Wpisz i kliknij enter

Nieznośna lekkość niezależności – rozmowa z Grzegorzem Bojankiem

O muzyce, filozofii życia, podróżach do Azji i o ciężkim, ale satysfakcjonującym życiu muzycznego społecznika, rozmawiamy z twórcą projektu China-Poland, świeżo po powrocie z Biennale w Szanghaju. Czy podróże kształcą muzycznie?
To, że podróże kształcą wie każde dziecko. Tylko co z tego wynika, skoro tak niewiele osób w naszym kraju podróżuje i nie mówię o podróżach zagranicznych, ale choćby do innego miasta. Dla mnie poznawanie świata jest celem na drodze do rozwoju. Kiedyś czytałem książkę Jacka Pałasińskiego “Kaczor po pekińsku”, w której głównie opisuje rozwój azjatyckich tygrysów. Szczególnie zapadł mi w pamięci fragment o Singapurze, gdzie większość młodych ludzi wysyłana jest na zagraniczne uczelnie po to by poznali inny świat, by go zrozumieli, a to co z niego najlepsze, przywozili do ojczyzny. I w tym kontekście była też mowa o patriotyzmie. To, co tłucze się nam Polakom do głów, to po prostu łatwizna. Bo jeśli człowiek całe życie siedzi w jednej wsi czy miasteczku i chodzi do jednego kościoła, to łatwo mu być patriotą. Niech wyjedzie, pozna inne miasta, państwa, kultury, religie, a potem wróci i zdecyduje co jest dla niego dobre. Oczywiście, podróże kształcą również muzycznie, ale u nas większość nigdy nie pozna świata poza najbliższym otoczeniem, nie spróbuje go zrozumieć. W kontekście muzyki wydaje mi się, że takie lenistwo intelektualne naszego narodu owocuje tym, że większość w tym kraju nie zdaje sobie sprawy, że może istnieć coś poza tym co codziennie spływa do ich głów z głośników wiodących stacji radiowych. Ludzie są waleni po głowie od małego tymi samymi przebojami, wmawia się im, że to jest najlepsza muzyka pod słońcem, a potem dziwimy się dlaczego muzycznie w naszym kraju jest odtwórczo i wtórnie.

Azja to istny raj – tygiel kultur, egzotyka, połączenie wielowiekowej cywilizacji z dynamicznym rozwojem. Inspiracji co nie miara. Kiedy i jak zostaną one przekute na muzyczną materię?
Dla mnie Azja, a szczególnie Chiny były zawsze inspiracją. Chyba po raz pierwszy pomyślałem, że byłoby pięknie zobaczyć ten kraj gdy usłyszałem koncerty chińskie Jarre. Od tamtej pory Chiny wracały do mnie bez przerwy pod różnymi postaciami, a przez ostatnie 20 lat od przemian, szczególnie pod postacią metek Made in China. Gdy pierwszy raz miałem udać się do Chin miałem przed oczami obraz ulic pełnych rowerów, jakże się zdziwiłem gdy zobaczyłem morze samochodów i to wcale nie tych najtańszych. W swoich wędrówkach po Chinach spotkało mnie wiele zadziwień. Na szczęście staram się mieć przy sobie rejestrator audio, który pozwala mi zachować dźwięki przynajmniej niektórych z nich. Potem dźwięki te po przetworzeniu wracają do do odbiorców mojej muzyki i tej którą tworzę z Zen Lu. Nigdy nie zapomnę przejazdu pociągiem z Chansha do Wuhan. Siedzimy sobie spokojnie, aż tu nagle do wagonu wchodzi młoda kobieta i zaczyna coś krzyczeć. Okazuje się, że była to oficjalna, ubrana w mundur, kolejowa handlarka. Udało mi się nagrać to co mówiła. Myślałem, że skończy się na jednym razie, ale w czasie tej trzygodzinnej podróży takich handlarzy było jeszcze kilku.

