

Kiedy zacząłeś się interesować muzyka?

Nie zacząłem tworzyć muzyki przed dwudziestką. Nigdy też nie pobierałem żadnych lekcji. Gdy przyszedł czas na tworzenie muzyki, myślę, że byłem po prostu mentalnie na to przygotowany. Zebrałem całą kupę dźwiękowych rupieci, które, zdaje się były również moja inspiracja. Pamiętam, że miałem małe plastikowe radyjko przy łóżku, które posiadało funkcję „sleep”. Dzięki temu zawsze zasypiałem przy muzyce. Słuchałem normalnej muzyki: The Beatles, Kiss, heavy metalu. To mój ojciec słuchał muzyki klasycznej. Ja byłem tylko młodym punkiem ze skłonnościami do stania jak słup soli i słuchania muzyki na okrągło.

David Lynch – kolejna ważna postać w muzyce SOTL. Być może się mylę, ale tytuły waszych kompozycji zdradzają fascynacje tym reżyserem.

Twin Peaks urzekło mnie pod wieloma względami. Poczynając od muzyki, miłości bohaterów do kawy, nadzwyczajnej celebracji codzienności Coppera, po przesadną dramaturgię ukazaną na przykładzie postaci Grace Zabriskie (Matka Laury Palmer). Prezentacja tego filmu w telewizji publicznej była przełomem w nurcie popkultury. Lynch potrafi się wtopić w otoczenie, a to jest cos co mi zdecydowanie odpowiada.

Gdy patrzę na historie muzyki, zastanawiam się, dlaczego ambient i szeroko pojmowana muzyka elektroniczna są ignorowane? Brian Eno, Steve Reich czy Holger Czukay zmienili muzykę lat 70, lecz dziś młodzi ludzie nazywają ta muzykę nudną. Jak zmienić ich nastawienie? Masz jakiś pomysł?

Nie powiedziałbym, że muzyka elektroniczna jest ignorowana, muzyka elektroniczna ma wielu zwolenników. Jest to zależne od tego, co się z nią robi. Jeśli ludzie używają jej do porannej pobudki, to nie będzie ona najlepszym pomysłem. Ludzie potrzebują muzyki rockowej, elektronicznej do zaspokojenia swoich potrzeb, jest to swego rodzaju narkotyk. Właśnie z tego powodu płyty Led Zeppelin będą się zawsze lepiej sprzedawać aniżeli Erika Satie. I nie chce nikomu ubliżyć – tak po prostu się dzieje. Jest to coś, co ja nazywam „Tyrrany of the up” (Przewaga większego). Więcej ludzi słucha muzyki rockowej od klasycznej. Gdyby sytuacja została odwrócona, Stars of the Lid nie byłoby dziś tutaj. Fakt, iż nie istniało w muzycznym świecie nic, co by nas satysfakcjonowało sprawił, że sami zaczęliśmy komponować muzykę. Rozumiesz, kiedy wchodzisz do warzywniaka, w którym słychać piosenki Steve Ray Vaughn, masz ochotę wrócić do domu i nagrać swój własny krążek.



A jak możemy to zmienić? W zasadzie nie interesuje mnie to. Sterowanie kultury jest swego rodzaju głupotą. Wygląda to tak, że im bardziej starasz się coś ukierunkować, to tym bardziej wyślizguje ci się z rąk. Nie obchodzi mnie, co te przeklęte szczeniaki robią, póki są z dala ode mnie. Rób co uważasz za ważne, i nie oglądaj się na innych.

Nagrałeś tylko jeden solowy album. Czy myślisz o kontynuowaniu solowej kariery?

Owszem. Jest to coś, co nazywam pewnymi etapami dojrzewania. Poprzedni album był jakby dziennikiem z pewnego okresu mojego życia. W tym momencie przeszukuję moje stare bądź zagubione nagrania. Jest ich cała masa, teraz selekcjonuję te, których mogę jeszcze słuchać, i te, które nadają się do wyrzucenia.

SOTL istnieje już 14 lat, pamiętasz jeszcze pierwsze spotkanie z Adamem?

Pewnego razu spotkałem Adama spożywającego w pośpiechu taco. Po paru godzinach usłyszałem dziwne dźwięki dochodzące z jego pokoju. Zaciekawiony wszedłem do środka myśląc, ze to Adam gra swoja muzykę – jak się później okazało był to jego żołądek. Wiedziałem, ze ten koleś jest gastrykiem i postanowiłem, ze to jest to – z takim człowiekiem chce tworzyć muzykę (śmiech)







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
4 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
paweł
paweł
16 lat temu

wywiadzik 1-klasa;)

Patschula
Patschula
16 lat temu

nareszcie coś z moich klimatów! konkretny wywiad, tak jak konkretna muzyka SOTL 🙂 gratuluje Wojtku!
PS. Ciągle mam nadzieję, że The Dead Texan jeszcze coś wyda 🙂

krzysztof
krzysztof
16 lat temu

Czekam na nowe wywiady:)) z gatunku ambient…

krzysztof
krzysztof
16 lat temu

Bardzo dobry wywiad, pełen ciekawych pytań i nieco zaskakujących z dystansem odpowiedzi:) Jak przystało na Wojtaka – pełen profesjonalizm, szczególnie jeśli chodzi o fakt próby przybliżenia SOTL, którego popularność zważywszy na wyższość rocka jet mała… niestety…

Dziękuję Wojtku!!!

Polecamy

3 pytania – King Midas Sound

W walentynki ukazał się nowy album projektu Kevina Martina i Rogera Robinsona, a dziś gościmy ich w naszym cyklu mini wywiadów.