Wpisz i kliknij enter

Tim Bowness – My Hotel Year


Mistrz melancholii, operowania ciszą i napięciem, posługujący się swoim głosem jak najwięksi artyści pędzlem i farbami- Tim Bowness, brytyjski wirtuoz kameralnego grania, człowiek, którego zapamiętuje się na zawsze, kochając lub nienawidząc jego neurotyznego, skrytego głosu, tekstów przesiąkniętych potwornym bólem samotności i odrzucenia, atmosfery rezygnacji, dekadencji, ale również wielkiej miłości. To właśnie on od wielu lat tworzy magiczną stronę No-Man, jego duetu ze Stevenem Wilsonem (Porcupine Tree), to właśnie on jest najbardziej twórczym spadkobiercą takich mistrzów jak David Sylvian, pierwszym od lat tak odważnym w swej sztuce wokalistą. W roku 2004 nagrał i wydał swój pierwszy solowy album (po prawie dwudziestu latach kariery muzycznej!), zatytułowany „My Hotel Year”. Album magiczny…
Zaczyna się od sennego, spokojnego „Last Years Tattoo”, będącego niejako kamuflażem dla utworów, które kryją się dalej. Opener komponuje się świetnie z ilustracjami autorstwa Carla Glovera jakimi okraszona została płyta- hotelowe pokoje, korytarze, okna… Przyciemnione światła i pustka. Atmosfera zmienia się diametralnie już w drugim, „king crimsonowym” utworze „I Once Loved You”. Muzyka została zaaranżowana przez Markusa Reutera, współpracownika Tima z zespołu Centrozoon, słychać doskonale charakterystyczny dla tej grupy elektroniczny puls, wspomniane już progresywne harmonie, atmosferę koszmaru połączonego z jakąś chorą ekstazą. Niepowtarzalny klimat, energia i najwyższy poziom- jest to sztuka, która inspirując się przeszłością niczego nie kopiuje, tworząc jednocześnie nową jakość. Dalej gratka dla fanów spokojnego, melancholijnego fortepianowego grania- piękny utwór „World Afraid”. Kolejny raz brak słów, by opisać z jak wielkim wydarzeniem artystycznym mamy tutaj do czynienia. „The Me I Knew” oraz „Made See-Through”, dwie kolejne kompozycje rozbudowują ten nastrój. Smutek, zastój, cierpienie- to muzyka dla ludzi, którzy chcą dotknąć tych uczuć tak blisko, jak tylko się da. Nikt bowiem tak, jak Tim Bowness nie potrafi zawrzeć ich w muzyce, słowach i dynamice utworu.
„Hotel Year”- kolejna po „I Once Loved You” perełka tego albumu. Głos dochodzący z oddali, ambientowe tła, elektronika przebijająca się przez ten muzyczny krajobraz, piękne słowa… i to wszystko w ciągu jednej minuty i szesnastu sekund! Dobrą cechą profesjonalnych muzyków jest bez wątpienia umiejętność podawania najlepszych pomysłów w małych dawkach. „Ian Macshane”- utwór kolejny, to jeden z kilku na tym albumie utrzymanych w lżejszym klimacie. I muszę przyznać, że poza świetnie zaaranżowanym śpiewem w refrenie, nie przykuwa raczej mojej uwagi czymś szczególnym. „Blackrock 2000” to przypominająca dokonania macierzystego No-Man kompozycja z gitarą akustyczną i klawiszowym tłem. Głos Tima, co zresztą zauważył wiele lat wcześniej Steve Wilson, sprawdza się doskonale w takiej konfiguracji brzmień. Doskonała muzyka. „Making A Mess In A Clean Place”- tutaj na dobre wkracza do akcji szalejąca elektronika, noisowe szumy, melotronowe tła, doskonały śpiew i potężny rytm. Trąbki, fortepiany- kolejny raz wracamy do lat siedemdziesiątych. Singlowy „Sleepwalker” to skromnie zaaranżowane mistrzostwo świata w kategorii muzyki kameralnej. Wstęp orkiestry, potem już tylko Tim i niesamowite pasaże dźwięku, smyczki i archaiczne syntezatory, jakby żywcem wyjęte ze starego muzycznego klubu. Na zakończenie „Brave Dreams”- ale tego utworu nie opiszę. Posłuchajcie sami…
Płyta doskonała dla tych, którzy nie chcą być zakrzyczani przez muzyków, dla tych którzy mają dość instrumentalnych popisów i nieustannej dynamiki, dla tych, którzy chcą przy płytach napić się kawy, wyjrzeć przez okno, wspomnieć coś, co już dawno minęło, lub pomyśleć o tym, co dopiero ma nadejść.
2005







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy