Tajemnicze postacie, których twarze ukryte były za goglami do nurkowania z lustrami w miejscu prześwitującego szkła, wkroczyły na scenę przy aplauzie blisko 600 osobowej publiczności i pewnym krokiem skierowały się w stronę instrumentów. Na telebimie wyświetliły się artystyczne obrazy, z głośników zaczęły dobiegać pierwsze dźwięki syntezatorów – rozpoczął się koncert zespołu Bokka.
Budują wokół siebie zagadkowy kokon, przez który ciężko się przebić. Nie zdradzają swoich personaliów, stosują sceniczny kamuflaż i – jak się okazało – nie rozmawiają z fanami podczas występów na żywo, ograniczając swoją komunikuję z nimi do napisów wyświetlanych na ekranie. Tak, Bokka to ciekawy przypadek na polskiej scenie muzycznej. Łącząc zgrabnie pop z elektroniką zdołali zwrócić na siebie uwagę serwisu Pitchfork, naszych rodzimych mediów i sporą część słuchaczy. Jednym słowem – hype na maxa.
Nie ma się co oszukiwać, zespół dokładnie prześledził na czym polega sukces takich bandów jak The Knife, Bat for Lashes czy Austra i wyciągnął z tego cenne lekcje, przekuwając je następnie na praktykę. Młode pokolenie słuchaczy w naszym kraju spragnione jest obecnie melodyjnej elektroniki, przy której można i potańczyć i pokontemplować. Bokka odpowiada w pełni temu zapotrzebowaniu. A, że robi to z klasą, to tylko należy przyklasnąć.
Dlatego nie dziwi mnie, że we wrocławskim Eterze zjawiło się w niedzielny wieczór 23 lutego aż tyle ludzi. Klub może nie był wypełniony po brzegi, ale pod scenę nie było łatwo się dostać. A na niej działy się rzeczy naprawdę ciekawe. Wokalistka – drobna blond kobieta w białym kombinezonie, i we wspomnianych wyżej goglach, skupiała na sobie uwagę subtelnymi ruchami i urokliwym wokalem. Podobnie jak pozostali członkowie kapeli, którzy generowali za pomocą syntezatorów, gitar oraz żywej perkusji dość zwartą i artystycznie przekonującą wizję. A składały się na nią dynamiczne, pulsujące energią utwory, które przeplatały się z lirycznymi, uduchowionymi kompozycjami.
Muszę przyznać, że o ile w materii tanecznej Bokka radziła sobie bardzo dobrze (rewelacyjne wykonanie „K&B” czy „Reason”), o tyle w wersji „balladowej” nie przekonywała do końca. Nie udało się zespołowi wytworzyć odpowiedniego nastroju i atmosfery, która hipnotyzowałaby publikę. Dopiero przy głośnych, intensywnych bitach i podkręceniu tempa można było poczuć „to coś”. Pomimo tego występ warszawiaków oceniam pozytywnie. Niecodzienne, zaaranżowane z pomysłem show, każe myśleć o Bokka z uznaniem.