Wpisz i kliknij enter

Codziennie inna schiza – rozmowa z Post Scriptum

Tajemniczy producent opowiada nam o swojej twórczości, napędzanej „tęsknotą, samotnością i beznadzieją”.

Wielu producentów nowej elektroniki lubi ukrywać swoją tożsamość. Każdy z nich ma jednak własne wytłumaczenie tej decyzji. Dlaczego Ty nie chcesz zdradzić kim jesteś?

Może jestem muzycznym schizofrenikiem? W ciągu ostatnich dwóch lat pracuję intensywnie na trzech rożnych poziomach muzycznych, a każdy z nich wyzwala we mnie i jednocześnie pochłania rożne, bardzo skrajne emocje. Czułem potrzebę nadania fizycznego, realnego kształtu emocjom, które idą za Post Scriptum, zaznaczenia granicy miedzy tym, kim byłem i bywam, bo to po prostu bardzo rożne światy. Tak jak lider Behemotha maluje sobie twarz przed wyjściem na scenę, a innym razem w towarzystwie Johna Portera zakłada kapelusz, tak i ja próbuję wejść w inna role, czego konsekwencją (i z pewnością tylko do czasu) jest moja anonimowość.

Podczas występów w klubach pojawiasz się w bluzie z kapturem nasuniętym na oczy. Mimo to fani na pewno próbują podejrzeć kim jesteś. Zdarzyło Ci się, że zostałeś rozpoznany?

Było to chyba w Bolonii, ktoś przedostał się na scenę i próbował filmować z bliska moja twarz. Na próbie sie skończyło. Najśmieszniej jest jednak, kiedy ludzie komentują albo rozmawiają ze mną o którymś z moich alter ego. Nie oświecam ich. Uwielbiam ten matriks.

W końcu tak czy siak większość artystów ukrywających swą tożsamość pod pseudonimem czy przebraniem i tak zostaje rozpoznana. Mimo wyjątkowo fikuśnego kamuflażu nawet Rrose został rozszyfrowany. Liczysz się z taką możliwością?

Jasne. Najważniejszego mi chyba nie zabiorą. Tego momentu wchodzenia w rolę. Kostium nie jest aktorowi niezbędny, ale na pewno pomaga. Nie naciągam na oczy kaptura, robiąc techno dla Post Scriptum, ale to z pewnością dźwięki nocy, oczyszczający mnie strumień frustracji, złości i agresji. Po to tylko, żeby rano wstać lżejszym o te złe emocje, którym ja tak właśnie daję ujście.

Twój debiutancki materiał jako Post Scriptum ukazał się w renomowanej wytwórni prowadzonej przez Functiona – Infrastructure NY. I od razu był to album a nie EP-ka. Jak dotarłeś do Davida Sumnera i przekonałeś go do swej muzyki – wysyłając mu anonimowo materiał czy odsłaniając swoją tożsamość?

Materiał Post Scriptum 01 był albumem przygotowanym jako demo na prośbę Jeffa Millsa i pierwotnie miął się nazywać „Interstellar Travel”. Wszystko było gotowe, Mills, jak wiadomo, wymagający, skrypt do historii, wizuale, grafika i nagle do kin wchodzi film “Interstellar”… Pech? Koncept padł. Album został. Davida znam jeszcze z czasów, gdy mieszkał w NY. Przy jakiejś okazji opowiedziałem mu historię albumu dla Jeffa. Function miał podobne przeżycia z Axis – przygotowany przez niego na tę wytwórnię materiał ostatecznie wylądował jako “Incubation” na Ostgut Ton. Kilka dni po tym jak David posłuchał mojego materiału, zaczęliśmy planować jego wydanie.

To nie koniec historii. Szaleństwem było to, ze chwilę wcześniej zdążyłem przypieczętować wydanie innego albumu z kimś zupełnie innym. No i konflikt gotowy. Dwa albumy tego samego wykonawcy w tym samym czasie? Projekt Post Scriptum zrodził się więc tak naprawdę jako próba zadowolenia każdej ze stron. Ta historia stała sie potem pretekstem do bardzo intensywnych poszukiwań w najmroczniejszych zakamarkach serca i umysłu. Tak więc: jestem.

Jakie masz relacje z Davidem? To dla Ciebie fajny kumpel czy raczej muzyczny idol?

Mamy relacje kumpelskie. Dużo razem przeszliśmy. Nie mam idoli w świecie techno. Dave jest na pewno jednym z nielicznych na tej scenie, który wyrobił sobie bardzo rozpoznawalny i unikalny sound. Poza tym jest niezwykle wrażliwym i pracowitym kolesiem.

Ponoć materiał z Twojego debiutu powstał znacznie wcześniej niż się ukazał – wręcz w minionej dekadzie. Jeśli to prawda – to dlaczego trzymałeś go tak długo w szufladzie?

No, prawie w minionej dekadzie, jakieś 7 lat temu. Pracowałem nad nim przez około pół roku. Został w szufladzie, bo nie było ciśnienia, żeby go z niej wydobyć. Pracuję jednocześnie nad wieloma rzeczami i wierzę, że wszystko ma swój najlepszy czas. Ostatnio zawierzam całkowicie swojej intuicji.

Muzyka z płyty to minimalowe techno o klinicznie laboratoryjnym brzmieniu. Co Cię najbardziej fascynuje w takiej muzyce?

Nie robię muzyki, która ma mnie fascynować, ona tak jakby sama się robi. Jak huba czerpie z osłabionego drzewa, tak i moje, jak mówisz, kliniczne, minimalowe brzmienie wyrosło wykarmione mieszanką dzikiej tęsknoty, samotności oraz wściekłości, rodzącej się z poczucia beznadziei.

https://m.youtube.com/watch?v=_AJjvOej-XE

Na „Post Scriptum 01” słychać echa wczesnych dokonań Jeffa Millsa i Roberta Hooda. Wychowałeś się na ich nagraniach?

Nie chcę ujmować ani Millsowi ani Robertowi Hoodowi, ale prawdopodobnie wychowałem się na nagraniach, na których i oni się wychowywali.

Twoja płyta okazała się jednym z pierwszych wydawnictw z taką muzyką, które spowodowały ponowny wzrost zainteresowania minimalowym techno wśród słuchaczy i producentów. Odczułeś, że inni poszli Twoim tropem?

Jako że nie podążam niczyim tropem, nie monitoruję też aktywności oraz kierunków, które inni obierają. Jestem też pewien, że za chwilę sam siebie zaskoczę i pójdę jeszcze w inną stronę. Dziś robię krok w tył, żeby jutro odpalić rakietę. Nie ma tu planu. To sie dzieje samo. Zycie.

Twoje nagranie trafiło również na składankę „Berghain 07”. Jakie masz relacje z Ostgut Ton? Chciałbyś dla nich więcej nagrywać?

Trudno tu mówić o relacjach. Znam tych ludzi i cenię organizacje, jakimi są Berghain czy Ostgut. Kiedyś na pewno podchodziłem z wielkim nabożeństwem do wszystkiego, co związane z wielkim techno Berlinem. Jasne, ze chciałem wydawać na Ostgut, jest to zasłużenie kultowa wytwórnia. Ale w miarę jedzenia, sam wiesz… Jestem też bardzo wdzięczny za to, ze kilka razy mogłem dla nich i u nich zagrać. To super doświadczenie.

Współpracujesz z Ostgut Ton, ale często występujesz w Tresorze. Tymczasem mówi się, że ci, którzy grywają w Berghain, nie są angażowani przez Tresor – i na odwrót. Rzeczywiście w Berlinie jest konflikt między tymi dwoma klubami?

Mój przypadek pokazuje, ze ten układ trochę się rozluźnił. Kiedyś na pewno było większe spięcie. Choć nadal mało prawdopodobne jest, żeby taki Marcel Dettmann zagrał w Tresorze. Ma tak dobry układ z Berghain czy Ostgut, ze mu się to nie kalkuluje. Te kluby to duże firmy, które działają na wąskim rynku i zrozumiałe jest, ze chcąc współistnieć, nie mogą sobie wchodzić w drogę.

Ponoć mieszkasz teraz właśnie w Berlinie. Tam wszyscy się znają na scenie techno. Udaje Ci się w tym towarzystwie zachować anonimowość?

Ci, co chcą wiedzieć, to wiedzą. Nie mam obsesji na punkcie zachowywania anonimowości wśród producentów. Nie jestem też osobą bardzo towarzyską. Nie starczyłoby mi życia.

Jak oceniasz berlińskie środowisko elektronicznych producentów? To nadal najbardziej kreatywne miejsce na świecie na tej scenie? Kumplujesz się z kimś szczególnie? Planujesz jakieś kooperacje?

Berlin działa jak magnes nie tylko na techno świrów. Jest tam wielopokoleniowa publiczność, która zna i kocha tę muzykę. Wierzę w to, że obecnie nigdzie na świecie nie ma codziennie tylu imprez, co w Berlinie. W Nowym Jorku marzyliby o tym, żeby imprezować non stop przez 48 godzin, nie wspominając o Wielkiej Brytanii, gdzie zabawa trwa średnio od 23 do 3 rano. Grając dla takiej publiczności, przy niemal bezkrytycznej akceptacji, wręcz uwielbieniu, a jednocześnie w natłoku techno artystów, producenci muszą i chcą przekraczać swoje własne granice. Czy to dobra droga do kreacji? Na pewno pomaga utrzymać najwyższy poziom na świecie. Znam ludzi zewsząd, którzy, jeśli jeszcze nie wyładowali w Berlinie, to na pewno o tym marzą. Myślę, ze pociąga ich bogactwo różnorodności, szaleństwo i jego akceptacja. Niektórzy mówią, ze Berlin daje im poczucie wyjątkowości. Wielu się jednak rozczarowało. Szukając tam inspiracji, znalazło się w matni imprez, afterów, płytkich relacji i narkotyków. A kooperacje? Nie mówię nie.

