Wpisz i kliknij enter

Snuff Crew – Snuff Crew


Nasza teoria potwierdza się – po opublikowaniu swego kolejnego manifestu artystycznego, jakim była jedenasta część serii firmowych składanek, wytwórnia Gigolo opowiada się za jednoznacznie oldskulowym graniem. Jeszcze nie przebrzmiały echa debiutanckiej płyty Kikumoto Allstars, a już otrzymujemy kolejny album, utrzymany w podobnym klimacie.

Pod szyldem Snuff Crew kryje się tajemniczy berliński producent, który w ciągu zaledwie osiemnastu miesięcy działalności, zaistniał ze swymi nagraniami w katalogach Nature, Playhouse, Rush Hour i wspomnianej Gigolo, a jego dwunastocalówki trafiły do didżejskich setów takich tuzów klubowego światka, jak Hell, Laurent Garnier, Len Faki czy Josh Wink. Nic więc dziwnego, że na pierwszy album Snuff Crew nie musieliśmy długo czekać.

Dziesięć nagrań zamieszczonych na krążku to chicagowski house w najczystszej postaci – surowy, szorstki, brudny i hipnotyczny. Ktoś, kto nie lubi takiej muzyki, nie zdzierży tej płyty. Umieszczone na niej utwory mają bowiem również wszelkie cechy, które mogą przeciętnego słuchacza odrzucić od takiego grania: są proste, jednostajne i monotonne aż do przesady.

Berliński producent z pełną świadomością sięga bowiem po brzmienia sprzed ponad dwóch dekad. Podkłady rytmiczne poszczególnych kompozycji tworzą twarde i łupane bity („Bring It Back”), które jedynie czasami stają się suche i szeleszczące („Control”) lub zostają podrasowane mechanicznym klaskaniem („Storm”) czy metalicznymi stukotami („Berghain”). Co ciekawe – jakby na zasadzie kontrastu, prawie w każdym utworze to mocne pochody basu wnoszą przynajmniej szczyptę melodii. Tak dzieje się głównie w nagraniach tworzących pierwszą część albumu – i to one są właśnie najbardziej udane (szczególnie wspomniany „Berghain”).

Na te proste konstrukcje rytmiczne nakładają się wyjątkowo minimalistyczne dźwięki. Najczęściej są to dwu-trzy akordowe motywy klawiszowe o zimnym i niepokojącym brzmieniu („Jack Me”), a rzadziej – acidowy loop wijący się pomiędzy nerwowo grzechoczącymi uderzeniami automatu perkusyjnego („Control”). Prawie we wszystkich utworach słychać mroczny i głęboki męski głos, melorecytujący typowe dla chicagowskiego house`u nawijki („The Mission”). Raz tylko ustępuje on miejsca pożądliwym szeptom („Desire”), a kiedy indziej – rozbrzmiewa w duecie z kobiecym głosem („Our House”).

Niemiecki producent wpisuje się ze swym debiutanckim krążkiem w szersze zjawisko. Już od zeszłego roku pojawiają się płyty celowo przywołujące klasyczne brzmienia chicagowskiego house`u. Najpierw był Antonelli, potem James T. Cotton, a teraz Kikumoto Allstars i właśnie Snuff Crew. Wszystkie te wydawnictwa potwierdzają, że w tych prostych i surowych dźwiękach tkwi niesamowita i nieokiełznana energia. Zapewne dlatego, zachowają one wieczną młodość.

www.gigolorecords.com

www.myspace.com/gigolorecords

www.myspace.com/snuffcrewtrax
Gigolo 2009







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy