
Kawał znakomitej roboty.
Dan Duncan zaczynał tworzyć swoje pierwsze taneczne produkcje na początku lat 90. I szybko stał się jednym z pionierów klasycznego drum`n`bassu, działając w tak znanych na tej scenie projektach, jak Babylon Timewarp czy przede wszystkim Intense. Przełomem w jego karierze okazało się jednak spotkanie w samolocie lecącym do Hiszpanii tamtejszego producenta – Igora Tchkotoua. Od słowa do słowa – i na początku minionej dekady narodził się duet Pig & Dan, którego muzyka miała zdecydowanie inny charakter – bo bliska była niemieckiemu tech-house`owi, który wtedy zaczynał właśnie podbijać najmodniejszy kluby na kontynencie i na Ibizie.
Początkowo duet publikował swe nagrania nakładem własnej wytwórni Submission, ale kiedy zaczęły one zdobywać coraz większą popularność, lukratywny kontakt podsunął tworzącym go producentom sam Sven Väth. W ten sposób Pig & Dan trafili do stajni Cocoona, dzięki czemu ich akcje na klubowej scenie poszły jeszcze bardziej w górę. Druga połowa ubiegłego dziesięciolecia to już ogromne sukcesy Duncana i Tchkotoua – mierzone wielkimi imprezami granymi na całym globie i znakomitą sprzedażą ich kolejnych utworów w serwisie Beatport. Podsumowaniem tej oszałamiającej kariery okazał się wydany w 2007 roku pierwszy album projektu – „Imagine”. Dokładnie w pięć lat od tamtego czasu dostajemy długo oczekiwanego następcę bestsellerowego debiutu. Tym razem nowa płyta duetu ukazuje się w barwach zupełnie innej tłoczni – szkockiej Somy.
Już pierwszy utwór idealnie wprowadza nas w klimat aktualnej muzyki projektu. „Powder” to perfekcyjnie przyrządzony klubowy killer – lokujący się w formule minimalowego tech-house`u o mocno zbasowanym brzmieniu. Podobnie wypadają następne nagrania, z których każdy z powodzeniem może stać się parkietowym wymiataczem – to ozdobiony kosmicznym motywem „Breadrin Beats”, wiedziona wyrazistą wstawką wokalną „Insomnia” i podrasowany trance`ową partią dramatycznych klawiszy „Doing It For Itself”. Duncan i Tchkotoua nie wymyślają tutaj prochu – koncentrując się na motorycznych bitach i masywnych liniach basu tworzą jednak porywające wręcz podkłady rytmiczne, które potem tylko dopracowują w oszczędny sposób energetycznymi efektami.
Wspomnieniem klasycznego minimalu z minionej dekady jest tutaj „Amy” – z gorącym motywem latynoskich perkusjonaliów, od razu przywołującym wspomnienie dokonań Ricardo Villalbosa. Potem znów duet wraca do dynamicznego tech-house`u, czego efektem są utwory „Natives” i „Lone Ranger”. W pierwszym nich trafiamy znów na zapożyczenie z europejskiego trance`u – jakiego nie powstydziłby się sam Paul Van Dyk. A drugie – zaskakuje żrącym loopem oplecionym furkoczącym pochodem przesterowanego basu.
Wszystko to jest tutaj jednak jak najbardziej na miejscu – bo następne nagrania przynoszą jeszcze cięższe brzmienia. W „Keep It Coming” uderzenia bitu stają się coraz twardsze, a towarzyszą im zgrzytliwe akordy klawiszy wsparte atakującymi zewsząd pohukującymi efektami. A „Liberation” to już całkowicie siarczyste techno – uderzające warczącym pulsem basu i acidowymi smagnięciami syntezatorów. Całość wieńczy jednak bardziej przestrzenna kompozycja. Choć „The Nurse” to także techno – to osadzone na szeroko rozlanym tle i wypełniona pastelowymi pasażami lirycznych klawiszy.
Posłuchajcie tej płyty bez uprzedzeń – to naprawdę kawał znakomitej roboty. Oczywiście, nie ma tutaj mowy o żadnym nowatorstwie – te nagrania zrealizowane są jak najbardziej po bożemu, ale ich producentom udało się je tak wymodelować, że prawie każde eksploduje niesamowicie pozytywną energią. Pig & Dan robią muzykę dla wielkich i modnych klubów – nie siląc się przy tym na żadne pretensje do awangardy czy undergroundu. To komercyjna elektronika – ale w jak najlepszym wydaniu.
Soma Quality Recordings 2012

Ameryki nie odkryli…ale same sztosy nie da się ukryć, fajna płyta 🙂