Po znakomitym, siejącym spustoszenie „Rossz Csillag Alatt Született”, w śmiały sposób łączącym brutalny drillnbass i breakcore z muzyką klasyczną, po kolejnych, równie bezkompromisowych albumach „Meathole”, „Winnipeg Is A Frozen Shithole” i „Cavalcade Of Glee And Dadaist Happy Hardcore Pom Poms”, Weneckie Werble zagrzmiały ponownie. Sądziłem, że Aaron Funk zaspokoił swoje ambicje owym „Węgierskim Albumem”, powszechnie uważanym za jego szczytowe osiągnięcie. Tymczasem na swojej najnowszej, autoironicznie zatytułowanej płycie pokazuje, że mierzy jeszcze wyżej.
Funk, podobnie jak jego imiennik i kolega po fachu Aaron Spectre, znacznie oddalił się od połamanych amenów. Na czternaście utworów tworzących „My Downfall”, zaledwie jeden utrzymany jest w estetyce drill/breakcore. Pozostałe orbitują głównie wokół współczesnej muzyki klasycznej o wybitnie przygnębiającym charakterze, choć jednorazowo uświadczymy tu również mrocznych klimatów jazzowych („Hollo Ucta 2”) oraz dwóch zaskakujących nawiązań: do tak zwanej tape music Johna Cagea w „My Crutch” oraz… przaśnego surfer-rocka (!) ala Beach Boys w „Im Sorry I Failed You”. Radykalna wolta gatunkowa, ogrom materiału (niemal 70 minut) i przede wszystkim rozmach dzieła sprawiają, że niełatwo przełknąć je w całości. Nie chcę przejąć roli cesarza-ignoranta, który w formanowskim „Amadeuszu” zarzucał Mozartowi użycie zbyt wielu nut, lecz nie ukrywam, że w tak potężnej dawce te dźwięki mogą męczyć. Nie jest to wprawdzie megalomania na miarę „Saturnz Return” Goldiego, atoli niekiedy wydaje się, że Kanadyjczyk gubi się w swoich monumentalnych konstrukcjach i zbyt często pozwala, by dramatyzm przekroczył niebezpieczną granicę patosu. Od strony produkcyjnej longplay jest oczywiście majstersztykiem, ale swojego warsztatu Funk dowiódł już dawno temu. Obawiam się, że w tym wypadku wybujała forma miała ukryć braki treściowe. Metaforycznie rzecz ujmując: za dużo tu dymu, a za mało ognia.
Bez wątpienia elektroakustyczne requiem w wydaniu Venetian Snares robi wrażenie – nie tyle samą zawartością, ile skalą całego przedsięwzięcia.„My Downfall” prawdopodobnie podzieli fanów na dwa skrajne obozy: bezkrytycznych wyznawców i bezlitosnych krytyków. Moje stanowisko lokuje się pośrodku. To prawdopodobnie najbardziej ambitny album w karierze Funka, niemniej jednak może okazać się eksperymentem tylko dla wtajemniczonych fanów artysty.
2007
Węgierskim Albumem , powszechnie uważanym za jego szczytowe osiągnięcie.
ŻE CO? Uhm. Szczytowe osiągnięcie, ale chyba dla żółtodziobów w breakcore.
Tropicielu, wytropiłeś błąd, który poprawiliśmy. Dzięki za info. A ucięliśmy Twoją wypowiedź, bo przestała być aktualna. Inna sprawa, że personalnie uderzałeś w niej w recenzenta, a tego rodzaju praktyk nie tolerujemy. Zawsze zapraszam do dyskusji, ale z poszanowaniem jej zasad – wówczas na pewno nic nie będziemy ciąć. Ot wszystko. Pozdrawiam!
jak widac, nie tylko ja mam zastrzezenia natury merytorycznej do twojej recenzji, a koszmarne odnosilo sie do tego rodzaju przeklaman, na ktore trafiam tu notorycznie!!! a szkoda, bo ten serwis ma potencjal i puszczanie tego rodzaju rzeczy jest po prostu jak przyslowiowe sranie do wlasnego gniazda ; ostatecznie muzyka jest przede wszystkim po to, zeby jej sluchac, a nie o niej pisac, ale jesli juz chcemy to robic – robmy to rzetelnie! a czy plyta dobra czy zla – to ostatecznie rzecz personalnej recepcji; dla mnie – powtorze raz jeszcze – najslabsza rzecz w dorobku vs, choc sa na niej perly w rodzaju wspomnianego integraation ; zero szacunku – JA
Autorowi proponowałbym jednak przesłuchać album przed napisaniem recenzji. 44:46 to niemal 70 minut? Surfer rock? Do tego przaśny…? Ręce opadają.
Nie wiem też, czym dokładnie dla autora jest estetyka drill/breakcore i co to znaczy, że jest w niej utrzymany jeden utwór (chodzi o ten przesterowany bas w Integraation ?), ale tu już możnaby się spierać i dam sobie spokój, na koniec tylko stwierdzając, że płytka jest doprawdy wyśmienita.
Dla odmiany komentarzy, a jednak w temacie proponuję odsłuchać płyke young gods, z nazwą grupy w tytule. Tu też ciekawe połączenia z klasyką. Potem już only heaven….
to kłamstwo!
pominięcie 1 (słownie: jednego) albumu uważasz za koszmarny błąd merytoryczny? gratuluję powagi problemów. 🙂
bylem pare dni offline, ale abstrahujac od muzyki na tej plycie – nie dosc, ze raz za razem trafiaja wam sie koszmarne bledy merytoryczne, to jeszcze w bezczelny sposob i po najmniejszej linii oporu tniecie wypowiedzi, w ktorych zwraca wam sie na to uwage: kolejny MINUS w efekcie; absolutna amatorszczyzna; buzi
Czy to najsłabszy album, czy za dużo dźwięków? Po pierwszym przesłuchaniu, wcale tak mi sie nie wydaje. Są oczywiście momenty istnego wybuchu i erupcji, tak jakby w jednym z moich faworytów tej płyty – Integraation. Ale są też ww. klasyczne, kameralne utwory.
Kolejny faworyt to My Half, i to tyle jeśli idzie część ostrą. Łagodnie najcikawszy, lekko sentymentalny, If I Could Say I Love You.
Ale czuć w tej płycie doła, niepokój, i refleksje wychodzących z przepastnych plątanin psyche stanów, dobrze skatalizowanych.
Ciekawe co nagra kiedy szczęście i słońce dopiszą;)?
Dzięki za informacje i sugestie, naniosłem je na tekst. Pozdrawiam!
Właśnie skończyłem redagować duży tekst o Vsnares. Jestem jednym z tych ortodoksyjnych fanów ale rzeczywiście – to najsłabszy album Funka. Pozdrawiam. Tropiciel Kaczek , jeśli można tu mówić o dziennikarstwie.