Przyznam szczerze, że po raz pierwszy o istnieniu autora „Chronowizora” dowiedziałem się od mojego przyjaciela. Usłyszałem, że jest on pochodzącym z Sochaczewa multiinstrumentalistą, dawnym muzykiem rockowej kapeli Exodus, skupionym na eksploracji obszaru współczesnej awangardy elektronicznej, mogąc pochwalić się przy tym wszystkim niezłym stażem festiwalowo – koncertowym oraz autorstwem muzyki do przedstawień teatralnych i filmów. Po takim dossier spodziewałem się, że debiut Komendarka w katalogu londyńskiej wytwórni, będzie czymś, na co warto zwrócić uwagę. Chyba każdy się zgodzi, że przecież postać seniora-eksperymentatora intryguje niemal zawsze i w każdej dziedzinie sztuki.
Niestety, po bacznym wysłuchaniu albumu słuchacz może mieć wrażenie, że potrawa, którą tym razem przyrządził Komendarek jest wysoce niestrawna. Utwory zdają się być za długie; problem bowiem polega na tym, że w jednym kawałku autor próbuje zmieścić kilka odrębnych stylistyk, co rzadko w muzyce kończy się dobrze, a z pewnością wymaga solidnej ekwilibrystyki, na którą nie każdego stać. Niekiedy prowadzi to do wręcz groteskowych rezultatów, jak w kompozycji „Chmury Wirtualnego Świata”, gdzie obok interesujących ambientowych plam, pojawiają się wprawiające w zakłopotanie, komiczne partie klawiszy, czy w „Atomowym Zegarze” z brzmieniem żywcem wyjętym z telewizyjnych prognoz pogody z lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Odstraszają też przesłodzone wokalizy, przepuszczone na domiar złego przez vocoder. Przez tego typu zabiegi można odnieść wrażenie, że autor nie do końca wie na jaką stylistykę chciałby się zdecydować; przeciwnie, chce mieć w każdej kompozycji wszystkiego po trochu. Z tego względu automatycznie tracą świetne kawałki, które również są na płycie. Zarówno utwór otwierający „Sprywatyzowany Mózg” z wspaniałą linią rozjeżdżającego się basu, jak i futurystyczne „Ogniste Języki” nie pozostawiają (przynajmniej dla mnie) wątpliwości, że właśnie tak powinna brzmieć współczesna, ambitna elektronika i tak powinna brzmieć reszta płyty Komendarka. Razem z „Kontrolerami Świadomości Ludzkiej” osadzonej na bliskowschodnich motywach, te kawałki stanowią wszystko co z tej płyty można dla siebie wynieść.
Dalej bowiem mamy już do czynienia tylko z zupełnie bezrefleksyjną hard house’ową młócką „Obróbka Umysłu” o industrialnym zabarwieniu i równie niezrozumiałym – co do intencji, czy pomysłu twórcy na formę – utworu finałowego. Jeśli słuchać tego albumu tylko pod kątem technicznej realizacji, to należałoby być bardzo zadowolonym. Słuchacz otrzymuje bowiem całą paletę barw generowanych przez analogowe i elektroniczne klawiatury, a co więcej wszystkie kawałki są bardzo dobrze wyprodukowane. Szkoda tylko, że zabrakło jednoznacznej artystycznej decyzji u autora płyty. Gdy stanął bowiem przed dylematem: zrobić muzykę przyszłości, czy nawiązać do archaicznych brzmień z początku ery keyboardów – wybrał jedno i drugie. Moim zdaniem, powinien skupić się na pierwszej ścieżce. W ten sposób słuchacz otrzymałby świetną, świeżo brzmiącą muzykę jutra, a tak musimy się ograniczyć do rytualnego zachwytu opartego na tym, że polskiemu muzykowi znowu udało się wydać coś za granicą.
Komendarek to artysta niezalezny i ekscentryczny muzycznie. Plyty polskiego weterana syntezatorow sa zawsze bardzo zroznicowane stylistycznie, kazdy wen znajdzie cos dla siebie (np. autor recenzji napisal, ktore utwory sie jemu podobaja). Ten artysta zawsze stawial na freeform w muzyce, i jak sam podkresla jego kompozycje grane na zywo nigdy nie zabrzmia jednakowo i nigdy nie zostana powtorzone, wiec dziwne to podjecie piszac ze Komendarek „nie moze sie zdecydowac co grac”, aczkolwiek jestem w stanie to przelknac bo pisala to osoba, ktora wczesniej nie miala stycznosci z tworczoscia WK. Czy ta plyta jest rzeczywiscie niestrawna? Raczej nie, mysle ze wieksze niestrawnosci sa po niektorych dokonaniach artystow prezentujacych „muzyke jutra”. Rozumiem pana Blazeja, ale pierwsze spotkania z Komendarkiem nie sa latwe, czego tez sam doswiadczylem na poczatku, ale potem bylo coraz lepiej i za to wielkie dzieki dla pana redaktora Jerzego Kordowicza.
