Wpisz i kliknij enter

kraftwerk – Minimum Maximum


Dwa lata temu wydali pierwszą po 18 latach długogrającą płytę z premierowym materiałem [„Tour de France Soundtracks”], rok później ruszyli w długą, świetnie przyjętą trasę promującą nowy krążek, w tym roku postanowili ponownie przypomnieć się fanom, wydając swój pierwszy w historii oficjalny album live. Obserwując poczynania Kraftwerk w ostatnim czasie śmiało można wysnuć tezę, iż kariera legendarnej czwórki z Düsseldorfu nabrała nowego rozpędu. Po wydawniczej ciszy lat 90 roboty znów zabrały się do wytężonej pracy. „Minimum Maximum”, choć nie przynosi nam żadnych nowych kompozycji, jest znakomitym świadectwem wysokiej formy Kraftwerk XXI wieku.
Możemy tylko główkować, dlaczego dopiero teraz muzycy zespołu zdecydowali się wydać koncertowy materiał. Być może dopiero teraz mogą być w stu procentach zadowoleni ze swych występów? Być może dopiero technologia przełomu wieków pozwoliła im swobodnie przenieść możliwości i brzmienie studia Kling Klang na scenę – nie da się bowiem ukryć, że zarówno kawałki pochodzące z „Tour De France Soundtracks”, jak i stare, legendarne już kompozycje brzmią na tej płycie po prostu doskonale. Już pierwszym zagranym kawałkiem – świetnym „Man Machine” Rafl Huter i spółka udowadniają, że udało im się nie tylko przenieść akustykę Kling Klang w przestrzeń koncertowych sal, ale również zapisać to potężne brzmienie live na płycie – głębokie basy, typowy dla robotów, elektroniczny chłod, znakomita, przejrzysta produkcja, żywiołowo reagująca publiczność – czego chcieć więcej? Dla tych, którzy byli w ubiegłym roku na koncercie zespołu „Minimum Maximum” okaże się znakomitą pamiątką – tracklista dokładnie pokrywa się bowiem z tym, co roboty prezentowały podczas każdego z koncertów Tour 2004. Dla osób, które nie należą do zagorzałych fanów Kraftwerk koncertówka może być skutecznym przewodnikiem po twórczości jednej z największych legend elektroniki. To specyficzne „Best Of”, zagrane w porywających, nowych aranżacjach, które tylko w nielicznych przypadkach wypadają gorzej, niż w oryginale [mowa o najbardziej „utanecznionych” utworach-legendach: „Radioactivity” i „The Robots”]. Na płycie, prócz „tour” historycznego, odbywamy również „tour” geograficzne: to specyficzny miks fragmentów koncertów zagranych w różnych częściach Europy, również w Japonii [to właśnie z Tokyo pochodzi umieszczona tu wersja „Pocket Calculator”, w której Ralf stara się śpiewać w języku gospodarzy]. Trzy utwory zarejestrowane zostały w Warszawie – wspomniane „Radioactivity”, świetnie zagrany „Home Computer” oraz „Man Machine”, o którym muzycy zespołu stwierdzili, iż w każdym mieście brzmi zupełnie inaczej – najwidoczniej to właśnie „warszawskie” wykonanie utworu najbardziej przypadło do gustu producentom i autorom płyty. „Minimum Maximum” jet więc dwugodzinną porcją czystej przyjemności – świetny dobór utworów, doskonała produkcja, wciąż silny – mimo tylu lat na karku – kraftwerkowy klimat, to najważniejsze elementy, a zarazem wielkie atuty tego materiału.
Płytą „Tour de France Soundracks” Kraftwerk udowodnili, że wciąż stać ich na muzyczną świeżość i pomysłowość. Świetna forma, udokumentowana na „Minimum Maximum” może prowadzić do wniosku, że nie tylko muzyczna świeżość, ale również długowieczność jest w zasięgu tego zespołu. Czekamy na kolejne pozytywne zaskoczenie.
2005







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
nie_znajoma
nie_znajoma
15 lat temu

do pita- to chyba nie czasy tylko taka córka, czasy też mają swój wpływ, gimnazja w szczególności, ja akurat nieco starsze pokolenie reprezentuję, wychowywałam się w domu, w którym zawsze coś grało i nie wiem czy to ja i moje zainteresowania czy wychowanie, ale doskonale rozumiem elektronikę i co najważniejsze jej początki

pit
pit
18 lat temu

Widziałem koncert kraftwerku na Torwarze w Warszawie ponad dwadzieścia lat temu ( nie pamiętam juz dokładnie kiedy to było ) – wtedy to było coś!!!! Od tego czasu zbieram płyty. Mimo upływu lat są nadal w świetnej formie, choć niestety 16-letnia córka po obejrzeniu ostatniego DVD powiedziała ,że nic z tego nie rozumie. Takie czasy

Polecamy