Sądząc po Twoim Facebooku sporo grywasz na całym świecie. Z jakiego miejsca masz szczególnie dobre wspomnienia?

Michael z Pakt Booking zna świetnie środowisko, kluby, organizatorów i wie gdzie jest miejsce dla Post Scriptum. Nie są to miejsca przypadkowe. Szczególnie dobre wspomnienia mam jednak z imprezy organizowanej przez Unrush w berlińskim kościele, gdzie razem z Instruo stworzyliśmy ambientowy performance z użyciem przez niego stworzonych systemów modularnych, skrzypiec, syntezatorów i… mojego wokalu. Niezwykle miłe było to, ze ludzie ze środowiska berlińskiej elektroniki, znający mnie dotychczas z moich dzikich bitów, po koncercie podchodzili z gratulacjami, mocno zszokowani, mówiąc, ze dawno nie mieli tak głębokiego doświadczenia muzycznego.

A jak wrażenia po występach w Polsce?

Grałem na Audioriver, a kilka miesięcy później w murach opuszczonej szkoły w centrum Warszawy w rytmie Techno Soul. Oni robią dobre rzeczy.

https://m.youtube.com/watch?v=2Zkkv1VLZCY

Właśnie ukazuje się Twoja nowa EP-ka dla Twojej własnej wytwórni. Dlaczego zdecydowałeś się ją powołać do życia?

Za dużo tworzę, za mało wydaję. Po prostu. Z potrzeby wolności. Żadnej presji. Żadnych terminów. Robiąc materiał dla kogoś, gdzieś niezupełnie świadomie dopasowuję się do brzmienia jego wytworni. Nie lubię tego samoograniczania się. Dobrze jest już wtedy mięć jakiś plan, kierunek, więc trochę daje w łeb to, o czym mówiłem wcześniej – czyli kreacja z potrzeby chwili i tak bardzo twórcze poddanie sie emocji. Czyli, jak uważam coś, co jest moją siłą. Nie mowię, ze nie będę wydawał dla innych wytwórni, ale moja własna da mi niczym nieograniczoną wolność na każdym etapie: tworzenia muzyki oraz jej oprawy.

Planujesz jej nakładem wydawać tylko własną muzykę czy również innych artystów?

Z przyjemnością zaproszę do współpracy innych artystów. Jednego czy dwóch mam już nawet na celowniku. Będzie niespodzianka. Nie chodzi mi o podbicie popularności Post Scriptum Records przez umieszczanie tu dużych nazwisk, tylko o współpracę z ludźmi, którzy pchną mój sound w jeszcze nieodkryte przeze mnie dzikie tereny.

Nagrania z „Year Zero” brzmią inaczej niż te z albumu dla Infrastructure NY. Tym razem to zdecydowanie mocniejsze granie w industrialnym stylu. Co sprawiło tę odmianę?

Jak to zwykle u mnie, zmiana nie była zaplanowana. Jeśli grasz sporo na żywo, to masz przestrzeń i motywacje do codziennej “muzykoterapii”, jaką jest dla mnie robienie techno. Lubię działać na kilku frontach. A Post Scriptum, jak już mówiłem, jest dla mnie formą wyładowania się. Ciągle coś nowego, codziennie inna schiza. Berghain, Reaktor, Tresor, Atonal, Nowy Jork, Batofar, Fabric… Była szansa zebrania do kupy tych pomysłów i każdy z nich dokądś mnie poprowadził. Nagle obudziłem się z prawie gotowym materiałem, jak mówisz o nieco industrialnym brzmieniu. Nie mogę się doczekać, jaka będzie następna stacja.

Planujesz nagranie albumu z taką muzyką w najbliższej przyszłości?

Sądząc po tym, co juz jest gotowe i pojawi się jakoś po wakacjach jako singiel promujący tenże album, mogę zaryzykować stwierdzenie, ze nowy materiał wychodzi trochę poza ramy techno. Nie znam się za bardzo na stylach w muzyce, ale będzie to mieszanka techno i punka w sosie heavymetalowym.

Techno ma już prawie 30 lat. Jak postrzegasz obecny stan tego gatunku? Czy będzie się on nadal rozwijał?

Techno jest jak wąż. Trochę sie wije, trochę przyśnie, trawiąc zdobycz, dosyć często mam wrażenie, ze zaraz pożre swój własny ogon. Taka autodestrukcyjna nuda. Wszystko już było. A może i nie? Kilkakrotnie usłyszałem, ze Post Scriptum, tak jak na przykład Terrence Fixmer albo Orphx, jesteśmy świeża krwią, dzięki której techno-wąż budzi sie w nowej skórze, po to, aby za jakiś czas ją zrzucić i odrodzić się w nowej i nowej i nowej…

Więcej informacji:

www.postscriptumlive.com

www.facebook.com/postscriptumlive







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy