Wpisz i kliknij enter

Więcej o płycie lidera Jaga Jazzist

Forpoczta norweskiego jazzu oraz jeden z filarów fenomenalnej ekipy Jaga Jazzist – Lars Horntveth powraca ze swoim drugim, solowym albumem. Dziś na nowejmuzyce pisze o tej płycie Marcin Niewęgłowski. Autor prowadzi bloga joilet.blox.pl
I o ile jego debiutancki longplay „Pooka” był zbiorem kompozycji z pogranicza elektroniki, jazzu oraz muzyki symfonicznej, o tyle „Kaleidoscopic” jest taki, jak jego nazwa – tęczową karuzelą tkwiącą po uszy w niezwykle dorodnym i owocnym soundtrackowym salonie.
okładka albumu
Niezwykłym elementem w życiorysie Larsa jest to, że swoją profesjonalną karierę muzyczną rozpoczął w wieku … piętnastu lat stając współzałożycielem (razem ze swoim bratem – Martinem) formacji Jaga Jazzist. I to właśnie ona pokazała, że współczesny norweski awangardowy jazz to nie tylko solowe projekty Nilsa Pettera Molvaera, Eivinda Aarseta czy Bugge Wesseltofta. Choć z drugiej strony tamtejsza scena jest pełna indywidualności.
Świadczą o tym również jednoosobowe płyty samych członków Jaga Jazzist: Andreasa Mjosa (o wyraźnie rockowej palecie), Mathiasa Eicka (jazzujący widnokrąg The Door) oraz Martina Horntvetha (z pogranicza eksperymentalnej elektroniki oraz łamiącego się rytmu) oraz jego brata – Larsa. Ten ostatni ma w swoim dorobku Pooka – album który zadziwił i maksymalnie zauroczył zarówno „DJ Magazine”, „New Musical Express”, „The Wire” oraz „The Independent”. Po prostu akustyczne zygzaki z asystującymi, elektronicznymi konturami w różnym stopniu zaawansowania: wybitnie folktroniczny „Tica”, nieco drillnbassowy „The Joker” oraz audytywne konwulsje „Lesson In Violin”.
No ale wtedy Lars miał dwadzieścia trzy lata i było to cztery lata temu. Wtedy inspirowało go kino lat 50. oraz muzyczna twórczość Radiohead, Bjork, Kronos Quartet, Roberta Wyatta, Charlesa Mingusa i Tom Waitsa. Obecnie – dwudziestosiedmioletni Horntveth zmienił się z biegiem czasu. Przestawił on swoją dotychczasową artystyczną optykę oraz kreacyjny punkt odniesienia.


W przypadku drugiego albumu Larsa – Kaleidoscopic wszystko wychodzi jeszcze na długo przed tym, jak zagrają pierwsze nuty. Swój najnowszy materiał Horntveth stworzył z czterdziestojednoosobową Łotewską Symfoniczną Orkiestrą Narodową w Rydze pod kierownictwem Norwega Terje Mikkelsena (który jest również dyrygentem Petersburgskiej Filharmonii oraz Moskiewskiej Orkiestry Radiowej). Podobno wszystko miało odbywać się w jakimś tajemniczym kościółku. Przechodząc do samej muzyki natknąłem się na kolejną niespodziankę.
Horntveth chciał stworzyć dźwiękową ścieżkę jeszcze na długo przed tym, jak narodzi się odpowiedni film spełniający jego wymaganiaO to dostaję jeden numer i to trwający prawie czterdzieści minut. I kilka tysięcy ilustracyjno-muzycznych witraży. Horntveth chciał stworzyć dźwiękową ścieżkę jeszcze na długo przed tym, jak narodzi się odpowiedni film spełniający jego wymagania aniżeli vice versa. Najważniejsze w jego twórczości – intuicyjnie rozłożona dramaturgia oraz balansowanie melancholijną aurą – tego wszystkiego jest na „Kaleidoscopic” i o wiele więcej.
Bo taka „kalejdoskopowa” muzyka wpływa na postrzeganie jego kompozycji w kategoriach języka abstrakcji. O wiele bardziej sceniczny, teatralny aniżeli „Pooka”. Podróży pełnej wrażeń w formie kompozytorskiej doktryny. Ujęta w formie jednego arkusza bez rozpisywania i rozdrabniania się na mniejsze części. Pełna dyscyplina w chronologii (choć z całą zawiłością i wewnętrznym kontrastem poszczególnych elementów) oraz orkiestrowe balansowanie napięcia to cała magia tego albumu. Krążka, który dzięki funkcji „repeat”, może nigdy nie kończyć się. Jazz-rockowa utopia ze skandynawskim, finałowym niedopowiedzeniem.
W swojej notce, załączonej do albumu „Kaleidoscopic”, amerykański profesor John Szwed (autor biografii Sun Ra oraz Milesa Davisa) napisał, że taka forma muzyki daje nam wrażenie o tym, że jej nastrój bezpośrednio wpływa na wykrystalizowanie się filmowej akcji; na to jakie obrazy w nim się pojawiają. Jak potoczy się jego historia i jaki będzie miała przebieg. Wpierw muzyka później akcja. Coś w tym jest, bo album Larsa sprawia wrażenie ogromnego oceanu obrazów co rusz podmywającego i zmieniającego kształt reżyserskich wybrzeży. Horntveth opanował tą umiejętność już jakiś czas temu tworząć kilka podkładowych filmowych oraz teatralnych. Bynajmniej „Kaleidoscopic” nie jest dziełem łatwym. Wymagającym i rozległym, lecz przyjemnym oraz wciągającym, jak jego mistrzowie: Bernard Herrmann czy Eleni Karaindrou. Niezwykle dojrzałe i fachowe wydawnictwo.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
moj_nick
moj_nick
15 lat temu

wszystko fajnie, ale po kiego grzyba tyle, panie, tych apostrofów przy odmianie norweskich imion, one są całkiem niepotrzebne! pozdro

moj_nick
moj_nick
15 lat temu

wszystko fajnie, ale po kiego grzyba tyle, panie, tych apostrofów przy odmianie norweskich imion, one są całkiem niepotrzebne! pozdro

fotel
fotel
15 lat temu

Pierwsza płyta Pooka rzeczywiscie swietna, a tą trzeba sprawdzić..

Polecamy