Wpisz i kliknij enter

Pink Freud – Monster Of Jazz



Jazzowy potwór jest łakomy. Łakomy i wszystkożerny, trudno zatem prześledzić wszystkie inspiracje i pomysły przewijające się przez krążek. Usłyszymy tu na pewno sporo wpływów popularnych reformatorów w rodzaju Jaga Jazzist i – ogólniej – mnóstwo zabaw z konwencją nowego jazzu, czasem z wysuwaniem się na pierwszy plan elektroniki (o czym nieco więcej za chwilę), czasem z ostrym gitarowym przywaleniem („Pireun”). Dalej: dużo bardzo sprawnego pastiszu (komedowski „Polansky”), czy nawet – przepraszam za poprzecierane pojęcie, ale to właśnie ono oddaje istotę sprawy – muzycznej dekonstrukcji (przewrotny rozkład łóżkowego jazzfunku w „Diamond Way”). „Warsaw” z kolei brzmi jak etniczny jazz podkręcony prochami (z obowiązkowym zjazdem po drodze), „Goz Quarter” to cover Autechre – wraz ze wszystkimi dziwacznymi skutkami, jakie niesie za sobą przekład rachitycznej elektroniki na jazzowy sekstet; tytułowy „Monster Of Jazz” to zaś już zupełna gatunkowa degrengolada, funkowo-weselny łomot. I można by tak wymieniać bardzo długo – prawie każdy track to prawdziwa kopalnia niespodzianek, zwykle z jakimś dziwacznym suspensem i zaskakującym zwrotem akcji w zestawie.
Polskie Tortoise, Isotope 217… Nad płytą unosi się jednak jedno podstawowe skojarzenie, choć może – takie niebezpieczeństwo istnieje zawsze – formułuję je nieco na wyrost. Gdybym miał jednak zastosować toporną językową kliszę „lokalizacyjną”, to nie nazwałbym nowych Freudów, powiedzmy, Polskim Jaga Jazzist, lecz raczej zerknął za ocean, do katalogu Thrill Jockey. Polskie Tortoise, Isotope 217 lub Chicago Underground – taka, powtarzam, klisza, mogłaby oddać chociaż częściowo istotę sprawy, szczególnie w przypadku tych dwóch ostatnich, blisko spokrewnionych kolektywów. Chodzi zarówno o metodę pracy – połączenie studyjnych manipulacji z improwizacją, czasami zacierane, czasami odkrywane i traktowane wręcz jako jawna gra. Rzecz także i w podobnych brzmieniowych skutkach (niektóre bardziej stonowane kawałki Freudów mogłyby wylądować bez problemu na płytach i Chicago Underground, i Isotope), oraz – być może przede wszystkim – w przekornym, eksperymentalnym temperamencie. Chodzi mi tu przy tym o ten specyficznie jazzowy rodzaj podejścia do eksperymentu – nieakademicki i egalitarny, raczej stawiający na przypadek i zabawę, a nie wyrachowaną erudycję.
Na koniec rzecz czasami marginalizowana, przy „Monster of jazz” nie dająca się jednak pominąć. Całym zgiełkiem pętli, sampli i dronów (sic!) zajął się Piotr Pawlak, którego śmiało można nazwać siódmym członkiem zespołu – jego wpływ na całość materiału jest bowiem ogromna, co na pewno stawia przed zespołem ciekawe problemy w kwestii grania na żywo. Ale na płycie jest jeszcze szara eminencja – Piotr Tyszkiewicz, który zmiksował i zmasterował materiał. Nie wiem doprawdy jak udało mu się okiełznać nawałnicę dźwięków, efekt jednak osiągnął imponujący. Produkcja jest co prawda bardzo konserwatywna i analityczna, bez modnych zabaw z kompresją czy stylizacji na archaiczne brzmienia, ale właśnie granie Freudów doskonale na tym wychodzi. Radzę więc przepłynąć przez album w słuchawkach; gwarantuję, że odkryjecie walory i brzmienia, które za przeciętnymi głośnikami siłą rzeczy musiały się ukryć – tu uciekanie od kombinowania dało świetny efekt.
Co w ramach podsumowania? „Monster of Jazz” to krążek naprawdę doskonały. Doskonały – nie ma co w zasadzie owijać w bawełnę – w sensie ścisłym, doskonały słownikowo. Jeśli macie już dość jazzu w kalesonach w rodzaju Michała Urbaniaka czy Tomasza Stańki i chcecie naprawdę świeżej krwi (i mięsa) – szorujcie do sklepu. Jako zjawisko (bo raczej nie brzmieniowo) Pink Freud to odwołanie do najlepszych lat niepoprawnego grania znad Wisły. Pogłoski o śmierci polskiego jazzu są więc, na szczęście, mocno przesadzone.
Universal 2010







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy