Wpisz i kliknij enter

Rozmawiamy z L.Stadt

O szansach na komercyjny sukces, specyfice polskiego rynku i…lokalnym patriotyzmie rozmawiamy z łódzkim L.Stadt, jednym z najciekawszych obecnie młodych polskich zespołów. Więcej o zespole: www.lstadt.com

W jaki sposób powstał L.Stadt?

Łukasz Lach: Wszyscy pochodzimy z Łodzi, ale spotkaliśmy się w Strasburgu za sprawą wydarzenia, jakim była wymiana międzynarodowa między miastami partnerskimi: Strasburg – Stuttgard – Łódź. I właśnie w w Strasburgu zorganizowano spotkanie artystów wszelkiej maści: muzyków, plastyków. I my również tam pojechaliśmy. Mieliśmy okazję poznać się lepiej i zagrać ze sobą. Właśnie w Strasburgu zagraliśmy swój pierwszy koncert. Pół roku po tym spotkaniu, już w Łodzi, zaczęliśmy regularne próby. Ta formuła bardzo nam odpowiadała i postanowiliśmy założyć zespół.

Na Waszej płycie znalazłam tylko jeden kawałek śpiewany po polsku.

Utworów w polskiej wersji językowej jest więcej. Na koncertach gramy nie jeden a dwa polskie utwory (śmiech). Postęp ogromny. Jednak nasze pierwsze koncerty graliśmy nie w Polsce, a w Strassburgu. I żeby przekaz był bardziej uniwersalny, żebyśmy byli bardziej zrozumiali dla publiczności, teksty były w języku angielskim. Ale one brały się też z innej potrzeby- z potrzeby śpiewania po angielsku, z potrzeby pisania tesktów w języku angielskim – dobrze się w tym czuję po prostu.

Nie kryje się za tym bardziej utylitarny powód? Na zasadzie „liczymy na komercyjny sukces”?

Gdybyśmy liczyli na sukces komercyjny i na to, żeby nam się żyło lepiej i wygodniej, to podejrzewam, że wszystkie nasze piosenki byłyby po polsku – robilibyśmy wszystko, żeby te piosenki pojawiały się w komercyjnych rozgłośniach radiowych i telewizji.

Śpiewając po angielsku macie większe szanse błysnąć na Zachodzie

Trudno powiedzieć. Słyszałem opinię, że np. Amerykanie są teraz bardzo otwarci na wszystkie tzw. swojskie klimaty pochodzące z innych krajów, jak np. z Polski czy Czech. Dla nich jest to niezwykle podniecające, ciekawe, inne. My zostajemy przy języku angielskim, ponieważ nasza muzyka ma korzenie w muzyce brytyjskiej, amerykańskiej i uważam, że najlepiej ona brzmi w języku angielskim właśnie. Mi generalnie łatwiej jest mówić o sobie w obcym języku, języku, który nie jest własny. Język angielski operuje pewnymi słowami, które są bardzo popkulturowe, uniwersalne dla wszystkich, a z drugiej strony mają w sobie spory ładunek emocjonalny. Dzięki temu przekaz jest bardziej uniwersalny.

Korzystacie z dwóch perkusji – skąd ten pomysł?

Na początku jeden z perkusistów grał na basie, a my z Adasiem Lewartowskim graliśmy na dwie gitary. Pewnego dnia nasz ówczesny basista Radek Bolewski podszedł na próbie do zestawu perkusyjnego, zaczął grać razem z perkusistą Andrzejem Sieczkowskim i okazało się, że to jest coś, co dodało charakteru naszemu brzmieniu. I tak zostało, chociaż np. nie wszystkie nagrania na drugą płytę są grane na dwa zestawy perkusyjne.

A nazwa L.Stadt? Skąd się wzięła?

Tak nazywało się nasze miasto podczas okupacji. Jako że poznaliśmy się w Strasburgu, chcieliśmy tą atmosferę naszego pierwszego spotkania, tą energię przenieść do Łodzi, do miejsca, które kochamy. Nazwa powstała z miłosci do Łodzi, po prostu. Taki lokalny patriotyzm.

W Polsce nie da się wyżyć z tego rodzaju muzyki. Trudno jest łączyć obowiązki zawodowe z graniem w zespole?

