Przeczytajcie wywiad z Wojtkiem Mazolewskim, który wspólnie z Pink Freud grał na tegorocznej edycji Tauron Festiwalu Nowa Muzyka. Hmm, to miał być wywiad, efektem jest jednak arcyciekawy monolog wyjątkowego artysty. O muzycznych poszukiwaniach
W muzyce, którą tworzę szukam wolności i spełnienia. Muzyka jest dla mnie formą autorealizacji, rozwoju pod każdym względem. Traktuję ją bardzo serio, nie tylko jako metodę na rozwój pewnych umiejętności gry na instrumencie, artykulacji postrzegania dźwięku, tylko też jako pewną drogę życiową, którą kiedyś wybrałem. Przez poznawanie muzyki poznaję świat i uczę sie życia ,poznaję muzyków, poznaję ich życiorysy, w muzyce znajduję odpowiedzi na borykające mnie problemy.
Fakt, że tworzę zespoły, gram z ludźmi, sprawia, że wiele się o nich dowiaduję, uczę się od nich i w ten sposób mogę się rozwijać nie tylko jako muzyk, ale także jako człowiek – to jest dla mnie niezmiernie istotne. W akcie tworzenia stajemy się lepszymi ludźmi, potrafimy się lepiej wyrażać. Robiąc to co robię staram się dać ludziom świadectwo tego ,że pracując, tworząc, grając muzykę można się realizować, i chcę, żeby inni robili to samo.
Mnie bardzo cieszy, kiedy ludzie po koncertach albo po wysłuchaniu mojej muzyki mówią, że wrócili do jakiejś swojej pasji, że np. po latach wrócili do malowania, albo zaczęli pisać wiersze, albo ugotowali świetną potrawę, która ich zainspirowała. O to w tym tak naprawdę chodzi, żeby sztuka dawała inspirację, zastanawiała, pobudzała do działania.
W jazzie możesz się zmienić, bez żadnych konsekwencjiZaś w muzyce, której słucham szukam głównie inspiracji, świadectwa i prawdy. Muzyka to wielki ocean dźwięków. To niesamowite kiedy słuchając jakiegoś albumu za każdym razem odkrywasz nowe dźwięki, których potencjał wydaje się nieskończony. Każdy kolejny raz słyszysz w tej muzyce coś, czego wcześniej w ogóle nie dostrzegałeś.
Istotne bardzo jest też to, aby dostrzegać i rozumieć, że pewne rzeczy trzeba sprawdzić, żeby wyrazić o nich opinię Czasem nawet warto jest złej płyty posłuchać, bo ona też jest inspirująca, ku przestrodze, gdzie lepiej głowy nie wtykać. Czasem słucham rzeczy, które nie do końca lubię, albo słucham czegoś, z czym ludzie raczej mnie nie utożsamiają, nie kojarzą. Robię to dla własnego rozwoju, z własnej ciekawości, po to, żeby się zainspirować czymś, czym się do tej pory się nie inspirowałem.
Dlaczego Jazz Fajny Jest?
Bo w jazzie jest Wolność. Bo w każdym momencie możesz się zmienić, bez żadnych konsekwencji, społecznych, towarzyskich, jakichkolwiek. Od najmłodszych lat czułem, że się zmieniam i że nie chcę przywiązywać się do tego jakim byłem jakiś czas temu.
Dla mnie jako 10 latka śpiewającego w zespole Iwan Groźny,a także nieco później kiedy to w okolicach piątej, szóstej klasy zakładałem swój własny zespół, punk rock był idealnym medium do przenoszenia tego co wtedy czułem. Byłem zbuntowanym nastolatkiem ,któremu nie podobał mi się ani system, w którym żyłem, chociaż nie miałem o nim zbyt dużego pojęcia, nigdy nie mogłem pogodzić się ze szkołą, z nauczycielami często wchodziłem w jakieś konflikty.
To był bunt przeciw szkole, przeciw systemowi, przeciwko rodzicom i punk rock był idealnym przekaźnikiem do tego. Po wielu latach grania w zespole rockowym i punkowego życia poznałem ograniczenia jakie niesie ze sobą ta sytuacja i robienie takiej muzyki.
Miałem problem z tym by dobrze wyrazić się w tekstach bowiem nie umiem pisać, a świat wewnętrzny przedstawiał mi się bardzo bogato i interesująco, a ja nie potrafiłem tego przelać na słowa. Słuchałem piosenek Janerki, Waglewskiego Soyki i zastanawiałem się jak im się to udaje, że potrafią ten ogrom myśli, ten ciężki egzystencjalizm zawrzeć w jedno proste zdanie. Mnie się to nie udawało.
W Polsce wykonuje się i traktuje jazz jak pewien rodzaj zamkniętej juz księgiWtedy zaczynał się nowy etap: system się zmieniał, zaczęła kiełkować w Trójmieście scena yassowa, ja także wchodziłem w okres zmian i dojrzewania. Dzięki starszemu bratu poznałem jazz, chodziłem na wystawy – to wszystko było idealnym gruntem do rozwoju.
Poczułem, że nie chcę już śpiewać piosenek i robić w kółko tego samego. Poczułem, że codziennie chcę robić coś innego, chcę mieć prawo realizować się, nie chcę mieć poczucia ograniczenia, że jestem punkowcem, kimkolwiek. Z kolegą z punkowej kapeli założyłem zespół na dwa basy, który nazywał się Paralaksa.
Zacząłem współpracować z ludźmi z Bydgoszczy, z Tomkiem Hesse, z Jackiem Olterem i Asią Harchan założyliśmy grupę Inżynier Kaktus. To był szalony czas. Ja jako jeden z najmłodszych adeptów sceny yassowej chłonąłem wszystko bardzo mocno. To był taki uniwersytet życia. Ty zadałaś pytanie: dlaczego jazz, a ja pytam czemu nie ? W sumie wydaje mi się, że to on mnie wybrał, a nie ja jego,nie czuję potrzeby mowić o sobie: jazzman. Znam i lubię ludzi, którzy identyfikują się z jazzem, i oni mają zupełnie inne podejście do sztuki i do muzyki, również z zupełnie innych przyczyn i powodów zaczęli grać ( jazz) niż ja. Dlatego więc nie wiem czy moja droga jest drogą jazzmana, raczej nie.
Zauważyłem, że w Polsce wykonuje się i traktuje jazz jak pewien rodzaj zamkniętej juz księgi, której trzeba nauczyć się na pamięć . Stawia to ten gatunek muzyki na równi z muzyką poważną. Uczymy się muzyki, która była, a nie która jest. Jakieś 80, 90 procent tego, co w Polsce nazywa się jazzem, jest tak naprawdę wykonawstwem muzyki jazzowej To nie pokrywa sie z moim myśleniem o muzyce jako ciągłej drodze poszukiwani a eksperymentów. Oczywiście zgadzam się, że polscy muzycy jazzowi są naprawdę bardzo dobrzy, większość tych muzyków jest świetnymi improwizatorami, ale na świecie jazz od wielu lat zerwał z tradycją, albo po prostu pcha tą tradycję w zupełnie nowych kierunkach, czasami ekstremalnie dziwnych, nawet takich ,których ja sam nie akceptuję.
Ale wydaje mi się, że trzeba dopuszczać do takich ekstremów, żeby tak naprawdę mógł się tworzyć ten główny nurt, ale świeży, nowy, prawdziwy, interesujący. Nie wolno nam zamykać się w getcie muzyki klasycznej, jaką powoli staje się ten kierunek, a otwierać się na nowe, nawet za cenę tego, że nie będziemy nazywać się jazzmanami, nasza muzyka nie będzie nazywać się jazzem, ale być może za sto lat będzie ta muzyka w przyszłości inspirować tak jak jazz. Dla mnie najważniejsze są ideały, za którymi warto podążać, muzyka musi być naznaczona duchem tym czasów, w których żyjemy, i staram się taką grac. Robiąc to co robię, staram się to robić z jak największą świadomością, z jak największą odwagą do tego, żeby odkrywać i żeby szukać nowego.
Godziny spędzane w świecie dźwięków to…
Przestrzeń, miłość, relaks. Ja od początku bawiąc się w muzykę, miewałem stany totalnego odjazdu, odpłynięcia. Nagle znikał czas, znikała świadomość, znikał sam fakt świadomego kreowania tego co robię, to po prostu płynęło ze mnie. Potrafiłem absolutnie zgubić poczucie czasu. Często zdarza mi się to na koncertach i to jest przepiękny stan. Jak to raz przeżyjesz, to chcesz tam wracać.
Dziś z racji swoich doświadczeń i wiedzy jaką przyniosło mi życie mogę to porównać do medytacji. Kiedy medytujemy, szukamy absolutnej czystości, pustki, w której się nic nie wydarza, a jednocześnie wszystko jest możliwe, ale to nie my jesteśmy tym kreatorem, przestajemy myśleć o tym, że istniejemy, wszystko jest czasoprzestrzenią jedną i zawsze taką samą, niczym nie ograniczoną formą radości.
W takich momentach przestajesz myśleć o sobie, przestaje istnieć ego, przestajesz istnieć ty. Podobne stany zdarzają tylko jeszcze kochającym sie parom. Jeśli kochasz daną osobę i jesteś z nią blisko to zazwyczaj jest to ogromne przeżycie. Jesteś pozbawiony myśli, ego, odpływasz, nie zastanawiasz się . Oddajesz się tej osobie bez jakichkolwiek myśli, bez jakichkolwiek uwarunkowań. Tak samo jest w tym przypadku, wchodzisz w coś, i nie wiesz dlaczego wchodzisz, po prostu kochasz to robić, lubisz to, traktujesz to jak naturalny stan rzeczy, piękny i radosny.
O fascynacji Ameryką Południową
Kiedy pierwszy raz pojechaliśmy tam w trasę, wróciłem rozkochany w tym miejscu, doświadczyłem czegoś magicznego. Czas, który tam płynie, światło, które tam jest, kolory – wszystko wywarło na mnie ogromne wrażenie, ogromny wpływ, było bardzo wspaniale. Stwierdziłem, że muszę tam wrócić. Starałem się o kolejną trasę, następnym razem pojechaliśmy tam na miesiąc: Meksyk, Peru, Chile, Argentyna Ludzie muzykę tam kochają, takiej emocjonalności jeszcze nie widziałem.
Co zwróciło moją uwagę, i co bym natychmiast przeniósł na polski grunt i zaszczepił w ludziach w Polsce, to fakt, że tam ludzie bardzo spontanicznie reagują na muzykę, lubią do niej tańczyć i bawić się nią, bez uprzedzeń. Nie musisz umieć tańczyć, żeby tańczyć, nie musisz umieć śpiewać, żeby śpiewać.
Nam się wydaje, że musimy coś umieć, żeby coś zrobić, a to nieprawda. Przy muzyce trzeba się bawić. Na przykład siedzimy w parku, pijemy sobie wino, przy fontannie o godzinie 22 – ej zbiera się grupka ludzi, siadają na ławkach, ktoś przynosi muzykę, nagle te kilka osób zaczyna tańczyć, grupa w ciągu pół godziny się powiększa, śpiewają, tańczą – piękne poczucie wspólnoty ludzi, którzy się nie znają. Można było do nich podejść, dołączyć i bawić się razem z nimi. Wszystko jest tam spontaniczne, radosne. Ludzie są otwarci, są ze sobą.
A przecież wiadomo , że w Ameryce Południowej się nie przelewa, nie mają oni łatwego życia. Jak nie krętactwa rządu, to korupcja, ich życie cały czas naznaczone jest wielkimi tragediami, nie przeszkadza jednak to im cieszyć się naturalnie życiem, być ze sobą w tym wszystkim – i to bym przeniósł do nas. Nauczyłem się tam spokoju i cierpliwości.
Popatrz, tutaj dostaliśmy wodę po pięciu minutach od jej zamówienia, tam mógłbym na nią czekać 40 minut, mimo, że tak jak tutaj nie byłoby nikogo. Kelnerka przeszłaby parę razy, uśmiechnęłaby się, machnęła ręką, i ty byś się zastanawiała przez pół godziny, o co chodzi, przecież nikogo nie ma, a nalanie zwykłej mineralnej wody nie zajmuje więcej niż parę sekund; nie wiem dlaczego ,nie rozszyfrowałem tego, tam po prostu tak już jest.
To jest przekaz: masz się wyluzować. Dla mnie to był piękny komunikat. Pobyt tam i przeżywanie tego wszystkiego było tak interesującym doświadczeniem, tak innym od wszystkich innych, które wcześniej przeżyłem, że mam nadzieję, że będę tam wracał i na stopie zawodowej i prywatnej.
