Wpisz i kliknij enter

William Basinski – El Camino Real


Pewność z jaką Basinski produkuje kolejne zapętlone godzinki ze swoimi loopami stawia go już w rzędzie twórców okrzepłych. Po „The Garden of Brokeness” można było jeszcze przypuszczać, że ulegnie jakimś eksperymentom. To nagranie było inne niż chociażby „Shortwave Music”, bo posiadało znamiona jakiejś barokowości. Kiedy zagęszcza się delayem pojedyncze uderzenia w klawisze i pozwala im się powolutku cichnąć aż do zera, można mówić o próbie ekspresji napięcia czy lęku, a kiedy po minucie ciszy dźwięki znów narastają, mogą być odbierane jako wzrost, kształtowanie się wciąż od nowa i od nowa. W tym nacechowanym bujnością i naturalną siłą narracyjnym albumie rzeczywiście zaklęto labirynt tajemniczego ogrodu, po którym błądzi się bez kierunku. W „El Camino Real” doświadczanie niebytu trwa nadal, ale przybiera trochę bardziej technologiczny i paradoksalnie oswojony wyraz.
Wijące się jak połyskliwy, soczysty bluszcz pianino, ciszę napotykanych wytworów ludzkiej ręki, opuszczonych i zjadanych przez rośliny i oniryczną wędrówkę „Garden of Brokeness” zastąpiły tutaj monochromatyczne szumy przypominające ogołocone z trzech czwartych ścieżek utwory Keitha Fullertona Whitmana oraz partie klawiszy postulujących uznanie pluszu za płyn. Odpowiednio podgłośnione pięćdziesiąt minut „El Camino Real” jest w stanie zablokować wszystkie inne dźwięki otoczenia, gromadząc się wokół odbiorcy jak mentalny mur, na którego wypracowanie mistrzowie kung fu poświęcają samotne lata na szczytach gór. Słuchając tego albumu osiąga się ich poziom szybciej, wygodniej i w sposób bardziej estetyczny, a to, że nie nabywa się możliwości zabijania przez ściany wydaje się doprawdy niewielką stratą, kiedy zrozumie się, że Basinski podarował nam coś o wiele bardziej cool: przenośny parawan zdolny zasłonić durny świat zewnętrzny.
„Music for Airports” też można spożytkować jako podkład do koncentrowania się na czymś, ukierunkowanego dryfowania, ale delikatność nagrania Eno nie powstrzymuje trzaskania drzwiami i budzących się po mrozach ptaków. „El Camino Real” robi to znakomicie. Co więcej, w williamowych skrawkach pobrzmiewa pewna niefrasobliwość, żeby nie powiedzieć – „wesołość”. W zestawieniu z maksymalnie odrealnionym „Shortwave” czy fobicznym „Garden of Brokeness”, „El Camino Real” wydaje się być optymistyczne: gęste, miękkie i bezpieczne niczym egzoszkielet opracowany przez high-tech tokijską firmę specjalnie dla dzieci uskarżających się na szczególnie obfitą w tiry i słonie drogę do przedszkola. Healing/Easy listening jako etykietka zawierająca pierwiastek filozofii new age sprawdza się w przypadku nowej płyty Basinskiego równie dobrze jak przy „Music for Airports” albo „Gone to Earth” Sylviana: nie dość że wyczerpuje wymagania estetyczne to jeszcze leczy bóle głowy i pomaga w nauce.
„El Camino Real” koresponduje z innym radykalnym wydawnictwem 2007 r. – dwupłytówką Stars of the Lid. Materiał długi, przemyślany, obliczony na zmiażdżenie odbiorcy samym doznaniem, jako że opiera się w jakiś sposób na zdiagnozowaniu ludzkiego mózgu jako organu tak naprawdę prostego, bo reagującego na serwowane w określonym porządku przystawki i dania. Wydaje się jednak, że płyta Basinskiego nie jest tylko eksperymentem polegającym na zbieraniu sampli, bawieniu się tonacją i długością elementów loopu czy wirtuozerskim kontrolowaniem poszczególnych uderzeń i efektów na nie nakładanych. Nie jest też malowaniem dźwiękiem czy jakiej innej pretensjonalnej metafory by użyć. To zwyczajna muzyka ryjąca sobie własną niszę i można powiedzieć, że Basinski mości się w niej coraz pewniej sprawiając, że wszelkie inne nawiązujące do jego twórczości projekty pozostają doń w takim stosunku jak młode kapele post rockowe do Godspeed You! Black Emperor. Albo jak myślenie o tworzeniu w obrębie jakiegoś gatunku w stosunku do myślenia o stworzeniu jakiegoś gatunku.
2007







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
paide
paide
16 lat temu

Filipie, linia Twoich odsłuchów, przetworzona na język tworzy ciekawe obrazy i analogie, które mam okazję od ładnych paru Twoich recenzji śledzić. Myślę, że w faktograficznym pietyzmie mamy tak samo po drodze – fakty tylko o tyle, o ile mogą stworzyć coś nowego, własnego, w tym przypadku dla recenzenta i oczywiście mnie, ale w delikatnie wtórnym sensie ;]. Dzięki za opis tej płytki. Pozdrawiam!