Każdy z nas zajmuje się na co dzień czymś, co jest związane z muzyką. Pejo (Andrzej Sieczkowski) pracuje przy festiwalu muzycznym, ja również pracuję przy organizacji festiwalu muzycznego. Cały czas gdzieś się ścieramy na obszarze muzycznym. Tak naprawdę cały czas mamy kontakt z muzyką. Bardzo chcielibyśmy, by granie w L.stadt było głównym środkiem dochodu. Zobaczymy co przyniesie przyszłość. Może się uda. Jeszcze trochę (śmiech).

Macie nieustanny związek z muzyką – jak więc oceniacie kondycję branży w Polsce? Elżbieta Zapendowska powiedziała, że to wielkie dno.

(długi śmiech)

Radek Bolewski: Uważam, że istnieje mnóstwo nie odkrytych jeszcze dobrych kapel. Zapewne istnieje dużo naprawdę dobrych zespołów, które grają sobie gdzieś tam po cichutku. Jak gdyby nie komentując wypowiedzi pani Eli Zapendowskiej, wydaje mi się, że ona jakby nie do końca obiektywnie patrzy na to ,co się faktycznie dzieje, bo tak naprawdę my sami nie wiemy, co się dzieje, ile świetnych zespołów gdzieś tam gra w garażach, ile nieodkrytych talentów czeka na swoją chwilę, na swój czas..I należałoby im dać szansę.

Łukasz Lach: Prawda jest taka, że media, promotorzy i wytwórnie – ja tak uważam – marnują mnóstwo energii i pieniędzy w projekty, które prywatnie kompletnie mi się nie podobają. Nie ma w Polsce czegoś takiego jak np. łowcy talentów – takich z prawdziwego zdarzenia, którzy mają doświadczenie i gust, którzy potrafiliby wyłowić z całego morza dźwięków coś naprawdę atrakcyjnego, niebanalnego.

Czy są takie miasta bądź miejsca, w których gra Wam się najlepiej?

Radek Bolewski: Bardzo miłe wspomnienia mamy z Białegostoku. Jest to świetne miejsce do grania koncertów; z doskonałym sprzętem i publicznością. Tam publiczność jest bardzo spontaniczna, szczera. W Trójmieście też mamy taką stałą grupę osób, która przychodzi na nasze koncerty.

Łukasz Lach: Mnie też bardzo podoba się publiczność w Serbii. Pamiętam nasze koncert w Belgradzie i tę magiczną publiczność, w reakcjach tych ludzi była jakaś ogromna prawda. Oni nie starają się niczego udawać. Są bardzo autentyczni. Bardzo żywiołowo reagowali na nasz występ, klaskali, słuchali, chcieli więcej, gratulowali udanego koncertu. To było naprawdę miłe, niezwykle motywujące. Serbska publiczność jest wymagająca i bardzo szczera. Mówią głośno, otwarcie kiedy im się coś podoba a kiedy nie,jak im sie nie podoba to potrafią w sposób bardzo ekspresyjny to zaprezenotwać na przykład nie klaszcząc. Dlatego ich pozytywny odbiór naszej muzyki – oklaski, aplauz, gratulcje, był dla nas dużym sukcesem.

Na koniec – jak radzicie sobie ze stresem podczas trasy koncertowej?

Łukasz Lach: Pijemy alkohol, palilmy papierosy i bierzemy narkotyki (śmiech).

Radek Bolewski: Na poważnie – gramy w grę Kamikadze Robots. To taka gra w telefonie komórkowym. I ja chciałem przy okazji wywiadu pożalić się, iż jestem cały czas trzeci albo czwarty (śmiech). Nigdy nie mogę wygrać, nigdy nie mogę być pierwszy. Zawsze któryś z chłopaków jest lepszy.

Adam Lewartowski: Staramy się też zwiedzać jak najwięcej się da. Aczkolwiek ostatnio ciężko o to, ponieważ trasa koncertowa jest zagęszczona, nie ma czasu tak naprawdę bo po koncercie trzeba jakoś się zebrać, a rano trzeba jechać dalej.

Radek Bolewski: Czasami zabieramy ze sobą książki. Pejo często czyta nam na głos. To jest fajna sprawa, kiedy ktoś czyta na głos, a my słuchamy. To odpręża.

Łukasz Lach: Przez osiem miesięcy ostatnio próbowaliśmy prowadzić bardzo higieniczny tryb życia podczas trasy. I rzeczywiście nie było żadnego alkoholu. To był czas takiej abstynencji, z której byliśmy bardzo dumni.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
kamil
kamil
14 lat temu

masz rację z tą abstynencją to juz przesada 🙂

Siemomysl_2.0
Siemomysl_2.0
14 lat temu

To chyba jakiś zły sen, obudźcie mnie

Polecamy