Warto przyjść na koncerty polskich artystów, a nie czekać aż piętnasty raz przyleci Fennesz albo Biosphere – mimo, że sam ich uwielbiam

Jak wyglądał wasz pierwszy tour po Chinach z Zen Lu?
Pierwszy raz projekt ChoP w swej wielonarodowej formie zagościł w Chinach, w czerwcu roku 2009. Odwiedziliśmy wtedy sześć wielkich miast południowych i centralnych Chin: Shenzhen, Foshan, Changsha, Wuhan, Guangzhou (Kanton) i Hong Kong. W każdym z tych miast zagraliśmy koncerty solo i w różnych duetowych układach. Nie ma co kryć – niektóre koncerty były lepsze, inne gorsze, ale nigdy nie zapomnę ostatniego grania w miejscu, które zwie się Videotage (Hong Kong), które było kiedyś stajnią w środku miasta, a dziś zostało przerobione na miejsce wystawiania sztuki nowoczesnej. To było nasze ostatnie granie, a dzień później mieliśmy już odjeżdżać do domu. Siedzieliśmy z Zen Lu i wypuszczaliśmy takie senne dźwięki, dużo reverbu, dużo przestrzeni. Rozmawialiśmy sobie po cichu, śmiejąc się i wiem, że padło pytanie – „Co dalej? Kończymy?” I tak jakoś skończyliśmy puszczając nasze dźwięki w przestrzeń. Okazało się, że jednak było „dalej”. Właśnie ten fragment naszego koncertu brytyjski reżyser i artysta video Isaac Julien wykorzystał jako część ścieżki dźwiękowej swojej dziewięcioekranowej instalacji video „Ten Thousand Waves”, a następnie filmu „Better Life”, zrobionego na podstawie wspomnianej instalacji. Nie bez satysfakcji powiem, że spotkaliśmy się z wieloma opiniami, że fragment z naszą muzyką jest jednym z lepszych momentów filmu.

No więc właśnie, dochodzimy do clou – jak to było z Julienem?
Na początku tego roku dostałem maila z zapytaniem, czy istniałaby możliwość wykorzystania naszej muzyki w projekcie, który aktualnie tworzy Isaac Julien. Właściwie bez zastanowienia odpisałem, że oczywiście nie ma problemu. Okazało się, że Isaac przeszukując sieć w poszukiwaniu ciekawych dźwięków trafił na fragment, który zamieściliśmy na myspace projektu ChoP. Przyznam się, że nie zgłębiałem zbytnio tematu filmu niezależnego na świecie, ale po otrzymaniu tego maila poszperałem w sieci i okazało się, że to uznany na świecie twórca, który pokazuje filmy na prestiżowych festiwalach jak Sundance czy Festiwal Filmów w Wenecji. Nie spodziewałem się też, że sprawa zostanie załatwiona tak profesjonalnie, do tego stopnia, że udało się pozyskać środki, które przeznaczyliśmy na przyjazd Zen Lu do Polski w czerwcu tego roku. Wydawało mi się, że to koniec naszej współpracy. Jednak w połowie lipca odezwała się do mnie szefowa managmentu Isaac’a z pytaniem, czy chcielibyśmy zagrać ścieżkę dźwiękową na żywo podczas Biennale Sztuki w Szanghaju. Już później, gdy rozmawialiśmy z Julienem okazało się, że idea wielonarodowej współpracy azjatycko-europejskiej bardzo mu pasuje do tego, co pokazuje jego „Better Life”.

Na zdjęciu: Grzegorz, Tom Cullen, Isaac Julien, Zen Lu

To wprost niesamowite… Zgłasza się sam reżyser, wykorzystuje Waszą muzykę w filmie, a później zaprasza, żeby odegrać ją na żywo podczas otwarcie Biennale. Nie towarzyszyły Wam myśli, że to zbyt piękne, aby było prawdziwe?
Podszedłem do tego zupełnie spokojnie. Po tym jak Isaac poprosił o wykorzystanie naszej muzyki w swoim projekcie, myślałem, że to koniec współpracy i na nic wielkiego się nie nastawiałem. Dzięki temu Zen Lu mógł po raz kolejny przyjechać do Polski. I to już była dla nas obu wielka nagroda. Fajnie było znowu razem zagrać i wypić zieloną herbatę. Potem gdy dostaliśmy propozycję zagrania na Biennale Sztuki Współczesnej w Szanghaju, też nie było jakiegoś wielkiego napięcia. Myślę, że to dlatego, że gdy się daje od siebie tak wiele i angażuje się w całą machinę promowania innych artystów zupełnie altruistycznie, co uwielbiam robić zarówno w swoim labelu, poprzez projekt ChoP, kończąc na działaniach producenta artystycznego WEF. Gdzieś u podstaw, w głębokich zakamarkach mózgu drzemie taka myśl, że może kiedyś ta energia wróci. I do mnie wróciła już wielokrotnie, a w przypadku współpracy z Julienem, wróciła wręcz spotęgowana.

Były jakieś momenty zwątpienia?
Gdy dostaliśmy propozycję zagrania w Szanghaju rozmawiałem z Jarkiem Grzesicą, szefem WEFu, który wspiera projekt ChoP od początku jego istnienia. Powiedział coś takiego, że skoro czujemy to co robimy i chcemy zrobić to z pełnym zaangażowaniem, to na pewno się uda. I mimo, że były chwile mocnego załamania projektu, to udawało nam się całość tej misternie zbudowanej konstrukcji postawić na nowo. Kurator naszego przedsięwzięcia nie zrobił praktycznie nic by nam pomóc. W pewnym momencie okazało się, że muzeum nie zapewni ani projektora, ani odtwarzacza blu-ray ani systemu nagłośnienia 5.1. Projektor załatwił managment Isaac’a a ja wpadłem na pomysł by poprosić kumpla Zen Lu o załatwienie nagłośnienie. I tak w końcu się stało, że to artysta znany jako B6 zorganizował nam soundsystem. Był też moment niepewności z moją wizą do Chin, bo akurat pierwszy października to w Chinach święto, które obchodzone jest przez cały tydzień i ambasada była nieczynna. Wizę dostałem na cztery dni przed odlotem! Ale udało się. Właściwie to cały ten wyjazd był trochę zwariowany, bo na miejscu okazało się, że mamy grać w pomieszczeniu innym, niż to które wybrał Isaac. Wszystkie przygody, które przeżyliśmy wspólnie z Julien’em i Tomem Cullen’em – naszym nagłośnieniowcem, który nagłaśniał m.in: w latach osiemdziesiątych trasy The Cure, a niedawno koncerty Biosphere i Fennesza oraz wszelkich innych gwiazd nowej elektroniki – i podróże po okolicznych miejscowościach, będę wspominał naprawdę ciepło i z wielkim uśmiechem na ustach.

I jak wypadł końcowy efekt life actu? Jak ocena reżysera? Wszak powierzył Wam całą muzyczna stronę filmu na tak ważnej imprezie.
Na początku Isaac chciał zostawić jakieś fragmenty oryginalnej ścieżki dźwiękowej. Przeprowadziłem z nim kilka konferencji na Skype i wyjaśniłem, że postaramy się to zrobić tak, że będzie zadowolony. Gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy już w Szanghaju byliśmy z Zenem po dokładnej analizie filmu, którą wcześniej każdy z nas przeprowadził osobiście, a potem zebraliśmy nasze pomysły w jedną ideę. Gdy po raz pierwszy zagraliśmy muzykę do całego filmu, Isaac był niezwykle zadowolony. Poczuł naszą energię, zobaczył, że włożyliśmy sporo pracy w końcowy efekt. Ciekawostką jest, że każdy z live-actów był przecież inny. Wszystkie zostały nagrane, a Isaac wybrał jeden, który razem uznaliśmy za najlepszy i powstała wersja Better Life tylko i wyłącznie z muzyką ChoP. Nie bez satysfakcji mogę zacytować słowa Isaac’a – “…gdybyśmy zrobili tą “próbę” (próba czyli rehearsal w j. ang. to nazwa tegorocznego Biennale) wcześniej użyłbym do mojego filmu tylko i wyłącznie muzyki ChoP zamiast oryginalnej ścieżki dźwiękowej”. Mam to nawet na piśmie! Do 23 stycznia 2011 właśnie taką wersje filmu można oglądać w Shanghai Art Museum.

