Wpisz i kliknij enter

Swayzak, 28 stycznia 2005 – relacja

Gdańsk to dla mieszkańca Wrocławia coś w rodzaju rodzimych Antypodów, a myśl o jeździe pociągiem przez ponad sześć godzin każdorazowo napawa człowieka odrazą. Niemniej pojawienie się brytyjskiego klubowego duetu Swayzak w mieście Neptuna było dostatecznie silnym bodźcem, by odrazę i wszelką niechęć wobec podróży przezwyciężyć. Swayzak bowiem to ewenement na scenie brytyjskiej muzyki tanecznej, ich brzmienie było zawsze dalekie od tego, co na wyspach święciło w danej chwili tryumfy, a bliższe raczej wycyzelowanej, choć minimalistycznej niemieckiej elektronice.          Gdańsk to dla mieszkańca Wrocławia coś w rodzaju rodzimych Antypodów, a myśl o jeździe pociągiem przez ponad sześć godzin każdorazowo napawa człowieka odrazą. Niemniej pojawienie się brytyjskiego klubowego duetu Swayzak w mieście Neptuna było dostatecznie silnym bodźcem, by odrazę i wszelką niechęć wobec podróży przezwyciężyć. Swayzak bowiem to ewenement na scenie brytyjskiej muzyki tanecznej, ich brzmienie było zawsze dalekie od tego, co na wyspach święciło w danej chwili tryumfy, a bliższe raczej wycyzelowanej, choć minimalistycznej niemieckiej elektronice. występ, szumnie zapowiadany jako Swayzak Live, widziało się oczyma wyobraźni jako…no właśnie, live act, czyli spotkanie artysty z widzem, nawiązanie dialogu, ugruntowanie w tym widzu świadomości, ze oto emitowane są ze sceny prawdziwe emocje.

        Tymczasem, od zarania ery Kraftwerk, artyści elektroniczni, znakomici na płytach i coraz to bardziej wymyślnych nośnikach dźwięku i obrazu, zapominają o tym, że spoza zwojów kabli i ściany grających skrzynek wyzierają głowy ludzi spragnionych kontaktu z żywą osoba i żywym graniem.























Sprawiają wrażenie robotów zaprogramowanych na odgrywanie muzyczki i bynajmniej nie jest to subtelne nawiązanie do scenicznej kreacji Kraftwerk, lecz niestety smutne świadectwo umaszynowienia artysty, który staje się coraz bardziej wobec maszyn bezradny; maszyna bowiem wymaga zbyt dużej koncentracji na sobie, perfekcyjnego zaangażowania, oddalając zarazem muzyka od publiczności.

        Gdański występ Swayzaka zdaje się jak gdyby potwierdzać coraz częściej powtarzaną opinie o kryzysie formy występu live twórców muzyki elektronicznej, tak w wydaniu tanecznym, jak i eksperymentalnym. Nie jest to oczywiście twierdzenie, którym należałoby skomentować występy wszystkich, bo taka Tujiko Noriko na przykład dała w Katowicach jeden z najbardziej halucynogennych shows jakie dane mi było oglądać, bez fajerwerków, efektów i baterii zabawek. Ale cały sęk w tym, ze na scenie była ona, a laptop stanowił zaledwie cos w rodzaju gadżetu w jej rękach. W Gdańsku natomiast mieliśmy niby wszystko – obu panów widocznych doskonale, kilka laptopów, a nawet żywy zestaw perkusyjny, którego w toku imprezy nie było mi dane niestety usłyszeć z racji takiego, a nie innego nagłośnienia. Były tez doskonale wizualizacje, które można chyba już spokojnie potraktować jako kolejne medium artystyczne władające własnym, odrębnym, skrystalizowanym językiem. Była w końcu muzyka – znana i ceniona, jednak w wersjach nieco tylko różniących się od oryginału, a momentami zaskakująco monotonna i nużąca.























        Ja w każdym razie poczułem się zemdlony, gdy doszło do mnie, ze live act zaczyna przypominać techno party, nieco bardziej tylko wyrafinowane niż miliony innych. A wcale być tak nie musiało, zważywszy na fakt, ze Swayzaka stać na muzyczna poezje i posunięcia niekonwencjonalne, czego dowodem są chociażby okoliczności nagrywania ostatniego albumu Loops From The Bergerie. Cierpliwości jednak mi nie starczyło, by dotrwać do piątej nad ranem i ewentualnie dać się czymś zaskoczyć. Z dobrych jednak źródeł słyszałem, ze w czasie gdy śniłem już swój sen sprawiedliwego, w Żaku nic specjalnego się nie wydarzylo. Ale publiczność się bawiła, a to najważniejsze. Samotni, wpatrzeni w scenę, na której dwóch ludzików pieściło się z elektryką, podrygując, wspominali zapewne mgliste czasy pierwszych imprez z mechaniczna muzyka. Lasery, mgła, pot i psychodeliczne obrazy z wideoprojektora na płóciennych ekranach.

        Ale to za mało, za mało, by można było mówić o niezapomnianym wydarzeniu. Wole drobną Japoneczkę, która oprócz ptasich treli z własnego gardła potrafi również rozbudzić bestie w swojej malej czarnej, wypełnionej krzemem skrzynce, pozostając słodko-niewinnym azjatyckim…nie, nie tygrysem…aniołem.


Swayzak w serwisie:

Swayzak – sylwetka

Dirty Dancing – recenzja

Loops from The Bergerie – recenzja







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
t
t
18 lat temu

spoko oko, dobrze wiem, co oznacza jedno i drugie, elektryka to slang.;];];]

polbanda
polbanda
18 lat temu

„dwóch ludzików pieściło się z elektryką”
-raczej elektroniką 😛

Polecamy