Bardzo obiecujący debiut.
Ten belgijski producent dał się poznać na początku minionej dekady z eksperymentów z minimalistycznym ambientem – zarówno na solowych płytach pod szyldem Object, jak również w duecie RM. Dopiero w 2006 roku zadebiutował na tanecznym parkiecie – od razu kierując się w stronę mocnego techno podrasowanego dyskretnymi wpływami dubu. Po czterech latach publikowania winylowych dwunastocalówek i realizowania popularnych podcastów (choćby dla Resident Advisora) debiutuje wreszcie pełnowymiarowym materiałem – „Entropic City” – opublikowanym nakładem jego własnej wytwórni Time To Express.
Choć album zaczyna się dźwiękami sprawiającymi wrażenie, że włączyliśmy omyłkowo „Second Annual Report” Throbbing Gristle, to Van Hoesen dokonuje szybkiego skoku w czasie i po kilku minutach „Into Entropy” zaczyna tętnić głębokim bitem techno wspartym falującym pochodem basu. Wszystko to podszywa wyłaniający się powoli z tła oniryczny pasaż syntezatorów, rozbijany co chwilę szorstkim samplem zapętlonym w mechaniczny loop.
Bardziej typowe dub-techno pojawia się wraz z „Republic”. Tym razem wolny puls nagrania tonie w studyjnych szumach, przerywanych kaskadami skorodowanych akordów, pogłębionych przestrzennymi pogłosami. Jeszcze bardziej masywną konstrukcję mają dwie połączone kompozycje – „Closing The Distance/Toy Universe”. Dudniący bit o tektonicznym brzmieniu niesie tu przewalające się przez melodyjnie plumkające klawisze podwodne kaskady syntetycznych akordów, przywołując wspomnienie niezapomnianych produkcji duetu Porter Ricks.
Najlepszym kawałkiem w tym zestawie okazuje się być „Defense Against The Self” – morderczy killer, który z powodzeniem mógłby znaleźć się na zeszłorocznym albumie Bena Klocka.
Tę hipnotyczną galopadę przerywają bardziej eksperymentalne nagrania. Jest wśród nich spokojniejsze techno wymodelowane na melodyjne IDM („Testing A Simulacrum”), mechaniczny funk o surowym brzmieniu („Quartz # 1”), a przede wszystkim szeleszczący dubstep o niepokojącej atmosferze („Colony/Return Of The Object”).
Oczywiście, można tę płytę skwitować wzruszeniem ramion i westchnieniem, że niby „wszystko to już było”. Z podobną reakcją musiałaby jednak spotkać się wtedy większość współczesnej elektroniki. A przecież nie o to chodzi – klubowe techno to gatunek, po których nie oczekujemy już rewolucji, ale umiejętnej gry z tradycją, ciekawych pomysłów aranżacyjnych i solidnego kopa. I „Entropic City” spełnia wszystkie te oczekiwania z nawiązką.
Time To Express 2010
dobry, tłusty, przestrzenny. lubię to!