Zdjęcia – ChoP podczas Biennale. Dzień pokazów prasowych.
Można pokusić się o stwierdzenie, że dzięki internetowi i muzyce pokonaliście granicę, nie tylko tą geograficzną, polsko-chińską?
Internet z definicji nie posiada ograniczeń. Takie spotkania jak moje z Zen Lu w 2006 roku, na początku w sieci a potem w realu, nie są aż takie rzadkie. Wszystko zależy od tego jak bardzo nam się chce znaleźć w sieci kogoś interesującego, rozpocząć znajomość, a potem ją pielęgnować. Nam udało się naszą znajomość zamienić w przyjaźń. Jak spotykamy się to bawimy się niezwykle dobrze, ciągle żartujemy i ciężko się potem rozstać. Chciałbym wszystkich zachęcić do grzebania w necie, odkrywania ciekawych ludzi. Wiem, że kilku polskich artystów bez kompleksów dokładnie tak robi, co owocuje niebanalnymi nagraniami i płytami wydanymi poza Polską – dobry przykład to Krzysiek Orluk, który wydał płytę w Holandii, albo Kim_Nasung, twórca labelu MindTwistingRecords. Kim nagrywa z ludźmi z Hong Kongu, współpracuje z Rosjanami, a w zeszłym roku zagrał z nimi trasę w Rosji a potem w Polsce, teraz tworzy coś z wiolonczelistką z Japonii. To niezwykle twórczy artysta! Takich ludzi chętnie zapraszam do projektu ChoP.

Co dalej z ChoP? Są jakieś kolejne pomysły, plany, nowi artyści?
Do udziału w projekcie ChoP zaprosiliśmy do dzisiaj już dość sporą liczbę osób. Swoje płyty wydali Tomasz Pauszek (znany jako RND) z Dicksonem Dee, Minoo z Sin:Ned’em, Nejmano z KLC_NIR’em. Mamy zupełną świeżynkę, czyli płytę Krzyśka Orluka i Bai Tian’a. Już niebawem będzie dostępna, może nawet do końca roku. Oprócz tego jest jeszcze kolejnych sześciu artystów z Polski i Chin, którzy pracują nad swoimi projektami, ale nie chcę zdradzać kto to jest. Jeśli piąty ChoP wyjdzie jeszcze w tym roku, to sądzę, że w przyszłym roku pojawią się kolejne dwie produkcje.

Skala projektu robi się imponująca. To ewenement. Poza głównym nurtem mainstreamu, tworzycie sieć zależności polsko-chińskich, promujecie niezależną kulturę. To chyba bardziej przemawia niż suche dyplomatyczne spotkania i lepiej trafia do wyobraźni pewnej grupy odbiorców.
Nie jest łatwo przebić się do szerszej świadomości, ale co jakiś czas ChoP pojawia się to tu, to tam. Dziś jesteśmy to my, a jutro może będzie to inna grupa artystów związanych z naszym projektem. Wspominasz o suchych dyplomatycznych spotkaniach. Muszę ostro zaprotestować! Nasze spotkanie z dyplomatami z British Council na pewno nie było sztywne i smutne. To również dzięki ich wsparciu ChoP mógł zagrać w Szanghaju. Ciekawe, że attaché kulturalny przy British Council w Szanghaju rozmawiał ze mną przez większość wieczoru. Mimo, że gość był spokojnie przed pięćdziesiątką, to dokładnie wiedział co się dzieje na światowej i lokalnej scenie nowej elektroniki. Po takim spotkaniu zawsze trochę ze smutkiem zastanawiam się, co nasz kraj robi w tym kierunku, aby gdzieś w świat wysyłać ludzi o tak otwartym podejściu do sztuki nowoczesnej. Może gdyby tacy ludzie się pojawiali, to artyści nie musieliby tak często walić głową w twardy beton niezrozumienia.

Zdjęcie: ChoP w Guangzhou
Nie chciałem generalizować, ale to ONI biorą pieniądze i mają obowiązek w naszym imieniu działać nie tylko na polu gospodarczym, a współpracę kulturalną nie tylko ograniczać do eksportu Chopina. Skoro jesteśmy przy pieniądzach, to one same z nieba nie spadają. A to wszystko kosztuje i zajmuje masę czasu.
To prawda, ale nie chcę rozmawiać o pieniądzach, bo dobra sztuka bywa dobrze opłacana i to rozumie prawie cały cywilizowany świat. Oczywiście bez pieniędzy nie da się nic zrobić, dlatego jeszcze raz podziękuję Jakowi Grzesicy, który jako kurator wspierał i nadal wspiera ChoP. Poza tym pracujemy też nad dofinansowaniem we własnym zakresie. Podziękowania należą się Minoo, który swoimi działaniami mocno wsparł przyjazd Zen Lu do Polski. Oczywiście obaj z Zen Lu dokładamy też swoje trzy grosze do naszego projektu. A jeśli chodzi o czas, to przy takim przedsięwzięciu dobrze jest sobie wygospodarować kilkadziesiąt minut dziennie, aby móc się nim zająć. Od lipca pracowaliśmy nad projektem praktycznie każdego dnia – oczywiście nie tylko nad muzyką.
Większość nie zdaje sobie sprawy, że może istnieć coś poza tym, co spływa do ich głów z głośników stacji radiowych
Co z Twoim net-labelem?
Ostatnie wydawnictwo w etalabel.com to Bionulor. Niezwykły to twórca. Cieszę się, że to u mnie wydał swoją pierwszą płytę i zaraz potem mógł zagrać kilka świetnych koncertów. Sebastian ma niesamowitą wrażliwość muzyczną. Czekam na jego kolejny materiał i jestem niezwykle zadowolony, że wydaje go na większą skalę. Na pewno w roku 2011 będziecie mogli posłuchać Bionulora na żywo. Od tamtej pory nie dostałem żadnego ciekawego materiału, a jeśli był ciekawy to nie leżał w profilu labelu. Jeśli ktoś z Was robi ambient czy eksperyment i chce pojawić się na scenie – zapraszam serdecznie.

Czyli da się tworzyć poza głównym nurtem, bez ograniczeń tworzonych przez wydawców?
Oczywiście. Wszystko zależy od tego, co artysta chce osiągnąć. Jeśli sławę, pieniądze i dziewczyny zrywające staniki pod sceną, to można iść taką drogą, którą poszedł np. Kamp! Uważam, że to zajebista muza, a Radka uznaję za producenta o ogromnej wiedzy technicznej. To co osiągnęli jest dla mnie niezwykle inspirujące. Mam wielki szacunek do ich osiągnięć i lubię włączać ich nagrania! Ale jeśli artysta chce zagrać kilka koncertów w roku, na mniejszych festiwalach i w klubach i lubi pracę w domowym studio, to czemu nie, istnieją różne drogi, też może się odnaleźć, nawet na polskiej scenie.

No właśnie – polska scena. Jakie doświadczenia, z całą tą otoczką producentów, twórców, dziennikarzy? Można ją jakoś ogólnie scharakteryzować? Zawiść miesza się z pozytywnymi emocjami?
A co Ty zaobserwowałeś? Byłeś na pewno na kilku koncertach lokalnych gwiazd, wiem, że widziałeś też zeszłoroczny WEF Main Event. Jak to wszystko oceniasz?

Owszem, byłem. I to co zobaczyłem to jak pokrzepienie serca. Piękna strona niezależnej kultury. Może niektórych to przekona, że jeszcze nie jest tak źle z naszą nową muzyką, a brak osobowości na który narzekają, to tylko kwestia czasu. Mnie – malkontenta i sceptyka – przekonało.
Myślę, że nie ma jakiś większych spięć w środowisku. Ale wiadomo też, że im większa grupa tym trudniej ze wszystkimi ludźmi znaleźć wspólny język. Myślę, że scena ma się nie najgorzej, ale też chyba zbyt często gotuje się we własnym sosie. Tutaj chyba sporą rolę powinni odegrać dziennikarze zajmujący się elektroniką. Powinni przekazać szerszej widowni, że warto również od czasu do czasu przyjść na koncerty polskich artystów, a nie czekać aż piętnasty raz przyleci Fennesz albo jedenasty raz Biosphere. Sam ich uwielbiam, ale wiem też, że bez problemu można znaleźć na polskiej scenie artystów grających na podobnym poziomie. Z racji tego, że zajmuję się i ChoPem, i organizacją koncertów WEF oraz koncertów w Częstochowie, poznałem wielu ludzi zajmujących się tworzeniem i graniem elektroniki. Z niektórymi dogaduję się świetnie, a za to Ci, z którymi straciłem dobry kontakt według mnie nadal robią świetną muzę. Bardzo się cieszę, że odnajdują własną drogę.

