Gdzie jest mój Clark? Gdzie jest ukochany specjalista od sonicznej terapii wstrząsowej, autor wspaniale wielowątkowych, poszarpanych hymnów? Gdzie podziało się organiczne brzmienie, tak mistrzowsko wypracowane przez tego muzycznego szalonego naukowca? Dlaczego tym razem w laboratorium Chrisa Clarka zabrakło nastroju na granicy podniosłości i melancholii, a w jego miejsce artysta zaaplikował hedoniczno-paranoiczny taniec?
Takie pytania zadawałem sobie po kilku pierwszych odsłuchach najnowszego, czwartego już longplaya Anglika. Dokonania cudownego dziecka elektroniki zawsze balansowały między delikatną, niepokojącą kontemplacją, a brudną, metaliczną tanecznością. „Turning Dragon” to zdecydowany krok w tą drugą stronę, aliści na płycie pojawiają się nowe, jak na standardy tego artysty, motywy. Zarazem przez cały czas słychać, że to ten sam błyskotliwy twórca, tyle że nieco odmieniony.
„Turning Dragon” można opisać jako próbę syntezy minimal techno, rave’u, glitchu i IDM-u. Stanowi to nowość w dokonaniach Clarka, choć jego live acty zapowiadały taki kierunek. Przester, hałas, dysharmonie, intencjonalne fałsze, brud, wszystko powykręcane do granic możliwości, wszystko brudne a zarazem krystalicznie czyste w sensie produkcji. Otwierający album „New Year Storm” najpierw zaskakuje ciężkim, szorstkim rytmem oraz zamierzenie niewyrafinowanym charakterem. Ale już w połowie kawałka beat traci na sile i pojawiają się ukochane przez Clarka niedostrojone syntezatory, zaś w końcówce zostajemy uraczeni mglistym ambientem. „Truncation Horn” to ukłon w stronę Jackson And His Computer Band (pamiętacie porażającą „Utopię”?), „Ache Of The North” zaczyna się jak rasowy acid z charakterystycznymi „kwaśnymi” plamami syntezatora, by po chwili radykalnie zmienić kierunek, zaś „Gaskarth / Cyrk Dedication” zgrabnie wykorzystuje patenty berlińskiej szkoły imienia Basic Channel (nawiasem mówiąc, materiał był nagrywany w Berlinie). Moim faworytem jest finalny „Penultimate Persian”, pełen energetycznej bukoliki parkietowiec.
Brzmi zaskakująco? Właśnie niespodzianek jest na „Turning Dragon” najwięcej. Jestem świadomy, że nie dla każdego będą to miłe zaskoczenia. W pierwszych odruchach nie byłem usatysfakcjonowany i musiałem do tej płyty cierpliwie docierać (to zresztą cecha naprawdę wartościowych albumów). Kto przesłucha „Smoka” pobieżnie i nie da mu szansy, nie wychwyci wielowarstwowości, pomysłowości ani maestrii. Warto nadstawić uszu – ja w końcu znalazłem swojego Clarka, czego i czytelnikom życzę.
2008
to sie nazywa inteligentny parkiet, mnie sie włancza szaman!
mnie raczej męczy. nie wiem, co z nią zrobić, w jakim stanie umysłu słuchać. nie mogę się jakoś do niej dopasować.
a mnie płyta się spodobała od pierwszego usłyszenia
nie zgadzam sie po stokroc z praca recenzenta! clark zaiscie niezdecydowany jest czy wyrznal sie z techno (1 + 2) czy proboje odkryc dzwieki (dalej), wyrozniajac sie przy tym halasliwym od wzmocnienia dzwiekiem. mnie nie przekonuje
swietna plyta, choc zaskakujaca. brudna, halasliwa(momentami), rave, idm, glitch i postindustrial.
doskonały CLARK. apokaliptyczna brudna i perwersyjna wizja. Pop na miarę XXII w.
Nie potrafię się przekonać do tej płyty. Ni cholery. Chropawa produkcja męczy uszy, a kompozycje wydają mi się dziwnie pozbawione substancji.
Aliści, bukolika? Po raz pierwczy czytajac recenzje musialem spogladac do slownika 😉