Dotychczas prezentowałem pogląd, że miejsce zamieszkania nie jest najistotniejszym czynnikiem odzwierciedlającym styl artysty. Wielu z nich przenosi się przecież z miejsca na miejsce, dynamicznie inkrustując swój gust. Zdarza się również, że początek ich artystycznej drogi jest zupełnie niezwiązany z teraźniejszością. Często zadaję sobie pytanie, czy nie jest to swoisty koniec pewnej idei, która zapoczątkowała twórczy ciąg. A więc twórczość czy odwtórczość?
Loscil, znany również jako Scott Morgan, rysuje się na tym polu jako postać wybitnie związana ze swoją przeszłością, i nie chodzi tu o podążanie ciągle tą samą stylistyczną ścieżką, lecz o dyskursywne, gruntowe wykorzystanie pierwotnych idei. Nie dziwi, więc fakt, że człowiek zamieszkały na stałe w Vancouver, gdzie co roku, deszcz pada średnio przez grubo ponad jego połowę, w utworze tytułowym, będącym wstępem do albumu umieszcza nagranie spadających z dużą częstotliwością kropli deszczu? Zabieg ten, pozwala bezpośrednio łączyć osobowość twórcy z prezentowanym stylem, a więc mamy tu do czynienia z artystą, tłumaczącym swoją osobowość i uczucia na dźwiękowe słuchowiska. Album podąża tą drogą do samego końca.
![]() ![]() ![]() |
Jednak ta deszczowa refleksja nie narzuca klimatu istniejącego fatum czy smutku. Mimo że Morgan używa charakterystycznych dla siebie, subtelnie wiszących loopów, ciepłych dronów zapętlonych w glitch oraz okazjonalnego oddziaływania żywych instrumentów, to nieustannie pojawia się wrażenie postępującego, drobiazgowego zaplanowania kompozycji. Wydaję mi się, że osiąga dzięki temu punkt, w którym jego ambient staje się przeżyciem całkowicie indywidualnym. Stąd okazana przez niego w wielu utworach swoista swoboda i dźwiękowa wolność, niejednokrotnie generuje polifoniczność (Dub for Cascadia), a innym razem bezwzględną jednoznaczność (Fern and Robin). Wszystko to, oraz wiele innych cech muzyki Scott’a Morgan’a czyni go nie tylko jednym z największych ambientowych autentyków, ale pozwala również każdemu z Nas ambiwalentnie rozwijać kompozycje zawarte na Endless Falls.
Droga, którą musi przejść słuchacz w celu dogłębnego zrozumienia i „przejrzenia” tego materiału wymaga tylko dwóch rzeczy – myślenia oraz holistycznego skupienia uwagi. A według mnie, właśnie dzięki temu zapamiętuje się wielkie albumy.
Kranky 2010

to ma byc recenzja? toz to jakas smiechu warta grafomania…
Ja to ogolnie ani pisac, ani czytac o muzyce specjalnie nie umiem, ale nowy Loscil rozlewa mi sie cieplem po calym ciele, jak czerwone wino z wyzszej polki…;) Swietny album!
Scott Morgan i nie tylko to… Niestety po raz kolejny czytając Twoje artykuły, mam poczucie niedbałości stylu. Widoczne jest niedopracowanie niektórych elementów np. ciełe drony zapętlone w glitch (trudno mi to sobie sensownie wyobrazić), albo niefortunnie użyte pojecie ambiwalencji; a w sumie szkoda, bo potrafisz interesująco pisać, ale za często zaburzasz to wrażenie pojawiającymi się w tekstach błędami. Pozdro!
Ja bym powiedział, że to Scott Morgan jest znany jako Loscil a nie na odwrót 😉
się zgadzam w 100%. magnetyczna muzyka.