Cóż, ja nawet nie nazwałbym tego porządną recenzją! To zlepek przemyśleń, bez większego ładu. A porównania brzmień z tej płyty do dźwięków wykorzystywanych w prognozach pogody w ubiegłbym wieku mija się z celem. Wiele płyt W. Komendarka brzmi nieszablonowo i o to chodzi właśnie w jego muzyce. Otwartość, dystans i brak wzorowania się na tej ”muzyce jutra” jak to zostało określone (sam nie wiem co miałoby to oznaczać). Brzmienie analogowych syntezatorów jest inne od tego co serwuje teraz każda stacja radiowa, dlatego wydaje się dziwne, lecz nie dla prawdziwych znawców gatunku. Pozdrawiam.
Zawsze możesz napisać własną recenzję. Będziesz mógł zastosować w niej wszystkie swoje głębokie przemyślenia. Jestem przekonany, że Krzysiek chętnie ją opublikuje. O, proszę, znalazłem nawet dla ciebie właściwe miejsce do jej zgłoszenia: https://nowamuzyka.pl/dolacz-do-nas/.
„Wiele płyt W. Komendarka brzmi nieszablonowo i o to chodzi właśnie w jego muzyce. Otwartość, dystans i brak wzorowania się na tej ”muzyce jutra” jak to zostało określone (sam nie wiem co miałoby to oznaczać).”
Nieszablonowość to jedno, niespójność stylu to drugie. To co nazwałem „muzyką jutra” i „futurystyczną elektroniką” jest wskazane na przykładach utworów z płyty, które odebrałem jako bardzo udane.
„Brzmienie analogowych syntezatorów jest inne od tego co serwuje teraz każda stacja radiowa, dlatego wydaje się dziwne, lecz nie dla prawdziwych znawców gatunku”
Chybiony zarzut. Nigdzie w recenzji nie napisałem, że mam coś przeciwko brzmieniu analogowych syntezatorów. Wesprę się cytatem: „Jeśli słuchać tego albumu tylko pod kątem technicznej realizacji, to należałoby być bardzo zadowolonym. Słuchacz otrzymuje bowiem całą paletę barw generowanych przez analogowe i elektroniczne klawiatury, a co więcej wszystkie kawałki są bardzo dobrze wyprodukowane.”
Chodziło mi tylko, o to, że to, co w niektórych utworach robi Komendarek z ich brzmieniem nie do końca mnie przekonuje, i stąd być może niezbyt czytelna uwaga o skojarzeniu z brzmieniem keyboardów (które są przecież czymś innym, niż syntezatory). Współczesne stacje radiowe nie mają tu nic do rzeczy. Nie kieruję się takimi kryteriami. Pozdrawiam również.
Recenzent wykazal sie slaba znajomoscia muzyki elektronicznej przyznajac sie ze nie zna czolowego eksperymentatora jakim jest Komendarek. Pierwsza panska recenzja i taki wstyd, ale mniejsza z tym. Komendarek jest artysta muzycznie ekscentrycznym i bardzo nieszablonowym i oczekiwanie od jego muzyki jakiegos homogenicznego brzmienia jest nie na miejscu. Rytualny zachwyt? Ostatnie kilka plyt WK zostalo wydanych przez wytwornie amerykanskie i niemieckie, to bardzo znany muzyk w kregach analogowej muzyki elektronicznej.
To nie jest moja pierwsza recenzja szanowny Panie na tym portalu, radzę lepiej poszukać (również pod pseudonimem kugiesześć). Na co dzień zajmuję się raczej jazzem, ale również i elektroniką. Co do wstydu, to sądzę, że byłby wtedy gdybym udawał, że znam artystę, o którym słyszę po raz pierwszy. Każdy w jakimś momencie styka się z czymś nowym – również w muzyce. I z tym albumem poznałem Komendarka. Tyle. Pozwoli Pan również, że to jakie mam oczekiwania wobec muzyki pozostanie moją kwestią. Nie oceniałem płyty w kontekście poprzednich dokonań artysty (gdyż ich nie znam) i jako recenzent mam do takiego podejścia pełne prawo. A z tego, że jest znany, nie wynika, że nagrał dobrą płytę. I przekazaniu tego miało służyć zdanie o „rytualnym zachwycie”.
Komendarek skończył się na „Fruwającej lalce”. Rzekłem.