Taśma, nostalgia i dungeon synth.
Spopielony, czyli Cezary Zieliński, opowiada o estetyce lo-fi, hauntologii, fascynacji kasetami (nie tylko VSH) i „widmowej” materialności.
Emilia Stachowska: Mówisz o “Legendach”, że to osobiste podsumowanie twoich dwóch ostatnich fascynacji: lo-fi i hauntologii. Opowiedz o tym coś więcej.
spopielony: Tak, dodatkowo uważam, że jest to nierozerwalnie ze sobą związane. Jeśli chodzi o inspiracje lo-fi, pojawiły się one około dwa lata temu, przed moimi maturami, kiedy zasłuchując się w różnego rodzaju hipnagogiczny pop, minimalistyczny ambient, czy stare, zaszumione dub techno zauważyłem, jakie specyficzne brzmienie potrafi nadać muzyce taśma. I nie chodzi mi o to, za co taśma jest powszechnie chwalona (czyli nasycenie i saturacja), a raczej o elementy szumu, degradacji brzmienia, braku wysokich tonów, czy wow and flutter, więc w zasadzie wszystkie te rzeczy, które są wymieniane jako główne wady tych nośników. Co prawda, już wcześniej wyznawałem pogląd, że degradacja brzmienia w określonych warunkach potrafi bardzo pozytywnie wpłynąć na jakość muzyki, jednak dopiero wtedy stałem się trochę bardziej świadomy tego, jak ja chcę to wykorzystywać przy mojej twórczości. Jeśli mowa o hauntologii, to przyszła ona chyba wraz z moją fascynacją Krainą Grzybów i Boards of Canada, czyli dwóch głównych elementów kojarzonych z hauntologią w Polsce (w przypadku BoC pewnie i na świecie). A jako, że hauntologia jest z samej definicji w pewien sposób zaklęta w duchu przeszłości i starych technologii, to łączenie jej z estetyką lo-fi jest poniekąd naturalne.
Z twojej wypowiedzi wynika, że nostalgia i hauntologia są mocno związane z materialnością. Jakie historie można opowiadać za pomocą tej “widmowej” materialności?
W pewnym sensie są one dość mocno powiązane, bo żyjąc i dorastając w XXI wieku, a nawet wcześniej, człowiek ma dużo styczności z różnego rodzaju sprzętem i wiele jego wspomnień właśnie tego sprzętu dotyczy. Stąd też pewnie taka fascynacja estetyką VHS wśród twórców i ludzi urodzonych w latach dziewięćdziesiątych i wczesnych dwutysięcznych. Uważam jednak, że dzięki takiej estetyce można oddziaływać na nostalgię na wielu różnych poziomach. Pierwszym na pewno jest wykorzystanie jej w celu wywołania konkretnych wspomnień, związanych z konkretnym sprzętem – ludzie widząc teledysk zrealizowany starym camcorderem czują nostalgię, bo sami takim nagrywali, albo czują jakąś urojoną nostalgię związaną z tym, że wideo w takim formacie stało się pewnym zakorzenionym w kulturze symbolem, który przeminął, ale który mimo wszystko jest zakotwiczony w ich świadomości. Z kolei jest jeszcze inny poziom nostalgii, który można uzyskać używając takiej estetyki – wydaje mi się, że nawet ciekawszy. Dotyczy on tego, że muzyka (czy każda inna twórczość) w takiej formie w pewien sposób powiela cechy naszych wspomnień, będąc rozmyta, nie do końca sprecyzowana, nierzeczywista, taka, gdzie poszczególne elementy się na siebie nakładają i ciężko je od siebie odróżnić, czyli w zasadzie tak, jak nasze retrospekcje, w dużej mierze z dzieciństwa. No i dochodzi do tego też dopowiadanie sobie pewnych rzeczy, których w oryginale nie ma, ze względu na bardzo niejednoznaczny charakter tego co słyszymy, widzimy, czy czujemy.
Jakie elementy się na siebie nakładają, gdy pomyślisz o czasach twojego dzieciństwa? Właśnie o tych momentach, do których obecnie nostalgicznie wracasz? Co tworzy tę “rozmytą mozaikę”?
Nie chcę tutaj zdradzać wszystkich moich inspiracji, ani opisywać jakoś szczegółowo dzieciństwa, ale jeśli chodzi o najważniejsze rzeczy, to na pewno fantasy, kosmos, natura, ogólnie wszystko to, co pozwalało mojemu mózgowi uruchomić proces fantazjowania, dopowiadania sobie rzeczy i widzenia rzeczywistości w bardziej magiczny sposób. Czyli dokładnie to, jak widzi świat dziecko.
Wspomniałeś o “Krainie Grzybów” – tutaj ten aspekt duchologiczny u wielu osób wywołuje uczucie niepokoju, strachu. W “Legendach” raczej nie wracasz do tych stanów.
Co do uczucia strachu i niepokoju, to jestem raczej zupełnym przeciwieństwem: robiłem wszystko, żeby ten materiał był jak najbardziej kojący i spokojny. Owiany tajemnicą, ale nie grozą. Są co prawda pewne wpływy nurtów w stylu horror synth, ale z dzisiejszej perspektywy one raczej nie są faktycznie straszne. Można oczywiście powiedzieć, że przecież i kosmos i natura mają w sobie coś niepokojącego, ale ja podczas tworzenia tej płyty starałem się podejść do nich z innej perspektywy, traktując je jako przestrzeń, w której można się poczuć bezpiecznie; przestrzeń, w której znajdujemy się od zawsze i mimo tego, że nie do końca ją rozumiemy, jest ona tak naturalna, że trudno mówić o jakimś faktycznym niepokoju, czy strachu.
No właśnie – “Legendy” ukazały się w katalogu Opus Elefantum, kolektywie słynącym wydawania materiałów, które “łączą naturę i kosmiczną aurę”…
Tak, to prawda. Chociaż sam, robiąc tę płytę i decydując się na umieszczenie tego w opusowym katalogu, nie brałem aż tak mocno pod uwagę tego, że faktycznie “Legendy” łączą w sobie naturę i kosmiczną aurę. No i rzeczywiście złożyło się tak, że chyba wszystkie materiały OEC mają ten pierwiastek wspólny, co jest świetną rzeczą, bo dzięki temu ma się poczucie ciągłości, przeskakując pomiędzy poszczególnymi płytami.
Lubię wiele, ale nie mam żadnych faworytów, bo chyba nie śledzę żadnego na tyle uważnie, żebym mógł powiedzieć, że jest on moim ulubionym. Poza OEC cenię z różnymi zastrzeżeniami Trzy Szóstki, Milieu L’Acéphale, Instant Classic, BAS, Requiem (zwłaszcza za piękne wydania), Thin Man oraz Dreamland Syndicate. Lubię też enjoy life i Pointless Geometry, chociaż tutaj nie wszystkie wydawnictwa mi odpowiadają.
Wróćmy na moment do hauntologii, bo to obecnie niesamowicie popularny temat (o czym świadczy np. duże zainteresowanie grupą “Jak będzie w Polonii 1? – sekcja retromanii, duchologii i nostalgii”). Jak sądzisz, dlaczego? I które wątki, najczęściej poruszane w odniesieniu do hauntologii właśnie, trafiają do ciebie najbardziej?
Prawdę mówiąc, nie siedzę na tej grupie. Wydaje mi się, że popularność hauntologii wynika przede wszystkim z nostalgii. Jeśli miałbym wskazać na zjawisko, które przyczyniło się do jej popularyzacji to byłby chyba vaporwave, obecnie rozproszony na wiele innych nurtów. Mnie w hauntologii najbardziej fascynuje – poza nostalgią – właśnie ta sprzętowa niedoskonałość. Stare nagrania telewizyjne, które z jednej strony nie są niczym niezwykłym, ale z drugiej strony są tak nieprzystające do współczesnych konwencji, że aż fascynują. Do estetyki oczywiście dochodzą rzeczy związane z samymi wadami nośników – stara dziwna reklama z nienaturalnym kontrastem kolorów, skompresowaną muzyką i niewyraźnym dźwiękiem jest wręcz czymś surrealistycznym i potrafi niesamowicie wpływać na wyobraźnię (u mnie często powodując na przykład lęk, bo mam wtedy wrażenie, że obcuję z czymś nierzeczywistym – takie swoiste uczucie niesamowitości).
A w przypadku twojego drugiego projektu, Blokowisko, również można mówić o hauntologii? Czy tę fascynację zimną falą należy ujmować w innych kategoriach?
