Jak brzmi free-jazzowa supergrupa w studyjnej odsłonie?
Na początku było nietuzinkowe trio Fire! Poza liderem – cenionym, improwizującym saksofonistą – Matsem Gustafssonem (The Thing) w jego skład wchodzili jeszcze Johan Berthling (Tape) oraz bębniarz Andreas Werliin (Wildbirds & Peacedrums). Po wspólnym nagraniu 3 płyt, w tym z gościnnym udziałem Jimego O´Rourke oraz z Orenem Ambarchim, na 4-tym longplay’u muzycy sięgnęli do formuły rozbudowanych jazz orkiestr w duchu Sun Ra Arkestra czy Charlie Haden’s Liberation Orchestra. Z tego pomysłu powstało „Exit” czyli pierwszy niezwykle dobrze przyjęty album rozbudowanego do 28 osób projektu Fire! Orchestra. Materiał zawierał zapis koncertu, który odbył się w słynnym klubie Fylkingen w Sztokholmie, w czerwcu 2012. Po niespełna 1,5 roku (w międzyczasie wyszedł jeszcze mocno limitowany „Second Exit”) od premiery „Wyjścia” przyszedł czas na „Wejście” i tak o to doszło do zarejestrowania studyjnego materiału supergrupy składającej się z najlepszych jazzowych/avant-rockowych muzyków Skandynawii, by wspomnieć Dana Berglunda z nieodżałowanego E.S.T., Magnusa Broo (Atomic, 4 Corners) czy Martina-Kuchena (Angles 9).
Pierwsze co rzuca się w uszy w porównaniu z koncertową odsłoną projektu to, że najnowszy materiał bardziej zwraca się ku rejonom rockowym (miejscami kojarząc się nawet z dokonaniami Mars Volty!), niemniej jednak cały czas mamy tutaj mocny filar w postaci transowych poczynań sekcji rytmicznej na której grzbiecie wspinają się kolejne improwizowano-noise’owe wycieczki częstokroć kąsających się nawzajem popisów solowych.
Part 1
Całość dzieła rozpoczyna motyw grany na pianinie Fender Rhodes, do którego dołączają po kolei: autorka tekstów z płyty Mariam Wallentin, wokalista szwedzkiego Silverbullit Simon Ohisson oraz urodzona w Etiopii Sofie Jernberg, osnuwając nas powoli rozpędzającym się śpiewem:
„Let us all go…
let them all go…
let it all go…
feel it all go…”,
który przemienia się w eksperymentalnie sprzęgane nici z elektrycznych gitar. Po krótkim wyciszeniu pierwszeństwo w podkładzie przejmuje perkusja, która bluesowo groove’ując zawiązuje dialog z deklamującą Wallentin stwarzając klimat znany chociażby z płyty „Cherry Thing”, kiedy to macierzyste trio Gustafssona poromansowało z pasierbicą Dona Cherry’ego. Podobnie jak na „Exit” również na „Enter” wibracje strun głosowych potrafią zmienić się w instrument i tak o to wokal 1/2 duetu Wildbirds & Peacedrums przeobraża się miejscami w swego rodzaju trąbkę, wpasowującą się w otchłań o bezgranicznych rejestrach uwolnionych dęciaków (13 sztuk!). W pierwszej części wyjaśnia się też pozornie alogiczne nazewnictwo albumowego dyptyku, odnoszącego się do uniwersalnej teorii „koła życia”:
„You’ve got to Exit to Enter and Enter to Exit”.
Part 2
Druga część tej niespełna 55-minutowej suity to ukłon w stronę The Beatles gdyż kanwą numeru jest szkielet z genialnego „Tommorow Never Knows”. Od samego początku zderzamy się z energetycznym rockowym pociągiem, a za mikrofonem pojawia się tym razem sam Ohisson, którego najbliższym towarzystwem są w tym wypadku organy. Plemienny trans, moc i pozahoryzontalna wolność! W okolicach 6 minuty rozpędzona lokomotywa rozbija się o serię niczym nieskrępowanych trzasków, szumów i sprzężeń, które po bezwzględnej słuchowej masakrze zostawiają nas na polu bitwy spowitym żałobną, dęto-blaszano-drewnianą orkiestracją.
Fire! Orchestra – „Enter Part Four”
Part 3
W 3 części na dzień dobry serwowane jest eksperymentowanie z głosem w elektronicznej posypce. W połowie numeru narastające brzmienie trąb, puzonu, klarnetu, tuby, saksofonów i ich lirycznie krocząca rytmizacja przywołuje na myśl psychodeliczne dokonania orkiestry Mingusa, ale dopiero okolica 13 minuty przynosi nam obezwładniający finał, z niezliczoną liczbą ścieżek melodycznych i amelodycznych, wobec których słuchacz jest totalnie bezbronny, może tylko stać jak słup soli i poddać się strumieniowy muzycznej świadomości.
Part 4:
Tematem z początku „Enter” rozpoczyna się też ostatnia część albumu. Poza klawiszem, lejtmotyw ogrywa tym razem też sekcja rytmiczna i instrumenty dęte, które kaskadowo schodzą po kolejnych nutach wiodącej melodii. Trójca wokalistów domyka klamrę śpiewając unisono początkowy tekst, poprzedzając go oznajmieniem:
„This is not a dream, this is an awakening…”.
W przypadku ostatniego dzieła Fire! Orchestry mam poczucie, że sen i przebudzenie raczej nawzajem się przenikają, niż następują po sobie, choć niewątpliwie stężenie uwolnionego hałasu na tej płycie potrafiłoby niekiedy obudzić umarłego. Od początku wiadomym było, że po odświeżającym i spektakularnym „Exit” kolejna odsłona tego projektu w znanej już formule nie będzie miała takiej siły zaskoczenia jak debiut, niemniej jednak rezygnując z patrzenia na kolejność wydawnictw, „Enter” nie ustępuje w niczym swojemu poprzednikowi. W końcu „wyjście z” jest jednocześnie „wejściem w”…
30.05.14 | Rune Grammofon
www.facebook.com/fireorchestra
www.earthwindand.com
www.discogs.com/artist/3126579-Fire%21-Orchestra
Dzięki, nie omieszkam sprawdzić 🙂
Bardzo dobry album, lecz nie ma tego efektu wow, jak zresztą sam kolega redaktor zauważył, jaki był w przypadku poprzedniego krążka.
– „4-tym longplay’u muzycy sięgnęli do formuły rozbudowanych jazz orkiestr w duchu Sun Ra Arkestra czy Charlie Haden’s Liberation Orchestra.” ——> z pewnością! Choć też dodałbym do tego grona inspiracji fantastyczny projekt już nieżyjącego Lawrence’a „Butch” Morrisa – Nublu Orchestra. Warto też wspomnieć, że całkiem niedawno pojawił się nowy album wspomnianego wyżej zespołu Angles 9. Płyta nosi nazwę „Injuries”. Polecam :-).