Z Twoich okładek i niektórych utworów uderza obecność przyrody. To jakiś szczególny stosunek, życiowa filozofia?
Siedzi we mnie fascynacja taką zwykłą przyrodą. Drzewa jesienią, łąki latem, zaśnieżone pole – staram się widzieć piękno w tym wszystkim co mnie otacza na co dzień. Mieszkam pod Częstochową i mogłoby się wydawać, że życie na wsi to dzika rzeka i czyste powietrze. Niestety czyste powietrze na wsi jest mocno przereklamowane, szczególnie zimą, gdy bieda dotyka mieszkańców i palą w piecach wszelkie plastiki i cały ten syf. Nie da się oddychać. Dlatego czasem uciekam na łąki, bliżej tej dzikiej rzeki – Warty, a dalej od domów. To też są fajne miejsca do nagrywania terenowego. Czasem trafić można na niezwykłe dźwięki. Potem to wszystko przeradza się gdzieś w nowe utwory. Aktualnie mam prawie skończony materiał na nową płytę, ale nie ma jakiegoś ciśnienia by ją wydawać. Są ludzie, którzy wydają po dziesięć płyt rocznie – nie oceniam czy to dobrze, czy źle – ja od czasu do czasu zagoszczę na jakiejś składance, czasem wrzucam coś nowego na myspace, ostatnio współpracuję z artystą, ze Szwajcarii na zasadzie ja coś zaczynam, on kończy. Może będzie z tego EPka, może płyta. Zobaczymy. Czasem po prostu siadam i improwizuję w domu rejestrując materiał. Efektów takiej improwizacji, bez jakiejkolwiek obróbki, można posłuchać na moim soundcloudzie. Lubię od czasu do czasu zagrać koncert. Czasem mam tak, że przygotowuję wszystko dość dokładnie, a czasem nie mam nic i improwizuję. Zaczynam od czystej kartki. Uwielbiam takie granie, bo nigdy nie wiadomo od czego się zacznie, a na czym się skończy. Wtedy wcale nie wykorzystuję materiału zgranego wcześniej.

Wprost nieznośna lekkość niezależności! Spokój, harmonia. Czy to wpływy azjatyckie? Budda, Konfucjusz, Zen Lu?
Gdy człowiek raz skosztuje chińskiego luzu, to potem on gdzieś w człowieku zostaje. Mimo, że to kraj pędzący, to są momenty, szczególnie przy jedzeniu, kiedy można bez napięcia odciąć się od tego biegu. To zupełnie inaczej niż u nas, gdy nawet małym dzieciom powtarzają by jadły grzecznie i by nic im nie upadło. Tam może upaść na stół i sobie leżeć. W końcu nie każdy jest mistrzem posługiwania się pałeczkami, nie każdy też ćwiczy kung fu. <śmiech> W kwestiach artystycznych mam też takie podejście, że nie sprężam się na siłę, nie wyznaczam sobie terminów – jak coś ma się zdarzyć, to się zdarzy wtedy kiedy przyjdzie pora. Do tej chwili taka filozofia się sprawdzała i pozwoliła ubarwić moje życie. Fajnie jest mieć dzieci, rodzinę, dobrze jest żyć spokojnie, realizując swoje marzenia – wszystko powoli i w swoim czasie. I choć życie czasem daje kopa, to dobrze jest umieć wracać do spokoju ducha i harmonii.

Oby ta dobra passa trwała. Dziękuję za rozmowę!
Bardzo dziękuję.

www.soundcloud.com/bojanix

www.myspace.com/ecmyspace

www.wef.pl/choptour – Blog z podróży do Szanghaju

www.myspace.com/chopart







Jest nas ponad 16 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
4 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
k.
k.
13 lat temu

Przyjemnie się czyta i w 100% identyfikuję się z rozmówcą i jego poglądami:)

raskain
raskain
13 lat temu

Dobry wywiad

K-not
K-not
13 lat temu

Gratulacje!

jarekg
jarekg
13 lat temu

bardzo przyjemny wywiad – dziękuje za miłe słowa i trzymam za rozwój CHOPa

Polecamy