F.
F.
16 lat temu

Miło, że uzupełniłeś mój tekst o informacje powtarzane przez każdego recenzenta przy okazji pisania o jakiejkolwiek płycie Basinskiego. Mi się zwyczajnie nie chciało pisać znowu o tych technikaliach. Teraz to kompletny artykuł! Co do Eno (i Sylviana, jakby ktoś i do niego się odniósł później) to po prostu pojawia się w trzecim akapicie tekstu nie jako człon porównania, a raczej maksymalnie użytkowo jako poszerzenie kontekstu. Kojarzę Basinskiego i Eno ze względu na budzone przez nich (we MNIE) emocje, a nie np. paralelne sposoby pracy. Co do ekspresji uczuć czy muzyki na lotniska – jeśli nagram płytę i powiem w wywiadzie, że została stworzona jako tło dźwiękowe dla sklepów wędkarskich, to czy odbiorcy muszą słuchać jej w tych śmiesznych kapelusikach z miejscami na haczyki i przynętę? Odczytanie utworu to subiektywna kwestia często niezależna od zamysłu autorskiego. W Szklanej pułapce miały być akcenty humorystyczne, to nie wina autorów filmu, że obecnie spora grupa widzów odbiera serię jako absolutną komedię. Nie obchodzi mnie motywacja Basinskiego dopóki nie jest bohaterem kryminału, mnie ta płyta koi i odcina od świata zewnętrznego, a ponieważ recenzja to subiektywna wypowiedź etc.Natomiast malowanie dźwiękiem mnie irytuje jako związek wyrazowy nadużywany przez ludzi bez udokumentowanej (wystarczy wklejony skan zaświadczenia lekarskiego) synestezji lub spożycia LSD. Ósemka mi w styka, nie dążę do zrozumienia muzyki 🙂 Pozdro, dzięki za uzupełnienie tekstu, poważnie.

kj.4
kj.4
16 lat temu

hm. szkoda ze nie odniosles sie do sposobu jakim operuje Basinski w procesie kreacji brzmien bo to wiele mowi o albumach. recenzja jednoznacznie skazuje na odbior tychze wpsomnianych dziel jako albumow dlugograjacych podczas gdy garden of brokeness jest, ztego co wie, zapisem performance u ktory odebrany nie wizualnie ma zupelnei inny wymiar.podobnie disintegration loops traca znaczenie bez swiadomosci tego jak zostalu stworzone i w jakich okolicznosciach. to co moim zdaniem odroznia basinskiego od innych tworcow jest jego podejscie do kreacji a nie koolaz dzwiekow bo ten wydaje sie standardowy przynajmniej jelsi chodzi o szeroko pojety nowy ambient klejony z field recordingu, starych maszynek czy bawienia sie patternami i typowego dla henke nakladania warts dzwieku… ponadto, reminiscencje eno, choc subtelne, nie powinny miec miejsca gdyz no stworzyl swoj magicnzy album dl ajednego tylko celu – dla lotnisk. jak sam wspomnial w wywiadzie, zalezalo mu na nastrojeniu pozytywnym przed podroza ktora, w rzypadku samolotu, nie od nas zalezy.oddawanie sie w rece kogos innego tak calkowicie powoduje stany lekowe i album Eno ma to ukajac.Basinski nie ma takich motywow przy kreacji swoich albumow i czesto sa one odpowiednikiem jakiejs chwili bardziej niz proba okreslenia uczuc calosciowo, ukojenia sluchacza itp.tym samym porownanie traci sens.Basinski wspomnial w wywiadzie ze ten album ma stanowic ekpresje jego uczuc, nie pamietam czy byo to nowe studio nagraniowe czy cos podobnego. jest to wiec wyraz cegos nowego, jest to wlasnie malowanie dzwieku od ktorego chcesz odciac ten album.proba zrozumienia albumu bez wiedzy o jego powstaniu szczegolnie dla basinskiego to strzal w …osemke.

Polecamy