W niedzielę 16 października Michał Jacaszek zakończy tegoroczny Unsound Festival koncertową prezentacją swej najnowszej płyty „Glimmer”, która na początku listopada ukaże się w Polsce (Gusstaff), a na początku grudnia na Zachodzie (Ghostly International). Rozmawialiśmy z nim z tej okazji.
– Twój poprzedni album – „Pentral” – był odmienną propozycją od Twych wcześniejszych dokonań, a pomimo to okazał się sukcesem niemal na miarę słynnych „Trenów”.
– To zależy, co rozumiemy pod pojęciem „sukcesu”. Patrząc z perspektywy czasu uważam, że na pewno był to sukces artystyczny. Natomiast muszę przyznać, że wielu słuchaczy i krytyków było rozczarowanych, ponieważ miało wobec tej płyty zupełnie inne oczekiwania. Podczas, kiedy „Treny” były wielokrotnie wznawiane, to „Pentral” – nie.
– W zeszłym roku objawiłeś się w pełni jako kompozytor muzyki filmowej – na potrzeby popularnej „Sali samobójców”. Jak wspominasz to doświadczenie?
– Praca przy filmie jest bardzo ciekawa, choć nie aż tak, jak tworzenie autorskiej muzyki. Trzeba bowiem iść na kompromis z wymaganiami reżysera, podporządkować się obrazowi. Ale to świetne doświadczenie, kiedy widzi się potem w kinie, jak muzyka pracuje z filmem na wspólny efekt. Co ciekawe – Jan Komasa zamawia muzykę do swych obrazów… zanim powstaną zdjęcia. Dlatego stworzyłem odpowiednie dźwięki jedynie na podstawie jego słownych sugestii. Wysłałem mu zestaw kompozycji, a on wybrał z nich te, które najbardziej mu odpowiadały. I o dziwo – zdało to egzamin.
– Planujesz kontynuację wątku filmowego?
– Nawiązałem niedawno współpracę z Grupą Smacznego – twórcami animowanego serialu dla dzieci – „Mami Fatale”. To ciekawa produkcja, promująca ideę slow food w opozycji do fast food. Moje dzieci po obejrzeniu kilku roboczych odcinków, mają już większy apetyt na domowe jedzenie. (śmiech). A potem następna animacja – ekranizacja wydanego niedawno u nas cyklu opowieści „Basia”. Oba soundtracki będą w jakimś stopniu odwoływać się do mojej pierwszej płyty – „Lo-Fi Stories” – ale ponieważ mają ilustrować filmy dla dzieci, będzie nieco mniej psychodelii.
– Sukces „Trenów” sprawił, że pojawiło się spore zapotrzebowanie na Twoje koncerty. I okazało się, że świetnie sobie z tym poradziłeś. A podejrzewam, że wyjście do widzów nie było dla Ciebie łatwe.
– To prawda, moją domeną była wcześniej praca w zaciszu studia. Ale nawiązałem współpracę z dobrymi, wykształconymi klasycznie muzykami, którzy zapewniają piękne, żywe brzmienie i po prostu robią dużą robotę za mnie. Moja rola polega na samplowaniu i miksowaniu tych dźwięków w jedną całość. Ale to dzięki tym muzykom moje kompozycje zabrzmiały przekonująco podczas występów.
– Dałeś ostatnio wiele koncertów za granicą – choćby we wspaniałych przestrzeniach sakralnych w Porto czy na londyńskim festiwalu Alpha-Ville. Który z nich uznajesz za najcenniejsze doświadczenie?
– Właściwie to każdy wyjazd był fajny! Ale za wyjątkowy mogę uznać występ w Atenach – w genialnie wyposażonym Onassis Cultural Centre. „Pentral” zabrzmiał tam w systemie dookolnym w komfortowej sali dla świetnej publiczności. W Londynie zagrałem z kolei już materiał z „Glimmer” – i również dobrze się tam sprawdził.
– „Glimmer” ukaże się w cenionej wytwórni Ghostly International. Jak nawiązała ona z Tobą kontakt?
– To zasługa „Trenów”, które ukazały się za granicą i dotarły do wielu różnych osób. Kiedy pojechałem do Nowego Jorku na tamtejsza edycję Unsound Festivalu, jeden z menedżerów Ghostly International spotkał się ze mną i zaproponował mi wydanie kolejnego materiału. Wysłałem im więc nowe kompozycje, a oni je zaakceptowali i postanowili opublikować.
– Najważniejszą zmianą na „Glimmer” jest to, że rezygnujesz ze smyczków na rzecz nowych instrumentów – klarnetu, klawesynu i metalofonu.
