Wpisz i kliknij enter

SunnO))) & Boris – Altar


Współpraca SunnO))) i Boris, która zaowocowała powstaniem albumu „Altar” to jedno z najbardziej owocnych estetycznie wydarzeń minionego roku. Album rozpoczyna się powolnym, grzmiącym niczym tytułowy wulkan utworem „Etna”. W miarę upływu czasu, w sposób bardziej płynny niż stopniowy, utwór wzmaga się i sunie dostojnie, choć jak najdalej od monotonii. Dopiero w czwartej minucie wchodzi perkusja, a gitarowo-basowy dron „zbiega” się, a następnie rozszerza o wyższe częstotliwości. Po pięciokrotnym uderzeniu w talerz, następuje coś w rodzaju kulminacji. W połowie siódmej minuty gitary w wysokich rejestrach, jak gdyby „oskrzydlają” z obu stron instrumenty rytmiczne. Gitara grająca w wysokich (względnie) rejestrach zdaje się opowiadać jakąś tajemniczą historię. W ostatniej minucie dominuje pisk sprzęgającej się gitary, ostatecznie urwany, jak gdyby „dobity” pogłosem.
„N.L.T.” – Dużo dźwięków trudnych do zidentyfikowania. Coś jakby odtwarzane w zwolnionym tempie odgłosy mechanicznej obróbki metali albo burczenie w brzuchu ziemi poprzetykane czymś, jakby dźwięk talerza perkusyjnego ponacinany żyletką (dźwięk, nie talerz!). W końcówce burcząca wcześniej ziemia zdaje się próbować coś zagwizdać. Daje to efekt „świszczącego basu”.
„The Sinking Belle (Blue Ship)” – prosty, spokojny riff kojarzący się z japońskim Mono i dziesiątkami podobnych kapel. Gitara bas, pianino, „sapiąca” lekko perkusja. Wokalistka (Jesse Sykes) śpiewa monotonnym, melancholijnym półszeptem. Refren piosenki (sic!) niewiele różni się od „zwrotki”. Utwór przywodzi na myśl pieśń nuconą przez latarnika w zimną noc. W połowie piątej minuty subtelnie wzrasta dramatyzm na tyle jednak delikatnie, że jeśli nie słucha się uważnie, łatwo to przeoczyć. Kompozycja wygasa przez ponad pół minuty. Może się zdawać, że wionie nudą, a jednak jest pięknie. Utwór zwodzi, wprawiając w niemal przyjemny stan dziecięcej maligny, jednak tylko po to, by bardziej wciągnąć w kosmiczny nastrój następnego utworu.
„Akuma No Kuma” – na wokalu Joe Preston (Thrones, Earth) – zaczyna się długim basowym dronem. Pod koniec pierwszej minuty wchodzi powolny, przetworzony przez vocoder wokal, a chwilę później perkusja i nieco wyższe dźwięki syntezatora przypominające coś w rodzaju cyfrowych dud. Później „kosmiczne” dźwięki a’la czołówka programu popularnonaukowego sprzed kilkunastu lat. W czwartej minucie wchodzą syntezatorowe trąbki, które zdają się zwiastować coś, a może jedynie opiewają dryfowanie w przestrzeni kosmicznej. Pod koniec utworu perkusja jak gdyby próbuje się rozpędzić, a w konsekwencji dodaje jedynie „prędkości” syntezatorowi, który urywa się pozostawiając perkusistę wobec konieczności „rozwiązania” utworu, które chociaż zapowiadane wielokrotnie nie przychodzi i piosenka kończy się. Tak mało dobitnie jak tylko można.
„Fried Eagle Mind” zaczynają ciche, rozedrgane gitary, które wraz z syntezatorem tworzą plamę przywodzącą na myśl coś w rodzaju mowy, choć bez wątpienia nie jest to ludzka mowa. Wokalistka, jakby nieco obok tonacji, przeciągle, znów porywa cichym, aksamitnym, głosem z dużą składową oddechu. Niby sennie, ale ostatnia rzecz, o jakiej można myśleć słuchając utworu, to sen. W tle słychać dźwięk jakby trzeszczącej płyty gramofonowej. Pod koniec siódmej minuty, niby znienacka, ale nie niespodziewanie natężenie dźwięku wzrasta, by pod koniec ósmej minuty znów opaść. Schemat się powtarza, choć nie na zasadzie prostej repetycji. Przez jakiś czas dominuje zgrzytliwa „amorficzna” gitara, zza której przez moment wydobywają się strzępy melodii. Oczyszczający, wzruszający hałas urywa się nagle.
„Blood Swamp” – Przyczajeni w jaskini słyszymy na zewnątrz huk, a w głębi jakby coś się tłucze, czy też może kapie. Skala przestrzeni, w jakiej „rozgrywa się” utwór nie pozwala ocenić co bardziej. Pojawia się z prostymi dźwiękami gitara brzmiąca jak syntezator i dodatkowo niski przenikliwy dron. Bez wyraźnego ataku wzrasta intensywność dźwięku. Klimat utworu przywodzi na myśl ścieżkę dźwiękową z filmu o zapadającym się świecie. Apokalipsa nadchodzi niespodziewanie, lecz rozgrywa się z logiczną koniecznością. W dramatycznej, monumentalnej całości jest coś nieludzkiego, choć bez wątpienia organicznego. Z całą pewnością nie jest to dramaturgia świata maszyn, jakże często obecna w muzyce współczesnej. W połowie ósmej minuty wraz z „zagęszczaniem” się dźwięk ulega jakby skupieniu, by wybuchnąć ale z gwałtownością pękającej niby olbrzymia bańka gwiazdy. Tytułowe bagno krwi pokrywa sobą wszystko, co żyje. Mimo, iż rzecz dzieje się gwałtownie i ma w sobie coś potwornego, ma się wrażenie dostojnego pochodu czegoś ogromnego. Dźwięk zapiera dech w piersiach, po czym traci impet i ginie…
Sunno))) i Boris są jak najdalsi od blichtru efekciarskich poszukiwań współczesnego „eksperymentatorstwa”. Muzyka na „Altar” jest surowa i monumentalna na sposób starożytnych budowli. Kultura recenzencka zaowocowała co najmniej kilkoma zarzutami o brak odkrywczości. Z całą pewnością na płycie amerykańsko-japońskiego kolektywu nie ma żadnego pojedynczego dźwięku, którego byśmy wcześniej nie słyszeli. Jednak w obliczu szlachetnego piękna muzyki można choćby na chwilę zapomnieć o terrorze nowości i poddać się dźwiękom.
2006







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
nierobish
nierobish
17 lat temu

moim zdaniem to jedna z najsłabszych płyta nagranych przez sunno)))

lx
lx
17 lat temu

no no, nowamuzyka coraz szerzej się obraca. to niezła płyta, ale jak dla mnie za mało doom a za bardzo metal. komentarz wyżej trafny.

beau bullet
beau bullet
17 lat temu

nieświęta miazga wspaniałego rozpierduchu…katharsis bolesny jak łykanie tenisowych piłeczek ale skuteczny kompletnie. Osobiscie deifikowałbym prędzej KHANATE co świadczy jedynie o tym ,ze w szeroko pojętym metalu następuje rewolucyjna cezura, ktorej kontrybutorami jest coraz więcej myślących szarpidrutów …bless!

Polecamy