Muzyka do bujania w obłokach.
Pozornie mogłoby się wydawać, że Marco Haas to specjalista od ekspresyjnego połączenia techno z punkiem. Ukrywając się pod pseudonimem zaczerpniętym z prozy Williama S. Burroughsa serwował bowiem w połowie minionej dekady nagrania, które kojarzyły się luźno z dokonaniami choćby The Prodigy i Nine Inch Nails, a dowodem tego płyty nagrane dla NovaMute – „Radio Blackout” i „Blitzkrieg Pop” oraz dla Shitkatapult – „I Tank U”. Tak naprawdę był to tylko wycinek twórczości berlińskiego freaka.
Zaczynał on bowiem w 2000 roku od tworzenia klubowego minimalu, który z powodzeniem umieszczał w katalogach takich tłoczni, jak Kompakt czy Sender. Ciągnęło go też do chmurnego ambientu, czego dowodem był album „Anti” dla chicagowskiej Hefty. Nic więc dziwnego, że kiedy wyeksploatował swą punkową energię, w połowie tej dekady powrócił do hipnotycznego techno o melodyjnym obliczu, nagrywając dwie świetne płyty – „T. Raumschmiere” dla Shitkatapult i „Heimat” dla Kompaktu. Teraz dołącza do nich trzecia.
Otwierający krążek „Erich” to perfekcyjny minimal o klubowym obliczu, w którym jest miejsce na zredukowany bit i brzmiące jak harfa rozwibrowane klawisze. „Edith” uderza mocniejszą energią, przypominając techno spod znaku Wolfganga Voigta. Marszowy rytm łączy tu zgrzytliwe klawisze i warczące tło. „Klaus” przenosi nas na teren chmurnego dub-techno, którego głównym wątkiem są strzeliste syntezatory o onirycznym tonie.
W „Beli” ponownie trafiamy na kliniczny minimal – tym razem opatrzony jedynie świetlistym arpeggio rodem z kosmische musik. „Georgia” odwołuje się do ambientowych eksperymentów Haasa, zaskakując wpisaniem w dronowe tło sampli z muzyki klasycznej i jazzowej. Płytę kończy ponowny ukłon w stronę mistrza Voigta – „Isidora” z poszatkowanymi dęciakami w roli głównej.
Trochę skromny to zestaw. Ponieważ tworzące go sześć nagrań wypada świetnie, chętnie posłuchałoby się więcej takiej muzyki. Marco Haas zawsze szedł pod prąd i nie liczył się z oczekiwaniami słuchaczy – tak dzieje się i tym razem. Choć obecnie serwuje wyjątkowo przystępną i przyjemną muzykę, nie zamierza wywołać nią w nas przesytu. Nie pozostaje więc nic innego, jak po wysłuchaniu „Schaukelstuhl”, włączyć sobie płytę jeszcze raz.
Shitkatapult 2020