Kreatywne możliwości tworzenia nowych idei na obszarze szeroko pojętej popkultury wyczerpały się nadzwyczaj szybko. Właściwie od ponad dekady jesteśmy świadkami nieustannej penetracji dźwiękowej i wizualnej schedy po latach 80. Początkowo wydawało się, że krach mody na electroclash, będącej krzykliwą próbą powrotu do estetyki punku, nowej fali i electro, zakończy te ejtisowe bachanalia. Nic z tego – przesterowany witch house i zaszumiony hypnagogic pop pokazał dobitnie, że w latach 80. działo się w muzyce tak dużo, że okres ten jest w stanie być pożywką dla kolejnych mód. Bo oto dzisiaj młodzi producenci z pasją przerabiają kolejne gatunki sprzed ćwierć wieku – od plastikowego synth-popu po mroczny gotyk. Ba! Nie zapominajmy, że również hip-hop i techno mają swe źródła w tamtej dekadzie.
Tym razem koniec jest chyba bliski – nagrania ometkowane terminami „witch house” czy „hypnagogic pop” wydają się być już ostateczną formą eksploatacji ejtisowej skarbnicy brzmień. Śmietnikowa jakość tych produkcji sprawia, że można ich słuchać właściwie tylko na głośniczkach z laptopa – w konfrontacji z każdym lepszym sound systemem ponoszą sromotną klęskę. Ich wykonawcy nie sprawdzają się również „na żywo” – czego świadectwem chociażby koszmarny koncert Salem na ostatniej edycji festiwalu Primavera.
O wiele lepiej radzą sobie artyści odwołujący się do syntezatorowych brzmień rodem z klasyki kosmische musik. Przykładem chociażby ubiegłoroczne sukcesy Emeralds, którzy są po prostu świetnymi instrumentalistami. Nadzieje na podobne sukcesy rokuje Seth Haley, czarnoskóry producent z New Jersey, który po kilku nieoficjalnych wydawnictwach pod różnymi szyldami, debiutuje w ramach Ghostly International jako Com Truise z albumem „Galactic Melt”.
Swój pomysł na muzykę zawdzięcza… rodzicom, w których płytotece znalazł z jednej strony klasykę tanecznego funku, a z drugiej – synth-pop i kosmische musik. Połączenie tych (pozornie) odmiennych estetyk zaowocowało soczystym brzmieniem, które reprezentuje dziesięć umieszczonych na płycie nagrań.
Zaczyna się od zgrabnego arpeggio otwierającego kompozycję „Terminal”. Wątek ten powraca niczym bumerang w kilku następnych utworach – choćby „Hyperlips”, gdzie prowadzi do ambientowego zwieńczenia. Kiedy indziej amerykański producent modeluje brzmienie swych syntezatorów w stronę warczącego minimal wave („VHS Sex”), podniosłych tonów progresywnych klawiszy („Ether Drift”) czy najświeższego w tym zestawie skojarzeń bajkowego IDM („Brokendate”). Wszystko to podbite jest oldskulową rytmiką o połamanym metrum, wywiedzioną z elektronicznego funku i wczesnego hip-hopu. Te ciężkie, ale sprężyste bity nadają poszczególnym utworom tanecznej energii, nie redukując jednak melodycznego potencjału syntezatorowych pasaży („Air Cal”).
Oczywiście można by spisać całą listę artystów, którymi Haley się inspirował. Na pewno byłby na niej Grandmaster Flash, Sugarhill Gang, Prince, Tangerine Dream, J.D. Emmanuel, Harald Grosskopf, Stratis, Digital Emotion czy The Normal. Ale to nic złego. Wpływy te zostały pomysłowo przetworzone i efektem tego jest nośna muzyka, która spodoba się młodemu pokoleniu. A że starszy słuchacz wybierze jednak oryginały – to już przywilej jego wieku i doświadczenia.
www.myspace.com/ghostlyinternational
www.myspace.com/iamcomtruise
Ghostly International 2011
Ja uważam przeciwnie, moda nie jest motorem (napędzającym) rozwoju kultury, wręcz przeciwnie – blokuje na pewien okres tendencje panujące w muzyce (i we wszystkim innym) co powoduje utrzymywanie w miejscu jakiegoś trendu. Pół biedy jeśli trend (rodzaj muzyki) jest ok, na wysokim poziomie, ale jeśli jest to kicz, to nie sądzę aby był to motor napędowy…Moda może mieć pozytywny wpływ w tym sensie, że gdy powstanie jakiś nowy gatunek muzyczny (dobry, interesujący) i utrzyma sie przez długi czas na rynku to więcej ludzi zdązy go poznać…
gdyby nie moda, to nigdy by się te style nie wyodrębniły. tak sobie myślę… moda sama w sobie, jako jeden motorów kultury, to chyba nie jest nic złego, choć fakt – bywają mody wyjątkowo głupie i szkaradne.
słowo które najbardziej mnie przeraża to – moda [ na muzykę a właściwie na konkretny styl muzyczny ]
momentami już trochę przymula, ale się słucha 😉
Głowy nie urywa, ale dobrze się słucha. 🙂
No muszę przyznać, że płyta posiada super klimat!
dla mnie Galactic Melt to taka wypadkowa fascynacji New Wave/Italo Disco z klimatem tworczosci Boards Of Canada. „VHS Sex” katuje od paru dni przy okazji mniej oficjalnego klipu na youtube. Sabrina miala jednak potencjal 😉 a plyta… znakomita to moze za mocne slowo. na pewno doskonala na te pore roku. nie no, co sie bede krygowal, ta plyta jest zajebista 🙂
Faktycznie. Powrót do stylistyki lat 80-tych, pomimo, że rozpoczął się z dekadę temu, dopiero teraz przeżywa swoje „dni świetności” w disco, chillwave, synth-popie, new wave, electro, house, popie i pięknej kosmische musik, która mnie w ostatnich dniach atakuje choćby przy pomocy Sun Araw, Oneohtrix Point Never, Emeralds itp. Ta moda tylko dowodzi jak lata osiemdziesiąte były bogate w dźwięki. Oby trwała jak najdłużej. Sam album rewelacją nie jest, ale jest dobry, ma parę kosmicznych komet :>