Wpisz i kliknij enter

When Saints Go Machine – Konkylie

Niby nic takiego: połączenie lśniącego mirażu chłodnych syntezatorów z aranżacyjnym ciepłem to określenie pasujące do kilku bandów, a na widok tagu synth-pop niejeden się skrzywi „znowu?”. Błąd. O When Saints Go Machine nie bez przyczyny szepczą blogosfery, a niepodważalny (choć nie jedyny) atut, dzięki któremu nie sposób przejść obok nich obojętnie to Nikolaj Manuel Vonsild, dokładniej – jego głos. W najbliższy piątek na Festiwalu Tauron Nowa Muzyka będzie w końcu okazja, by przekonać się na żywo, o co chodzi z tym hypem i czy słusznie uznano ich w Danii za jeden z najciekawszych zespołów koncertowych.

Od początku „Konkylie”, gdy słuchamy Nikolaja, przed oczyma przewija się gęba Antony’ego, gdzieś z tyłu głowy majaczy wokalista Talk Talk lub Arthur Russell. Porzucamy te puzzle zadowalając się stwierdzeniem, że właścicielem tak potężnego (sic!) falsetu musi być zapewne wielki, czarnoskóry facet. I znowu pudło: trudno uwierzyć, oglądając wątłego Nikolaja, że generuje on taką moc i wprost fruwając po melodiach, zręcznie przebiera w tonacjach i nastrojach.

When Saints Go Machine to na oko mroczne, na ucho dojrzałe chłopaki z kopenhaskiego sąsiedztwa. W 2008 roku wygrali konkurs talentów w duńskim radio, dwa lata później otwierali Festiwal Roskilde. Choć na scenie istnieją od kilku lat, pierwszy materiał wydany na rynek skandynawski miał siłą rzeczy węższy zasięg rażenia. Rzeczywiście na rynku europejskim (i światowym) szerzej zaistnieli wydaną w styczniu w !K7 EPką „Fail Forever”. Podczas gdy numer z poprzedniej płyty cały czas zbiera żniwo (pod koniec czerwca ukazał się m.in. remiks Nicolasa Jaara), od kilku miesięcy żwawo śmiga już nowy materiał. Potencjalnie mniej dyskotekowy, ale równie przebojowy, nie tak eklektyczny, lecz nadal zróżnicowany, a artystycznie bardziej spójny.

Mając za punkt wyjścia przeciwstawną do popu brzmieniową alternatywę, WSGM sprytnie przetykają surowość syntezatorów z żywym instrumentarium kreśląc z rozmachem wizję romantycznego modern-popu. Wszak to wszystko piosenki, tyle, że niezwykłe. Bogate, organiczne dźwięki i utwory w średnim tempie to oś „Konkylie”. Pozorna nieprzystępność ciemnej materii, dzięki unoszącym się finezyjnie melodiom, zyskuje na komunikatywności. Etnicznym tłom wtórują ciekawe, z reguły filozoficzne, senne, tęskne, niepewne i niewesołe teksty (choć czasem jest zabawnie – „Kelly”), inspiracją których jest twórczość takich artystów, jak Nick Cave czy Morrisey. Nie ma mowy o banale.

Nad wszystkim unosi się mgiełka wykrzywionej nieoczywistości.

Tytułowe „Konkylie” w połowie nagrane w lesie letnią nocą, a w połowie w tunelu to eteryczna ballada na dęciaki i świerszcze. Dalej przeważa etniczny, perkusyjny background, przywołujący niekiedy skojarzenie z Fever Ray. Być może to echa niegdysiejszej współpracy z Christofferem Bergiem, co najbardziej słychać w „Church And Law” i „The Same Scissors”. Pierwszy rozpoczynają amorficzne smugi śpiewu, pianino i chóralne urywki, nie zapowiadające energii czającej się w niskich elektronicznych akordach, a która ścina krew zimną syntezatorową lawą. Hit! W drugim zaś przestrzenne synthy przemykają niczym srebrne pociągi, na które Nikolaj patrzył tworząc tekst utworu; podobno też można dosłuchać się sampli głosów turystów, których narzekanie na rachunek w knajpie nagrał Simon Muschinsky z zespołu. „Jets” promiennie transuje w plemiennym stylu (do akompaniamentu kuchennych naczyń, co jest sprawką brata Nikolaja), a „Kelly” buja w rytmie disco spod znaku Scissor Sisters i Hercules And Love Affair.

Mroczna – na pierwszy rzut oka – czwórka, zyskuje przy bliższym poznaniu.

„On the Move” to nieoczywista melancholia pod ciepłą elektroniką, „Whoever Made You Stand So Still” – miniaturowa podróż w dwóch tempach po onirycznej psychodelii w stylu retro z lat 70. wzbogaconej o klarnet i wiolonczelę. Harmonie wokalne „Konkylie” doprawiają większość materiału nutą folku; już przy poprzedniej płycie When Saints Go Machine dorobili się przydomku „Fleet Foxes bez gitar”. Choć te akurat powinny się pojawić obok paru innych instrumentów na występie live. O tym, że zespół uczynił z wokaliz Vonsilda kolejny instrument dobitnie świadczy „Add Ends”, pogodna piosenka rozpisana na harmonię wokalną i smyki.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że w inkarnacji gęsto użytych na płycie maszyn wziął udział pierwiastek naprawdę święty.

Finalnie pałamy już tak olbrzymią sympatią, że na końcu języka mamy żarliwe wyznanie dozgonnej przyjaźni, co najwłaściwiej byłoby przypieczętować wspólną imprezą.

EMI / !K7 | 2011







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
konst
konst
12 lat temu

świetnie się słucha.

Betty
Betty
12 lat temu

Wprost nie mogę się doczekać piątkowego wieczora!!! 🙂

trackback

[…] When Saints Go Machine nie mogę się uwolnić od czasu, kiedy w ręce wpadło mi ich promo, które wciągnęło mnie do […]

Polecamy

Islaja – Tarrantulla

Koniec ubiegłego roku przyniósł nowy album Merji Kokkonen, znanej wszystkim jako Islaja.