– Lubię badać coraz to inne przestrzenie dźwiękowe. Ponowne użycie smyczków byłoby wtórne wobec „Trenów”. Klarnet i klawesyn zabrzmiały równie pięknie i poruszająco, ale inaczej. Początkowo sięgnąłem również po trąbkę i flet, ale te instrumenty nie pasowały – rozbijały materiał, rodziły jakieś niepotrzebne skojarzenia z jazzem. Będę dalej kontynuował te eksperymenty z różnymi barwami. Co nie oznacza, że kiedyś znów nie wrócę do smyczków.
– Barwy i harmonie klawesynu przywołują skojarzenia z barokiem.
– Barok fascynuje mnie od dawna, szczególnie Bach, Purcell czy Biber. Głęboko dotyka mnie barokowa kameralistyka. Stąd te bezpośrednie inspiracje, Używam barokowych sampli, krótkich, mocno zmanipulowanych, ale zachowujących surowy charakter dawnych brzmień.
– A metalofon?
– To uproszczona wersja wibrafonu. Pochodzące z niego dźwięki to tylko dodatek spoza kręgu baroku. Kupiłem go niedawno i ponieważ jest prosty w obsłudze, sam na nim zagrałem.
– Elektroniczne dźwięki na „Glimmer” są bardziej rozwichrzone i chmurne niż na „Trenach”, momentami ocierają się nawet o… noise. Skąd taki pomysł?
– To nie intelektualna kalkulacja. Tworzę muzykę intuicyjnie. Być może te mocniejsze dźwięki wynikają z chęci bardziej radykalnego oddania napięcia między tym, co delikatne i kojące, a tym, co brudne i hałaśliwe.
– I tu dochodzimy do konceptu płyty…
– Rzeczywiście, za każdą moją płytą stoi jakaś idea, mniej lub bardziej określona. W przypadku „Trenów” czy „Pentral” było to oczywiste. Tutaj może mniej. Zdecydowałem się na tytuł „Przebłysk”, bo przy tworzeniu tej muzyki towarzyszyła mi podświadomie chęć wywołania wrażenia przebijania się przez zasłonę rzeczywistości jakiegoś nieuchwytnego piękna. Stąd te brudne dźwięki – to kurtyna, zza której dobiegają czyste melodie akustycznych instrumentów. W ten sposób wyrażam swoją tęsknotę za niewidocznym tutaj pięknem.
– Przed Tobą koncert w szczególnym miejscu – krakowskiej synagodze Tempel.
– Widziałem ją na zdjęciu. Myślę, że jej bogata, złota ornamentyka może dobrze korespondować z muzyką z „Glimmer”. Nie znam jednak akustyki tego miejsca – a to podstawowa rzecz.
– Nieco później wystąpisz w ramach festiwalu C3 w „świątyni techno” – berlińskim klubie Berghain. To zupełnie inne wyzwanie?
– Rzeczywiście, to industrialna przestrzeń, czyli inne okoliczności estetyczne, bo klub mieści się w dawnej centrali telefonicznej. Ale to nie tylko miejsce imprez techno, choć słynie głównie ze swych dark roomów. (śmiech) W Berghain odbywają się również prezentacje muzyki elektro-akustycznej. Niedawno miał tam miejsce ciekawy festiwal „Lux Aeterna”, poświęcony wymiarowi transcendentalnemu w muzyce, na którym wykonywano choćby utwory Alberta Aylera czy Györgi Lygetiego. Teraz zagram w Berghain w ramach festiwalu C3, który odbędzie się również w Essen i w Gdańsku. Zaprezentuję materiał z „Glimmer” oraz „Treny” w wersji „unplugged” z barokowym zespołem Silva Rerum.
– Wygląda na to, że rok 2011 jest dla Ciebie wyjątkowo bogaty w różne projekty.
– To prawda. A przede mną jeszcze dwa następne! (śmiech) W lecie zagrałem z Paulem Wirkusem w Sopocie reinterpretacje utworów francuskiego kompozytora Olivera Messiaena, który w m.in. w swej muzyce zreinterpretował… głosy ptaków. Obecnie pracuję nad tym materiałem w studiu – nagrałem z Paulem partie perkusji, teraz dogrywam fortepian i odgłosy przyrody. Drugi projekt jest wokalny – to metafizyczna poezja angielska z XVII wieku improwizowana w barokowym stylu przez portugalską śpiewaczkę Magnę Ferreirę. Po raz pierwszy zaprezentowałem ten program na tegorocznym festiwalu Transvizualia. A potem – mam nadzieję, że również trafi on na płytę.
no bardzo bardzo to się zapowiada :))