Na współczesnej scenie elektronicznej tak naprawdę wcale nie ma zbyt wielu utalentowanych kobiet. Tym bardziej należy zwracać uwagę na ciekawe debiuty, firmowane przez próbujące się przebić w tym zdecydowanie zmaskulinizowanych światku producentki. Najnowszą z nich jest pochodząca z Nowego Jorku – Stefny Winter.
Dorastała w słońcu Kalifornii otoczona taneczną muzyką. Matka zachwycała się klasyką electro, a starszy brat odkrył dla niej house i techno. Nic więc dziwnego, że zafascynowana klubową elektroniką, zaczęła didżejować po przeprowadzce do Denver w 1996 roku. Początkowo grała modny wtedy drum`n`bass, by z czasem przejść w stronę bardziej prostej rytmiki. Po przenosinach do Nowego Jorku zafascynowała się minimalem – i właśnie w tym stylu grywała w takich klubach, jak Bunker czy Resolute. Z czasem o jej setach zrobiło się na tyle głośno, że z powodzeniem występowała w modnych lokalach Anglii, Niemiec i… Japonii.
Produkcję własnych nagrań rozpoczęła stosunkowo późno – bo dopiero pod koniec minionej dekady. Ale od razu zwróciła na siebie uwagę znanych wytwórni – niemieckiego Contexterriora i kanadyjskiego Archipela. Po serii udanych winylowych dwunastocalówek, w końcu zrealizowała materiał na pełny album. Ponieważ w dużej części powstawał on, kiedy była w ciąży – ma wyjątkowo osobisty charakter. Jak to przekłada się na muzykę?
Pierwszy segment płyty to wysokiej próby minimal. Winter zgrabnie wpisuje w tę estetykę różne odmiany muzyki tanecznej. Zaczyna się od miękkiego house`u, w którym mruczący pochód zmysłowego basu niesie przetworzony głos małego przybysza z kosmosu („Baby Alien”). Potem rytmika staje się mocniejsza – bo producentka sięga po energetyczny tech-house zogniskowany na pohukujących loopach („Squeeze”). No i wreszcie rozbrzmiewa zredukowane techno – wypełnione chrzęszczącymi efektami o przestrzennym charakterze („Sketches Of Xanthellae”). Zestaw ten kończy się w podobnym stylu – podrasowanym subtelnie na dubową modłę hipnotycznym „When The Rain Fell”.
Ten jamajski wątek dochodzi w pełni do głosu w następnej kompozycji. Tym razem Winter uwalnia się od minimalowych ograniczeń i sięga po masywne pulsacje basu i bitu, konstruując z nich rezonujące metalicznymi perkusjonaliami dub-techno („Blood Orange And Rose”). Kolejne nagrania uderzają już mocną klubową energią – a jest to najpierw dynamiczne techno eksplodujące przesterowanym zawodzeniem rave`owego basu („Soaked”), a potem bogato zaaranżowany tech-house wypełniony sonicznymi tonami rwanych klawiszy („Lucust”). Kontrapunktem dla tych jednoznacznie tanecznych produkcji jest relaksacyjne downtempo osadzone na połamanych breakach rodem z klasycznego hip-hopu („Colors”).
Na finał amerykańska producentka jeszcze bardziej urozmaica styl swych kompozycji. W ten sposób dostajemy chyba najlepszy utwór w zestawie – seksowne techno przewiercone acidowym loopem i podlane industrialnym tłem o chmurnym brzmieniu („Tea Minus Milk”). Świetnie wypada też dudniący miarowym bitem spowolniony dub-house`u z ciekawie wykorzystanym samplem dawno nie słyszanego w nowej elektronice didgeridoo („In The Orange Room”). Te egzotyczne brzmienia ciekawie korespondują z umieszczonym nieco wcześniej deep house`m – bo też podbiają go jamajskie wibracje („From Here To There”). Całość kończy zaskakujące electro wymodelowane na minimalową modłę – dalekie echo gotyckich dokonań zapomnianego już duetu Adult. („Wind Walker”).
Pomimo dosyć szerokiego wachlarza gatunkowego, jaki Stefny Winter zaproponowała na swym debiutanckim albumie, całość wypada nadspodziewanie spójnie. Amerykańska producentka zadbała bowiem, aby jej kompozycje miały podobne brzmienie – czujne, skupione, zwarte, momentami kobieco zmysłowe, a kiedy indziej – mocno energetyczne. Trochę jej płyta przypomina bardzo udany debiut Cio D`or sprzed trzech lat – ustawiając ją tym samym w szeregu najciekawszych producentek klubowej elektroniki ostatnich sezonów.
Archipel 2012