Myślę, że nie. To znaczy: nie ma tam żadnych jawnych nawiązań do hauntologii, możliwe że takowe się pojawiają, ale są raczej nieświadome. Jasne, ta inspiracja zimną falą jest niewątpliwie jakąś formą retromanii, ale myślę, że mówienie o tym „hauntologia” byłoby dużym nadużyciem.
Mówiąc o inspiracjach, wymieniasz gatunki nowe, które jedynie odwołują się do “tamtych lat”. W jednej z recenzji “Legend” znalazłam natomiast stwierdzenie, że twój album “nie brzmi jak świeże technologicznie wydawnictwo A.D. 2019, tylko właśnie jak taka kaseta wygrzebana z pudła”. Wśród jakich innych kaset mogłaby ona w tym pudle leżeć?
Myślę, że ogólnie to brzmi po trochę jak wszystko. Momentami jak kaseta, momentami nie; momentami bardziej współcześnie, momentami jak wygrzebane stare nagrania. Wydaje mi się, że mogłaby leżeć obok starych dungeon synthowych amatorskich kaset, VHS-ów filmów edukacyjnych o kosmosie i płyty z Heroes 2.
Niedawno “Legendy” ukazały się właśnie na kasecie. Rozumiem, że nośnik nie był przypadkowy?
Tak, nie był przypadkowy. I to zarówno z mojej strony, jak i strony wydawcy. Jeśli chodzi o mnie, to – jak już wcześniej mówiłem – bardzo fascynuje mnie ten nośnik i nie za bardzo sobie wyobrażałem, w jakiej innej formie można by wydać „Legendy”, chyba tylko na VHS. Zresztą komentarze, że brzmi to jak muzyka ze starego pudła z kasetami mówią same za siebie. No i jeśli chodzi o sam dungeon synth, to specyfika gatunku jest w zasadzie taka, że tutaj wydaje się wyłącznie na kasetach i robi się tak od początku lat dziewięćdziesiątych. Najpierw z przyczyn technologicznych, później estetycznych. A Funeral Trance, w którym wydaję, jest labelem dość mocno ukierunkowanym właśnie na takie dźwięki.
Powiedziałeś, że “degradacja brzmienia w określonych warunkach potrafi bardzo pozytywnie wpłynąć na jakość muzyki”. Możesz rozwinąć ten wątek?
Po prostu ta degradacja brzmi ciekawie, nieoczywiście – zwłaszcza wtedy, kiedy w danej muzyce stawia się bardziej na brzmienie niż na kompozycję. Kilka przykładów podałem na początku naszej rozmowy; czasami degradacja potrafi dodać muzyce jakiegoś bardziej tajemniczego charakteru, czasem może sprawić, że zabrzmi ona dość oryginalnie, a innym razem w ogóle sprawia, że utwór, który wydawał się przeciętny, po lekkiej degradacji nabierze zupełnie nowej jakości. Nie wiem, chyba ciężko tutaj znaleźć jakąś zasadę, poza tą oczywistością, że muzyka jest od tego, żeby się nią bawić i nie trzeba się sztywno trzymać jakichś zasad, które każą ci zmiksować dany materiał w taki, a nie inny sposób.
Twoja twórczość jest bardzo intertekstualna. W naszej rozmowie wspominasz o wielu inspiracjach i odniesieniach, dlatego zadam pytanie odrobinę przewrotne: gdyby nie muzyka, to co?
Nie mam pojęcia. W przypadku pracy twórczej, to myślę że nic. Nie ukrywam, że jestem pozbawiony jakiegokolwiek zmysłu estetycznego, jeśli chodzi na przykład o różnorakie sztuki wizualne. Albo przynajmniej na tyle go pozbawiony, że nie zrobiłbym nic tak dobrego, by wyjść z tym do ludzi. Może jakaś pisanina o muzyce czy filmach? Lubię rozmyślać o sztuce, chociaż nie wiem, czy moje przemyślenia są na tyle odkrywcze i celne, aby przenosić je na papier. Mimo wszystko, to chyba najbardziej sensowna alternatywa.
Myślisz już o kolejnym wydawnictwie? W jakim kierunku chciałbyś rozwijać projekt Spopielony?
Owszem, myślałem i mam już pewien plan, ale póki co – nie chcę nic zdradzać. Najważniejszą rzeczą jest dla mnie to, by projekt miał cały czas ten sam trzon. Myślę jednak, że będę chciał trochę odejść od dungeon synthu na rzecz jakichś innych stylistyk, które klimatycznie będą bardzo zbliżone do tego, co było na „legendach”.