Cztery ambientowe etiudy zapowiadają nowy album szamana z południa Polski.
Potencjał Łukasza mogliśmy poznać przy okazji premiery albumu „†Ω‡Ω†” (nasza recenzja jest tutaj), który oscylował w tematach zbliżonych do dub techno, witch-house’u oraz mrocznego electro. W maju tego roku Poleszak ponownie wydaje, a płyta „Open Doors” (recenzja tutaj) staje się świetną okazją do odświeżenia klimatu brudnego punku i rave’u z końca lat sześćdziesiątych. Tym razem mamy do czynienia z inną estetyką. To swojego rodzaju prolog do nadchodzącej trzeciej części trylogii a zarazem jej ostateczne zwieńczenie. Produkcja jest zlepkiem najlepszych stron ambientu, techno oraz lansowanej przez Wudeca muzyki trippintronic.
Zaczynamy od „Lacus” z rozbudowaną na ponad dwadzieścia minut aranżacją. Liczne zakłócenia oraz szmery wprowadzają ponury i niebezpieczny klimat. W tle słychać spadające krople wody, wydzielające się z rur gazy oraz przeciągnięte przez filtr echa oraz delay tępe dźwięki blachy. Czuję się trochę jak na dnie oceanu, gdzie jestem prawdopodobnie ostatnim członkiem zatopionego statku. Na pokładzie zostało jeszcze trochę powietrza, więc staram się rozpoznać sytuację i wydostać z tego docelowego grobu. Nagle odczuwam trzęsienie dna oceanu a statek zaczyna opadać i zbliżać się do urwiska z nieskończoną czarną głębią. Na szczęście zatrzymał się kilka metrów od tej spektakularnej czarnej dziury. Syreny alarmowe przywróciły mi świadomość a za oknem z prawej burty zauważyłem zbliżające się w moją stronę światła. Napędzane potężnym subbasem pojazdy otoczyły mój wrak i wysłały sygnał na stację odbiorczą.
W „Silva” dowiaduję się, że trafiłem na terytorium podmorskich piratów a statek w którym się znajduję został ostrzelany przez działa tutejszych korsarzy. Silne uderzenia stopy, syntezatorowe arpeggia oraz pękające nity spajające stalową konstrukcję promu zwiastują moment spotkania. Dzikie głosy załogi już są na moim terytorium. Jak się skończy to spotkanie? Pomalowane na biało ciała były pierwszym i ostatnim obrazem jaki wówczas zobaczyłem, gdyż jeden mężczyzn uderzył mnie kolbą karabinu w głowę a ja straciłem przytomność. Po zrobieniu podwodnego pomostu pomiędzy naszymi statkami przeniesiono mnie na okręt docelowy. Obudziłem się w nieznanym mi miejscu. Wydrążone tunele świadczyły o pracy ludzkich rąk oraz o ogromnej konsekwencji w działaniu. Ktoś tutaj szukał czegoś naprawdę cennego.
„Desertum” przywitało mnie podziemnymi wybuchami oraz uciętymi wokalami. Warczący bas niósł nieokiełznaną stopę oraz orientalną syntetyczną trąbkę. Zdałem sobie sprawę, że jestem w jakiejś kopalni głęboko pod dnem oceanu. Kiedy doszedłem na skraj tunelu, wstąpiłem do ogromnej komnaty wypełnionej setkami ludzi z ciężkim sprzętem do eksploatacji tutejszych złóż. Jestem więźniem! – Uświadomiłem sobie swoje fatalne położenie.
„Insula” rozpoczyna się niebiańskimi pasażami padów z ich kojącym działaniem. Chwilę później nadchodzi wibrujący bas oraz szklane synthy z ich niepokojącą częstotliwością. W połowie utworu pojawiają się funkowe dźwięki z surowym bitem, które wespół z kwaśnymi syntezatorami powodują wyłom w strukturze skały. Jeden z uwięzionych daj mi znak, że to planowana od dłuższego czasu ucieczka. Dostałem kombinezon oraz butle z tlenem. Chwilę później skała utrzymująca miliardy ton wody runęła z całym impetem na to miejsce udręki. Ciągle niepewny najbliższych chwil unosiłem się ciągle do góry. Kiedy ujrzałem promienie słońca – zdałem sobie sprawę z tego, że cudem wyszedłem z naprawdę fatalnego położenia. Bardzo fajny trip!
Gdzieś pod wodą | 30-07-2015
https://www.facebook.com/wudecofficial?fref=ts