Zdarza mi się mówić, że ze wszystkich nowinek technologicznych najbardziej ucieszyłaby mnie maszyna do nagrywania snów. Lub chociaż do rejestracji towarzyszącej ścieżki dźwiękowej. Jakiś czas temu trafiłem na płytę, będącą niejako urzeczywistnieniem tego pragnienia. Cztery lata temu Gabriel Morley (Logreybeam) i John Twells (Xela) jako Yasume nagrali najprawdziwszy soundtrack do marzeń sennych.
Tytuł “Where We’re From The Birds Sing Pretty Song” wraz z okładką w wyraźny sposób odwołują się do serii „Twin Peaks” Davida Lyncha. W widmowym śnie agent Cooper przenosi się do Czarnej Chaty – pokoju z czerwonymi zasłonami, w którym karzeł wykonuje upiorny taniec. Słowo „yasume” to z kolei japońskie określenie na relaks. Taka jest też muzyka duetu, zawieszona pomiędzy odprężającym dumaniem i niepowtarzalną aurą snów, w których groza przenika się z niebiańskim spokojem. W środkach wyrazu odległa od oryginalnego score’u Angelo Badalamentiego, ale podobnie jak on, emanującą odrealnioną atmosferą. Twells i Morley stworzyli coś na kształt hołdu – nie tyle muzyce, co surrealistycznej idei przyświecającej serialowi. Tandem bazuje głównie na skojarzeniach wyobrażeniowych, na epatowaniu pokrewnymi emocjami. Bardziej oczywiste nawiązania także się zdarzają; rozmarzony „When Audery Dances” to wariacja na temat kokieteryjnego tańca filmowej Audrey Horne, zaś „The Prevailing Wind” bez trudu wkomponowałby się w tematy Badalamentiego. „Sing The Noises” pełni rolę najmroczniejszej komnaty w Czarnej Chacie, rozbrzmiewającej złowróżbnymi odgłosami z innego świata. W nostalgiczny „2112 Crescent Heights” wsamplowano eteryczną gitarę i kobiecy wokal, podkreślający smutek i zadumę. Początek albumu może być nieco mylący, rozpoczyna się bowiem dźwiękiem telefonu lub… budzika. Czyżby nagłe przebudzenie? Uporczywe dzwonienie jednak ustaje; to ten moment, w którym wyciągamy rękę w kierunku stolika i wyłączamy hałaśliwy mechanizm. Dzwonek ulega stopniowemu rozmyciu, a my wracamy do krainy Morfeusza, gotowi spędzić w niej jeszcze 42 baśniowe minuty.
Przestrzenna, krystaliczna a zarazem gęsto zadymiona wersja IDM-u w wykonaniu Yasume przenosi na drugą stronę lustra, gdzie niedopowiedzenie i symbolika grają pierwsze skrzypce. Piękny sen. Nawet wówczas, gdy zahacza o nocny koszmar.
2003
Wg mnie niczym wielkim ta płyta nie porywa, owszem warto ją znać, ale to co robi połówka Yasume – Xela na (przede wszystkim) debiutanckim i drugim krążku to jest dopiero coś! Osobiście jego dokonania solowe stawiam kilka pięter wyżej niż współpracę z Logreybeamem:)