O planach na najbliższą przyszłość
18 tego lutego wydaje płytę Wojtek Mazolewski Quintet, moje oczko w głowie nad którym pracowałem 2 lata. To płyta nagrana akustycznie i zrealizowana w pełni analogowo! Wszystkie etapy realizowaliśmy bez efektów, cyfrowej techniki i komputerów. Same magnetofony i lapowa konsoleta. Można mówić chyba nawet o audiofilskim charakterze tej sesji.
W Quintecie czuję tę pierwotną energię tworzenia i temu się poświęciłem bez reszty w ostatnich miesiącach. To najbardziej rozbudowana harmonicznie rzecz pod względem kompozycyjnym. Całość ubrałem to w formę klasycznego kwintetu czyli perkusja, fortepian, kontrabas, trąbka i saksofon. Powróciłem też do gry na kontrabasie co daje mi dużo radości. Uważam, że to najlepsza rzecz, jaką zrobiłem, jest bardzo mocno przemyślana, bardzo tożsama ze mną. Album ten, ukaże na początku 2011 roku będzie też miał wersję winylową. Nie mogę się doczekać, kiedy podzielę się ze słuchaczami tą płytą, bo bardzo jestem ciekaw ich reakcji.
Po płycie „Grzybobranie” zagrałem tylko kilka koncertów w tym wielkim, rozbuchanym składzie jaki nagrywał tą płytę. Spełniłem marzenie swoje i swoich kolegów robiąc ta szalona płytę, ale już utrzymanie tego jako zespołu na stale nie było potrzebne.
Nagrałem płytę i to jest zamknięty rozdział na tym etapie. Tym razem jest inaczej : WMQ to regularny zespół pracujący na próbach i mam nadzieję, że będzie grał dużo koncertów. W ciągu ostatnich 2 lat zrobiliśmy razem program na kilka płyt, ale skoncentrowaliśmy sie na jednej sesji i bardzo starannie dobraliśmy materiał. Ale zapraszam na koncerty – tam będziecie mogli usłyszeć jeszcze więcej!
Drugim bardzo interesującym projektem jest zespół z Dennisem Gonzalezem. W tym składzie grają jeszcze Marek Pospieszalski z kwintetu, i Jurek Rogiewicz z Pink Freud. W listopadzie zagraliśmy trasę i nagraliśmy w Trójkowym studio Im A. Osieckiej płytę z muzyką Gonzalesa, Komedy i moją. Dennis Gonzales to wszechstronny artysta, trębacz, malarz i poeta, myśliciel i szaman, bardzo ciekawa postać i przede wszystkim wspaniały człowiek i kompan do zabawy.
Poznaliśmy się za pośrednictwem Internetu choć jego twórczość znałem wcześniej, jego płyt słucham od lat. Dennis wspaniale odnajdzie w polskiej tradycji muzykowania, w której bardzo jest zakorzeniony mój umysł ale i otwiera nas na zupełnie nowe tory myślenia. Jestem bardzo zadowolony z naszej współpracy (próbek możecie poszukać w internecie, na moim fejsbukowym profilu oraz na My Space. Można tam obejrzeć flmiki z trasy, które zrobil Dennis ). Juz snujemy plany na przyszłość, chcemy zrobić trasę i nagrania w podwójnym trio moim i Dennisa . Ale najpierw płyta!
Trzeci projekt to praca nad nową płytą Pink Freud. Aktualnie trwa trasa klubowa z Pinkami i bawimy sie świetnie. Jest mnóstwo pomysłów do nowej płyty i myślę, że będziecie mile zaskoczeni.
W międzyczasie ukaże się parę rzeczy, które zrobiłem już jakiś czas temu. Zrobiłem płytę z Tymonem Tymańskim i z mnichami tybetańskimi w teatrze Off w Warszawie. Nagraliśmy z nimi koncert i mam nadzieję, że efektem tej niezwykłej współpracy będzie płyta. Współpracuję cały czas z projektem Freeyo czy pianistą Tomkiem Szwelasem, z którym nagraliśmy teraz bardzo ciekawy materiał.
[…] Wojtek Mazolewski wydaje się być ostatnio w szczytowej, muzycznej formie. W każdej odsłonie brzmi po prostu genialnie. W zeszłym roku wystąpił na festiwalu z nowym składem grupy Pink Freud doprowadzając publikę do prawdziwego, jazzowo-punkowego szaleństwa. […]