Wpisz i kliknij enter

Club Alpino – Woouldy

W Islandii można spotkać pochodzącego z Polski producenta, który w neutralny sposób rejestruje naturalne dźwięki, a następnie zanurza je w elektronicznej magmie.

Pięcioletnia kooperacja w house’owym kolektywie Hush Hush Pony, pozwoliła Markowi w zasadniczy sposób odcisnąć ślad w polskiej elektronice (pamiętacie to?). Działając jako alias Club Alpino, postanowił wydać płytę swoim własnym sumptem a dokładnie w labelu noszącym nazwę Gusua Redords. Dzięki takiemu zabiegowi, ten ciekawy producent zostawił sobie furtkę do eksplorowania swoich wczesnych fascynacji eksperymentami z pogranicza industrialu i ambientu.

Wszytko rozpoczyna się od utworu „Ombra”, gdzie wibrujący syntezator wprowadza prefabrykowane pogłosy ptactwa oraz liczne i spiętrzone klawiszowe pasma. W pewnym momencie dochodzi do nas męski głos przypominający szamana w trakcie mistycznego obrzędu. Dźwięki zaczynają się ze sobą mieszać i odnoszę wrażenie jakby ktoś je szarpał i urywał. Wokal staje się coraz bardziej odległy, a częstotliwość rozedrganego syntezatora uspokaja się, by chwilę później stać się kojącą ciszą. Co to za świat?

Otwieram oczy i widzę  zebranych w namiocie ludzi. Konsekwentnie wybijany rytm przypomina brzmienie genialnego albumu „Maxinquaye” Tricky’ego, a przeciągnięty przez filtry dźwięk oddychania i mruczenia wprowadza iście psychodeliczny nastrój. Pojawiające się co jakiś czas akcenty sekcji dętej, przedstawiają groteskowy obraz poddanych metafizycznej inicjacji ludzi. Świat jawy i snu przeplata się niczym lina, na której zawieszono kołyszące się palenisko. W jednym zdaniu, „Sur” to idealny miejsce i klimat dla Jima Morrisona.

W „Huldur” wybiegam z namiotu i biegnę przez otaczające mnie wrzące i eksplodujące gejzery. Zawieszone na delay’u kwaśne syntezatory inwokują ostre jak brzytwa hi-haty oraz tępe brzmienie werbla. Wyraźnie dominujący pad nasączono kapłańskim chorałem a przepastne przestrzenie otworzyły rozległy kanion, nad którego krawędzią właśnie stanąłem.

„Ledve” przywitał mnie kojącym deszczem perkusjonaliów, mglistymi i przepastnymi akordami. Cyfrowy dźwięk trąbki spowodował obsuwanie kamieni z pobliskich wzgórz, a chwilę później stałem się świadkiem lawiny złożonej z głazów i osuwających się drzew. Pozornie spokojny utwór, przerodził się w niespokojny żywioł, który potrafi porwać i zniszczyć na swojej drodze dosłownie wszystko.

Wspaniały ambientowy „Rau” sprawdza do tej dzikiej krainy mroźne powiewy padów z wyraźnymi implikacjami szumiącej wody. Na horyzoncie zauważam wierzchołek lodowca, który pod wpływem tego onirycznego podmuchu zostaje obrócony na drugą stronę. Trzask łamanego lodu towarzyszy temu przejmującemu obrazowi natury, gdzie prawdziwy tytan – zamarznięta bryła poddaje się potężnej sile wiatru.

W ten sposób dotarłem do ostatniego utworu na płycie, jakim jest „Baltika”. Ogłuszające dudy wytrącają mnie z kontemplacji wcześniejszego zjawiska i monstrualnym bitem niosą użyte wcześniej trąby i chóry. Czuję w tym dubstepową proweniencję, gdzie wyraźne bębny zapowiadają pozostałe dźwięki, nadając całości konkret i formę. Odwróciwszy się, zobaczyłem moment eksplozji wulkanu, z którego wyleciała ogromna ilość lawy. Zająwszy wąwóz, strumień skierował się w moją stronę i na chwilę przed zmieceniem mnie z powierzchni ziemi ocknąłem się z wrzaskiem „Nie wychodźcie z namiotu!”.

Gusua Redords | 03.03.2017.

Club Alpino Bandcamp

Gusua Records FB

Hush Hush Pony FB

 

 







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
mort
mort
6 lat temu

Panie Recencezcie Szanowny, pardon serdeczne, iż że właśnie pod Twoją recenzję o tym napiszę, ale zniesmacza mnie potwornie używanie określenia KOLABORACJA dla opisania współpracy artystycznej KOGOŚ Z KIMŚ. W języku polskim to określenie ma jednoznacznie negatywną konotację, proszę wygooglać, sprawdzić i jednak używać go bardziej rozważnie…

Polecamy